Reklama
Odkryj serce Twojej społeczności – zapisz się na newsletter Przeglądu Piaseczyńskiego!
 

 

 

 

Strajk kolejek dojazdowych w 1937 r.

9 lutego 1937 r. pracownicy kolejek dojazdowych proklamowali strajk. Jaki był powód tego dość dramatycznego wydarzenia, opowiem za chwilę.
Strajk kolejek dojazdowych w 1937 r.
Rozmowy pasażerów z kolejarzami na dworcu w czasie strajku w lutym 1937 r. fot: zbiory ms

Jak ważny był transport na kolejkach grójeckiej, wilanowskiej i jabłonowskiej wystarczy nadmienić, że przewoziły one nie tylko pasażerów, ale też kursowały pociągi towarowe z licznych np. cegielni. Straty w czasie strajku dla właścicieli kolejek były kolosalne. Zaciekawił mnie ten rok 1937. W prasie warszawskiej z pierwszych stron gazet 10 lutego zeszły tak ważne wydarzenia, jak 17 rocznica powrotu morza do Polski oraz rozpoczęcie budowy Gdyni. Zastąpiły je informacje o strajku. Najbardziej jednak zbulwersowały mnie radosne wiadomości o polowaniu gen. Hermanna Göringa w Białowieży na zaproszenie polskiego rządu i informacja, że miał szczęście w polowaniu, gdyż zastrzelił kilka wilków, lisów, dzików i rysi. Göring w 1937 r. odbył rozmowy polityczne z marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym, premierem Sławojem Składkowskim i wiceministrem spraw zagranicznych Janem Szembekiem. Premier Prus i jeden z największych zbrodniarzy w historii polował w Polsce 4 razy. Do tragicznych informacji roku 1937 należały wiadomości z frontu wojny domowej w Hiszpanii. Te zdarzenia były preludium do II wojny światowej.

9 Lutego 1937

Pracownicy kolejek dojazdowych/wąskotorowych na początku lutego 1937 r. proklamowali strajk. Decyzja zapadła na ogólnym zebraniu w sali Towarzystwa Ogrodniczego Warszawskiego przy ul. Bagatela w obecności 500 pracowników kolejki grójeckiej, wilanowskiej i jabłonowskiej. Jednocześnie obwieszczono, że ruch kolejowy na ww. trasach został zatrzymany, a na posterunkach pozostało wielu pracowników wyznaczonych przez prezydium do pilnowania mienia kolejek. Jaki był powód podjęcia decyzji tak drastycznych? Od kilku miesięcy pertraktowano z zarządem kolejek dojazdowych o unormowaniu warunków pracy i wynagrodzeń, podpisania umowy zbiorowej. Nie uzyskano porozumienia, mimo obietnic dyrekcji, lekceważono postulaty kolejarzy i innych pracowników firmy. Co więcej: od Nowego Roku wręczono pracownikom wymówienia z dniem 1 kwietnia 1937 r. Zarząd wystąpił też z projektem umowy zbiorowej, w której obniżono wynagrodzenia i odebrano prawo do wysługi lat. Był to wyjątkowo krzywdzący pomysł, gdyż jak wyliczono np. najniżej do tej pory zarabiający pracownik, otrzymałby uposażenie o 60 – 80 zł mniej z pensji 182 zł. Drastycznie też zmniejszyłyby się wynagrodzenia pracowników dniówkowych i godzinowych. Po godzinach negocjacji i rozmów część pracowników kolejek dostała listy, które zawierały informację, że są przyjęci do pracy, ale na nowych warunkach wygodnych dla pracodawcy. Należało sądzić, że ci, co listów nie dostali, nadal są zwolnieni, czyli połowa pracowników pozostaje zwolniona. Gazety codzienne interpretowały tę sytuację w ten sposób: kapitał zagraniczny kolejek usiłuje wywrzeć presję na pracownikach polskich i to doprowadziło do strajku. Przypomnę, że od 3 lipca 1911 właścicielem kolejki był TAW Dróg Żelaznych Podjazdowych z kapitałem belgijskim.
  Kolejarze postawili więc ultimatum, które zawierało żądanie cofnięcia wymówień, zawarcia umowy zbiorowej dla wszystkich pracowników mających co najmniej rok służby. Ustalono termin podpisania umowy do 25 lutego. Strajk trwał.

