Szkoła nr 1. W czasie, gdy rozpoczynałam edukację szkolną, była już szkołą z tradycjami. Do tej szkoły chodziła moja mama Krysia. W 1960 r. gmach szkolny liczył 22 lata. Czy był to budynek nowoczesny? Trudno dziś osądzić. Podłogi były z drewnianych desek, a w piecach palił woźny pan Płatek. W suterenach szkoły mieściła się kuchnia, stołówka, świetlica, szatnie i niektóre pracownie. Pamiętam pracownię pani Szwainowskiej niezwykle utalentowanej graficzki, malarki matki moich dwóch koleżanek Krystyny i Małgorzaty. Obie siostry były też córkami znanego grafika Kazimierza Szwainowskiego, łatwo go w Internecie odszukać. Jego grafiki, były wykorzystane przy odnowie zabytków województwa siedleckiego.
Wracając do tematu budynku szkoły przy ul. Świętojańskiej. Za czasów mojej nauki na boisku szkolnym stał ogromny, jak mi się wydawało głaz narzutowy i głównym zajęciem uczniów w czasie przerwy było wejść na jego szczyt. Na szkolnym boisku w jego prawym górnym rogu mieścił się koszmarny szalet, nieopodal skocznia w dal, w której został znaleziony wielki pocisk artyleryjski. I gdy go znaleziono, ogłoszono ewakuację pracowników i uczniów z budynku, a następny dzień był wolny od nauki. Moją pierwszą wychowawczynią i nauczycielką nauczania początkowego była pani Maria Samulska, w mojej ocenia starowinka. Niestety nie byłam zachwycona wyborem dla mnie tej nauczycielki, tęskniłam za moją panią Wandą z przedszkola. Samulska była u progu emerytury, miała swoje zasługi w budowaniu szkolnictwa piaseczyńskiego. Poszukajmy jej więc w historii.
Krótka historia szkoły nr 1
W roku 1918, gdy ogłoszono w Piasecznie koniec wojny, mieliśmy szkołę przy ul. Warszawskiej. Gdy ilość uczniów przekroczyła możliwości budynku, wynajęto budynek przy ul. Kniaziewicza. Był to dość obszerny, drewniany dom o dość sporych izbach adoptowanych na potrzeby szkoły, pamiętam jego ciemne korytarze i kurz unoszący się w świetle wpadających promieni słonecznych przez niewielkie okna. W czasach, gdy bywałam w tym budynku (lata 60 XX w) nie było tu szkoły od wielu lat, natomiast zakwaterowani byli tu lokatorzy: Dudzińscy, Betta, Kokoszkowie, Dzbańscy. W czasach, gdy dom był szkołą, należał do burmistrza Piaseczna Herba, a kierownikiem szkoły był pan Krzela, pracowało tu 9 osób personelu.
Nieco później Piaseczno miało dwie szkoły w dwóch budynkach: tą na ul. Warszawskiej, której kierownikiem był Józef Reszczyk i w drewnianym domu przy ul. Świetojańskiej zakupionym, jeszcze za burmistrza Wacława Kauna. Gdy kierownikiem szkoły został pan J. Rusek, zaczął czynić starania o budowę szkoły z prawdziwego zdarzenia. I tu w historii szkoły pojawia się pani Maria Samulska, która była energiczną i wykwalifikowaną nauczycielką, bardzo zasadniczą. Jej pomysłem było np. tworzenie teatrzyków, które przyciągały publiczność, sprzedawano bilety i dochód był oddawany na budowę budynku szkoły. Rozpoczęła się więc akcja społeczna mająca na celu pozyskanie funduszy. Były też zabawy taneczne i kwesta na szkołę. Rodzice opodatkowali się. Zdobyto fundusze rządowe. Gmach szkoły stanął w 1935 roku, liczył 16 izb lekcyjnych, bibliotekę, salę gimnastyczną. Budynek został poświęcony w 1938 r. w 20. rocznicę niepodległości. Wojna zmieniła losy budynku. Niemcy ulokowali tu w 1940 r. szpital. Wówczas przeniesiono szkołę do budynku przy ul. Poniatowskiego i tu znów się pojawia w historii pani Maria Samulska, która została na krótko kierownikiem szkoły. W kolejnym roku kierownictwo szkoły objął pan Franciszek Pokrzywa. Dość niejasna jest historia jego śmierci, bo Franciszek Pokrzywa ginie zastrzelony.
Dzieci wracają do szkoły przy ul. Świętojańskiej po 17 stycznia 1945 r
Gdy ja zaczęłam chodzić do szkoły przy ul. Świetojańskiej szkoła miała bardzo dobrą opinię. Osiągano bardzo dobre wyniki w sporcie, były prowadzone zajęcia taneczne i teatry. Moja wychowawczyni pani Samulska kochała uczyć dzieci ról teatralnych, wierszy i tańca. Mieliśmy bardzo profesjonalne kostiumy do krakowiaka i poloneza, do mazurków i kujawiaków. Kierownik szkoły pan Majcherowicz, grający na skrzypcach, prowadził bardzo profesjonalny chór, który często brał udział w konkursach. A ja zrobiłam wszystko, aby uniknąć należenia do chóru pana Majcherowicza. Wyglądało to tak. Był egzamin. Pan kierownik wystukiwał rytm ołówkiem o blat stołu i trzeba było powtórzyć. Celowo zrobiłam tak, że wystukałam coś innego. Pan kierownik się zdenerwował, myślałam, że mnie zdzieli smyczkiem po głowie, ale nie zrobił tego. Zazwyczaj smyczkiem po głowie dostawały klasowe urwisy. Byłam bardzo dobrą uczennicą, a jemu zależało na takich uczniach. Zagrał na skrzypcach melodię i kazał mi zaśpiewać na la, la, la. No i ja znów wszystko odwrotnie. W sumie chodziło mi o to, aby do chóru nie należeć, bo dzieci z chóru miały ciągle próby i wyjazdy, a ja chciałam być wolna i czytać książki. Co w sumie wyszło mi na dobre.
Nie lubiłam tej szkoły, bałam się nauczycieli. Wystarczyły mi próby teatru, które odbywały się u pani Samulskiej w prywatnym mieszkaniu w domu przy ul. Kilińskiego róg ul. Żabiej. W tym domu mieszkała znana malarka pani Nastały i rodzina Wagnerów, ale to już opowieść na inne opowiadanie.
Przemarsz bez pożegnań do szkoły nr 5
We wrześniu 1965 r. zrobiono apel i ustawiono uczniów tak, że każdy po wyczytaniu przechodził na prawo korytarza. Zebrała się duża grupa dzieci po prawej stronie. Nie miałam pojęcia, o co chodzi. Dzień był pogodny, w parach maszerowaliśmy przez miasto Piaseczno aż do nowego wówczas osiedla. Szliśmy ulicą Kościuszki, potem Puławską, w końcu skręciliśmy w lewo i szliśmy aż do torów kolejki wąskotorowej. Przekroczyliśmy tory i weszliśmy do nowego budynku szkoły, która stała otoczona sadami. Piękny to był czas. Gdy kończyłam tę szkołę, miałam zaszczyt wygłosić mowę pożegnalną. Nie powiedziałam ani słowa, łzy mi leciały wielkie jak groch. Kochałam tę szkołę. Na widowni siedziała moja mama Krysia i też płakała, za kilkanaście miesięcy już jej nie będzie.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze