Studniówkę nazywanao często „pierwszym balem” po uzyskaniu pełnoletności, ale jeszcze bez otrzymania tego ważnego świadectwa dojrzałości. Jak ją pamiętamy? Czy rzeczywiście zapisała się w naszych wspomnieniach jako zdarzenie wyjątkowe, czy tak jak wiele zabaw szkolnych stała się w naszej pamięci banalną zabawą? Dla mnie była wydarzeniem wyjątkowym. Zapewne dlatego, że przygotowania do studniówki były dość długie, wiele ciekawych i ważnych dla młodego człowieka decyzji przy okazji przygotowań studniówkowych należało podjąć. W 1972 roku na sto dni przed egzaminem maturalnym w Liceum Ogólnokształcącym w Piasecznie przy ul. Chyliczkowskiej praca nad przygotowaniem do balu studniówkowego rozpoczynała się od nauki poloneza, który to taniec narodowy, od lat pewnie, inaugurował ważne zabawy taneczne nie tylko szkołach. I tak pod okiem mgr Aleksandry Fusek uczyliśmy się przy dźwiękach płynących z magnetofonu szpulowego skłonów, przeplatanek i ogólnie korowodu tanecznego. Nie pamiętam, którą wersję poloneza ćwiczyliśmy. Najprawdopodobniej „Pożegnanie Ojczyzny” Ogińskiego czy raczej Wysockiego, była też do wyboru wersja poloneza zespołu Mazowsze Sygietyńskiego.
Dekoracja sali gimnastycznej
Najważniejszym zadaniem dla tych uczniów, którzy mieli pojęcie o wystroju wnętrza, było nadanie mu charakteru uroczystego i wyjątkowego. I tu od wieków, a więc od początku istnienia szkolnych studniówek najważniejsza była siatka wojskowa, maskująca, którą mocowano pod sufitem, aby go mocno „obniżyć”. Na oczkach siatki zawieszano balony i serpentyny. W czasie balu balony spadały ku radości tańczących. Nie wiem, dlaczego budziło to radosne emocje. Dekoracja sali nie mogła być przypadkowa, musiała być koncepcja. Ciekawym pomysłem było np. ustrojenie sali gimnastycznej tak, aby stwarzała wrażenie oceanu, a scena, na której przyszli maturzyści prezentowali program studniówkowy, stawała się pałacem Neptuna.
Program studniówkowy
Program artystyczny, w przypadku mojego liceum, był zawsze precyzyjnie przygotowywany. Mój rocznik miał nie lada wyzwanie, ponieważ poprzedni rocznik przedstawił program mający świetny scenariuszu i wysoki poziom aktorski. Był potem pokazywany kilka razy w szkole uczniom z innych roczników. Do dziś pamiętam kilku uczniów, którym wróżono w zawodzie aktorskim przyszłość: Renię Bąk, Waldka Witkowskiego, Macka Mielczarka, Agę Modrowską. Nikt z nich nie został aktorem, nie został nawet scenarzystą, a szkoda. Z moim rocznikiem i jego programem była wpadka. Wymyśliliśmy, że będzie to kabaret i na scenie staną ławki, za ławkami zasiądą uczniowie i będą wygłaszać, według nas dowcipne teksty. Oczywiście według naszej oceny dowcipne. Nie przypominam sobie, aby ktoś nas cenzurował, toteż mieliśmy sporą dowolność w scenariuszu. I tak na scenie odbywa się lekcja fizyki z ukochanym profesorem Miczą. Aktor/uczeń przebrany za profesora tłumaczył skomplikowane zadanie i zwracał się do klasy z pytaniem, czy ktoś może ma pomysł na rozwiązanie problemu. Zalega cisza. Długa. Jakieś chichoty wśród widowni. I nagle jeden uczeń podnosi rękę. Ulga. Profesor wskazuje wyrywającego się do odpowiedzi i wtedy ten wstaje i oznajmia – panie profesorze woda się gotuje! Ryk śmiechu na widowni. Uczniowie wiedzą, o co chodzi, profesorowie nie. Wyjaśniam: w pracowni profesora Miczy zbierali się na długiej przerwie zaprzyjaźnieni z nim nauczyciele i trzeba było włączyć czajnik z wodą, aby im zrobić kawę, tak, aby gdy zadźwięczy dzwonek na przerwę, kawa była już gotowa. Profesor nastawiał czajnik na ostatniej ławce na kilka minut przed dzwonkiem, ustawiał szklanki i prosił uczniów, aby meldowali, gdy woda się zagotuje. I tak przez 4 lata i codziennie. Micza, cudowny człowiek z ogromnym poczuciem humoru, poczuł się jednak urażony naszym żartem na scenie.