Dramat na stacjach kolejki grójeckiej

Strajk rozpoczął się o godzinie siódmej wieczorem. Był to czas wzmożonych powrotów młodzieży i pracowników instytucji warszawskich. Tak o tym pisze dziennik „Dzień Dobry”: „Ze stacji Warszawa przy ul. Puławskiej ostatni pociąg według rozkładu odszedł o godz. 19. do Grójca. Nie dojechał zresztą do miejsca przeznaczenia. Zatrzymano go już w Piasecznie. Pasażerowie częściowo powrócili do Warszawy pociągiem z Nowego Miasta, częściowo pozostali w Piasecznie, a częściowo wyruszyli w dalszą drogę piechotą. Strajk zaskoczył pasażerów, którzy się niczego nie spodziewali”. I dalej: „Z każdego tramwaju wysypuje się na stację przy ul. Puławskiej po kilkanaście osób z paczkami. Przed wejściem na teren stacji stoi posterunkowy. – Pociągi nie odchodzą. – Strajk – Informuje, nie zatrzymując zresztą podróżnych, którzy mogą swobodnie wchodzić na peron. Wiadomość o strajku wywołuje konsternacje wśród tych, którzy zamierzali wyjechać z Warszawy. Na peronie obozują liczne grupy zawiedzionych pasażerów. — Jest nas sześć osób — mówi jakaś zażywna kobieta w chustce na głowie — to się zabierzemy taksówką. Tu jeden szofer chce jechać do Piaseczna za 6 złotych. – Za „dychę” zabieram 5 osób do Piaseczna! – wykrzykuje na peronie jakiś dorożkarz. – Proszę państwa nie oczekiwać! – wołają na pełniący służbę na peronie posterunkowi. – Z powodu strajku pociągi nie odchodzą. Zwrot za bilety w dyrekcji kolejki przy ul. Marszałkowskiej 9. – Strajk! O la Boga! – wykrzykuje z przerażeniem jakaś kobiecina obarczona bańkami od mleka. – Sam mieszkam w Chylicach – pociesza publiczność jeden ze strajkujących kolejarzy – i muszę starać się o autobus, bo inaczej nie dojadę do domu. Między torami gromadzą się pracownicy kolejki. Strajkujemy do zwycięstwa, zapewniają siebie i publiczność. Nagle po godz. 20. rozlega się okrzyk: – Do Piaseczna odchodzi pociąg!” Pasażerowie biegną co sił w kierunku stojących na torze wagoników. Co się okazuje! Te wagony zostają za chwilę odstawione do zajezdni w Piasecznie i obsługa pociągu zabiera podróżnych ze stacji Szopy. Ostatni pociąg przyszedł do stolicy o godzinie 21.40 i był to pociąg z Nowego Miasta. O godzinie 23.00 zawiadowca opuścił stację, przed odejściem wyznaczył posterunki do pilnowania taboru. I tak pozostali tylko dozorcy, stacja opustoszała.

10–11 lutego 1937 r.

Przez cały następny dzień ważyły się losy strajku i co za tym idzie pracowników kolejek dojazdowych. W południe delegacja pracowników spotkała się w Inspektoracie Pracy z przedstawicielami zarządu. Negocjacje trwały 3 godziny. Przybył też przedstawiciel akcjonariuszy belgijskich pan Gaudissart. W roli mediatora występował inspektor Kwapiński. Negocjacje tego dnia nie mogły mieć pozytywnych dla kolejarzy wyników, gdyż zarząd postanowił porozumieć się z radą nadzorczą, a większość jej członków przebywała w Belgii, jak pisała prasa codzienna. I tak Dyrekcja Kolei Dojazdowych spodziewała się informacji o stanowisku rady dopiero następnego dnia. Przepływ informacji jak widać, w tych czasach był dość powolny i połączenie z Brukselą niezbyt szybkie. (cdn.)

Kolejka wilanowska w czasie okupacji fot: Polona

Czytaj także: 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama