Najpierw były opowieści o pięknym, przedwojennym życiu Heleny i jej wojennych wyjazdach na tak zwane „roboty do Niemiec” do fabryki Boscha, które o dziwo wspominała dobrze. Dostawała bilet z Urzędu Pracy w Piasecznie i jechała. Opowiadać Helenka umiała barwnie i jak nawet powtarzała często tę samą historię to i tak słuchałam z zainteresowaniem. Opowieści dotyczyły jej młodości, mało wiedziała o historii samego Gołkowa, choć tu się wychowała i nawet urodziła. Gołków w latach 80. XX w. był zaniedbany. Budynki w centrum nie zachowały dawnej urody, wydawało się, że nigdy jej nie miały. Helena wspominała jakiś przedwojennych dziedziców, ale nie miała z nimi przed wojną kontaktu, Byli ewangelikami, nie chodzili do kościoła do Jazgarzewa, to nie widywała ich dość często. Przekręcała nazwisko Bauerfeindów. Gdy usiłowałam dowiedzieć się od niej o dawnych właścicielach okolic, zamyślała się i po chwili opowiadała, że jej ojciec, bogaty gospodarz „dawał” Gustawowi Buerfeindowi konie, które ciągnęły wozy chyba z cegłą, a może z torfem, kto by tam takie rzeczy spamiętał. Ojciec brał do pracy parobków, córki najwyżej musiały opielić grządki w ogródkach, to, skąd miały wiedzieć, co te konie robiły w cegielni czy we dworze. Helena zawsze przy tym podkreślała, że ojciec miał piękne, zadbane konie i dziedzic chętnie je brał i dobrze płacił gospodarzowi za ich pracę. Dziś już wiem, jak szybko zapomina się o zdarzeniach i wystarczy, że przeminie jedno pokolenie, żeby zatarły się w pamięci informacje o historii miejsca, jeśli się jej nie pielęgnuje.
Opowieści Heleny
Czy byłam rozczarowana tą niewiedzą Heleny? Nie. Lubiłam jej opowieści o duchach, nadprzyrodzonych zjawiskach na łąkach i dawnym dworze, o zadbanym ogrodzie w folwarku Bauerfeindów, do którego bała się chodzić i mnie też odradzała. Gawędziła, paląc Sporty bez filtra w długiej fifce, o ludziach zmarłych w sposób nagły i tragiczny. Dużo mówiła o małej siostrzenicy Krysi, co miała 3 lata i rozchorowała się na grypę i zmarła, o ludziach zatrutych tlenkiem węgla w Jesówce, Żydówkach co przychodziły do gospodarzy, prosząc o jedzenie. O jednej Żydówce szczególnie często mówiła, zachwycała się jej urodą. Młodziutkiej, czarnowłosej i czarnookiej, co ją złapali gdzieś pod Piasecznem i żandarm ją zastrzelił na miejscu. Mówiono, że ktoś ją wydał, bo zostawiła u niego kosztowności i przychodziła po chleb. To były tragiczne okruchy historii, zdarzenia, którymi żyła wieś Gołków. Ojciec też jej nie opowiadał zbyt dużo, lubił grać na flecie i po pracy w gospodarstwie siadał na podwórku i pięknie grał, hipnotyzując innych muzyką, ludzie idący od łąk przystawali i słuchali jak zaczarowani.
Gdy pytałam Helenę, czy wie, dlaczego dookoła jest tak dużo cmentarzy z pierwszej wojny światowej, nie umiała powiedzieć. Wiedziała o Różance, bo tam chodziła młodzież, która uważała to miejsce za romantyczne, pochowanych tam było wielu młodych żołnierzy, ktoś postawił kapliczkę, ktoś posadził róże, cmentarzyk stał się urokliwy i przez swoją tajemniczość ciekawy. Tradycja spacerów do Jesówki i na Różankę przetrwała kilka pokoleń. Widocznie są zdarzenia, co przetrwają pokolenia, zapisując się na długo w pamięci mieszkańców, a inne ulegną zatarciu w ludzkiej pamięci. Zapomniane zostały wypadki, które miały miejsce w Gołkowie i Piasecznie jesienią 1914 r. Nikt nie przekazał opowieści jak rozmokłym traktem gołkowskim ciągnęły się wozy i szli piesi powracający z Warszawy do swoich domów.