Strój studniówkowy
Obowiązkowo szkolny, czyli biała góra i czarna lub granatowa spódnica, chłopcy w garniturach i pod krawatem. Krój całości - dowolny. Długość spódnicy od super mini do super maksi. Krawcowa uszyła mi bluzkę z gipiury, który to kupon pięknego materiału przywiozła mi mama z Czechosłowacji. Bluzka miała bufiaste rękawy i umiarkowany dekolt. Zachowała się jedynie na zdjęciu. Największy kłopot był z butami. W sklepach nie było nic godnego naszego pierwszego balu. Pozostawał bazar Różyckiego na warszawskiej Pradze lub bazar „Ciuchy” przy ul. Skaryszewskiej. Tam na stołach leżały marzenia: buty, bluzeczki, sukienki balowe itd. Wszystko ze zgniłego zachodu od wstrętnych kapitalistów przysłane w paczkach.
Partner do tańca
I tu się zaczynały schody, czyli brak odpowiedniego towarzysza. Kilka dziewcząt z mojej klasy z nikim nie „chodziło” i należało im jakoś pomóc. Dla koleżanki zaprosiłam swojego kuzyna. Była to randka w ciemno. Kuzyn nie dość, że się spóźnił godzinę, bo mu krawiec kończył spodnie dzwony, to jeszcze do tego pomyliły mu się chyba dziewczęta, bo nie do końca wiedział, z którą ma tańczyć. Czy jakoś tak? Potem nie wiedział, którą ma po balu odprowadzić do domu. Co było jego psim obowiązkiem. Chciałam zaprosić do tańca profesora Miczę lub Fuska, ale zabrakło mi odwagi niestety i do dziś żałuję. Koleżanka Julia, dziś lekarka, miała odwagę i tańczyła białe walce i z jednym i z drugim i ja do dziś jej zazdroszczę. Jeśli chodzi o muzykę, to oczywiście królowała muzyka z lat 60., a ta do dziś jest chętnie słuchana. Tu wspomnę: The Beatles, Roy Orbison, Czesiek Niemen, Czerwone Gitary, Stonesi itd. Pamiętam przebój tamtego roku Ricky Shayne - Mamy Blue i ta kwestia: odszedłem bez słowa i bez pocałunku. Ech jak to się pięknie tańczyło. Szczególnie gdy się było zakochanym.
Menu studniówkowe
Oranżada w butelkach na klipsy, wędliny na półmiskach, jabłka, ciasta i ciasteczka, a wszystko to przygotowywane przez nasze mamy w szkolnej kuchni u kochanej pani Makowskiej. Oczywiście coś na ciepło, czyli bigos podawany przed północą, który był gotowany w wielkim kotle przez kilka dni. Nie jestem pewna czy jeszcze było jedno danie na gorąco, czyli barszcz czerwony z pasztecikami, raczej tak. Co do procentów to przemilczę. Mało nie zeszłam z tego świata, gdy kolega po moim intensywnym tańcu życzliwie podał butelkę z oranżadą i po łyku oczy wyszły mi z orbit. Kolega był z technikum z Warszawy i ...no tak. Licealiści wiedzieli, że wnoszenie alkoholu zabronione.
Piękny czas.
Napisz komentarz
Komentarze