Lazaret i cmentarz w folwarku w Gołkowie
W czwartek 5 listopada 1914 roku ukazał się opis exodusu ludności powracającej z Warszawy, pisała o tym „Nowa Gazeta”: „Dyżury na rogatkach. W celu udzielania pomocy bezdomnej ludności żydowskiej, przybywającej ze Skierniewic do Warszawy, dyżurują na rogatkach specjalni delegaci, którzy im wskazują, dokąd mają zajeżdżać. Wczoraj zaczęła powracać do swych siedzib przebywająca w Warszawie ludność żydowska z Piaseczna, Góry Kalwarii, Tarczyna i Grójca. Byli też ludzie ofiarni. Kupiec przemysłowiec pan Maks Gurewicz, czyniący wiele dobrego dla instytucji społecznych, zaofiarował przytułek dla bezdomnych wygnańców w domu swym przy ul. Chłodnej nr 41, otwierając jednocześnie ochronę dla 300 dzieci bezdomnych w domu swym przy ul. Królewskiej nr 23. Tak jedni, jak i drudzy, prócz pomieszczenia otrzymują całodzienne życie”. I dalej w tej samej gazecie: „Między Piasecznem a Gołkowem jeździ kolejka zwożąca rannych Niemców z pól bitew. To są też głównie echa bitwy pod Warszawą”. Tak opisuje 19 października zdarzenia w Gołkowie dziennikarz: „Pierwszą stacją kolejki grójeckiej za Piasecznem w stronę Tarczyna jest Gołków, będący majątkiem pana Bauerfeinda. Wojska niemieckie urządziły tu we dworze szpital polowy, który przez cały czas atakowania Warszawy miał niezliczoną ilość rannych, z których znaczna część zmarła i tu na miejscu została pochowana. Lazaret ten zajął cały dwór, a pedantyzm niemiecki posunięty był do tego stopnia, iż na każdych drzwiach wywieszono już przywiezione ze sobą gotowe znaki, oznaczające przeznaczenie każdego pokoju. Personel lekarski zachowywał się na ogół poprawnie. Natomiast żołdactwo kradło wszystko, co się dało. Lekarze tylko uważali za swój obowiązek wypalić cały zapas tytoniu, znaleziony u gospodarza, wypić całą piwniczkę win i starki, oraz zjeść drób znajdujący się na folwarku, za który oczywiście nie zapłacili. Oprócz tego p. Bauerfeind obowiązany był ich żywić. Niemcom brakowało świec i nafty, po które pojechano do Piaseczna, lecz gwałtownie ostrzeliwane drogi przez armaty rosyjskie nie pozwoliły przywieźć tych przedmiotów, natomiast Niemcy mieli ze sobą własny duży zapas spirytualii, zwłaszcza koniaków, które ciągle pili. Od szrapneli zapaliła się obora i spłonęła doszczętnie wraz z 3 krowami dojnymi, których nie sposób było ratować. Niemcy uciekli w poniedziałek, 19 października, pozostawiając w podwórzu folwarcznym i w ogrodzie dworskim pod samymi oknami domu kilkadziesiąt mogił, z których kilka wspólnych”.
Epilog
Dziś na terenie dawnego folwarku Bauerfeindów trwają prace budowlane, jesteśmy w trakcie wyburzania ostatniego budynku folwarcznego, czyli oficyny dworskiej, z której właśnie zdjęto dach. Nikt nie jest w stanie odpowiedzieć mi na pytanie, czy ciała poległych żołnierzy zostały stąd po wojnie ekshumowane, nie zachowały się informacje, gdzie przeniesiono poległych. Bo nie przypuszczam, aby pozostawiono to cmentarzysko pod budynkami folwarku. Nikt dziś nie jest w stanie mi wyjaśnić, nie zna odpowiedzi. Zabytkowy dwór spłonął w kilka miesięcy później w 1915 r. Pytanie, gdzie przeniesiono trupy niemieckich żołnierzy, na razie pozostaje bez odpowiedzi.
A może Helena nie lubiła chodzić do folwarku, bo znała jego tajemnicę?
Napisz komentarz
Komentarze