Reklama
HISTORIA

Z pamiętnika pani Leokadii, czyli historia kamienicy Poncyliuszów

Jak funkcjonował sklep z mięsem i wędlinami przy ul. Sienkiewicza w kamienicy Poncyliuszów?
Z pamiętnika pani Leokadii, czyli historia kamienicy Poncyliuszów
Kamienica Poncyliuszów w latach 80. 90. XX w.

Autor: zbiory autorki

Źródło: zbiory autorki

Niedawno pisałam historię kamienicy przy ul. Sienkiewicza róg ul. Czajewicza w czasach peerelowskich, czyli lata 50. i 60. XX w. Mieszkańcy miasta są zafascynowani remontem 114 letniego budynku nazywając go Kamienicą Poncyliuszów. Jest to jedna z najciekawszych architektonicznie kamienic w Piasecznie, wybudowana w 1911 r., a więc jeszcze przed pierwszą wojną światową, w czasach gdy powstało w mieście kilka naprawdę pięknych willi, w większości należących do obszaru dawnej dzielnicy letniskowej. Z tego okresu budowy jest kilka domów przy ul. Rejtana, willa Myślickiego z 1907 r. przy ul. Gerbera i Besserówka z ul. Kościuszki z 1910 r. Ciągle piękne i stylowe budynki, swoją architekturą odcinające się od drewnianych domów starego śródmieścia miasta, a mam tu na myśli szczególnie ul. Kościuszki i ul. Kościelną w okresie międzywojennym, tworząc odrębny klimat Piaseczna z początku XX w.. Kamienica Poncyliuszów ma bogatą historię, która nie została opisana i zbieram okruchy wspomnień o niej. Okazało się, że gdy drgnęła struna i zadźwięczała prośba o wspomnienia o niej, dostałam coś tak cennego od pani Elżbiety Sitek Wasiak, że aż trudno uwierzyć, że jeszcze w zakamarkach szuflad przechowywane są pieczołowicie tak cenne dla historyka pamiętniki. Oto fragment jednego z nich, który dotyczy czasów II wojny światowej.

Kamienica Poncyliuszów w latach 1939-1945, pamiętnik pani Leokadii Milewskiej

        Leokadia Milewska (dziewczynka pierwsza z prawej) fot: z albumu rodzinnego Elżbiety Sitek Wasiak

Kiedy zaczęła się wojna, było bardzo trudno o zaopatrzenie. Pamiętam jak mama wysłała mnie do piekarni po chleb. W kolejce czekało mnóstwo ludzi, a sprzedawali po jednym bochenku. Nie wiem jakim cudem udało mi się dopchać po ten chleb. To był duży, okrągły bochen i tak pięknie pachniał, a ja byłam taka głodna, że nie wytrzymałam i ułamałam sobie kawałek. Zaniosłam do domu nie cały bochenek i tak bardzo się tego wstydziłam, że pamiętam to do dziś. Czasem rodzice wysyłali mnie też do sklepu mięsnego Poncyliuszów, na rogu ulic Sienkiewicza i Czajewicza. Właścicielką sklepu była siostrzenica mojego ojca, jego chrześnica, Władzia, córka ciotki Frani. Władzia, de facto była moją siostrą, ale nazywałam ją ciotką, bo była mężatką i była dużo starsza od mnie.

Nie pamiętam okoliczności, ale gdzieś tak pod koniec 1941 roku, gdy przyszłam do tego sklepu, ciotka Władzia zaproponowała mi pracę. Miałam wtedy niecałe 15 lat. Kiedy to usłyszałam, pędziłam do domu, jak na skrzydłach. Mama bardzo się ucieszyła, no i zaczęłam pracować już następnego dnia. Nie było żadnej umowy co do warunków pracy ani zarobków. W zamian za pracę mieszkałam u ciotki, miałam stałe utrzymanie i co tydzień wypłacała mi jakąś sumę, ale nie pamiętam ile to było. Wszystkie pieniądze oddawałam mamie, a ona część odkładała dla mnie, a część brała na utrzymanie rodziny, bo w domu było jeszcze troje młodszego ode mnie rodzeństwa. I tak oto mając 15 lat wyszłam już na zawsze z domu rodzinnego i rozpoczęłam dorosłe życie.

Praca w sklepie była bardzo ciężka, od godziny 5:00 rano do wieczora. Sklep mieścił się kamienicy, która była własnością Poncyliuszów. Na parterze za sklepem była kuchnia i wielki pokój, gdzie jadaliśmy. Sypialnie i salon były na I piętrze. W domu była bieżąca woda, ale ubikacje, jak chyba w większości wtedy domów w Piasecznie, były na podwórzu.

 

Jak funkcjonował sklep z mięsem i wędlinami przy ul. Sienkiewicza w kamienicy Poncyliuszów?

Nasz sklep mieścił się na rogu budynku, po lewej, od strony ulicy Sienkiewicza był mały sklepik spożywczy, który prowadzili Kozdrowiczowie, brat i siostra. Pochodzili ze wsi Grochowa, gdzieś z okolic Jazgarzewa. Po prawej stronie naszego sklepu, od strony Czajewicza mieściła się restauracja prowadzona przez panią Lange, Niemkę.

Dom Poncyliuszów znajdował się bardzo blisko stacji kolejki wąskotorowej jeżdżącej z Warszawy do Grójca i z Piaseczna do Góry Kalwarii. Kolejarze idąc rano do pracy zaopatrywali się u nas. Dlatego, mimo że sklep oficjalnie był otwarty od godziny 7:00, to pracowaliśmy w nim już od 5:00, żeby mogli zrobić zakupy. Wcześnie rano zaopatrywały się u nas także handlarki, które woziły kupione u nas wędliny do Warszawy. Nasze wyroby cieszyły się bardzo dobrą opinią w Piasecznie i okolicy, dlatego zawsze mieliśmy mnóstwo klientów. A to oznaczało, że przez calutki dzień było mnóstwo pracy. Ale ja tę pracę bardzo lubiłam i tak mi zostało na zawsze. Potem całe swoje dorosłe życie pracowałam jako sprzedawca.

Klienci mnie lubili, a ja starałam się dla każdego być grzeczna i miła. Podobno byłam ładna, miałam wtedy długie ciemne włosy do pasa, które splatałam w dwa warkocze i upinałam je w tzw. koronę albo w tzw. barany, czyli w koła za uszami.

Podział pracy był taki, że ciotka obsługiwała klientów po stronie sklepu z mięsem, a ja po stronie z wędlinami. Nie było wtedy tak jak dziś maszyn do krojenia, wszystko kroiło się ręcznie, a zakupy były nieraz bardzo duże. Na przykład ktoś kupował pół kilo tzw. rozmaitości. Ceny były tak skalkulowane, że w takim przypadku kroiło się po trzy plasterki każdego rodzaju wędliny. A wybór był ogromny, w stałej sprzedaży było ponad dwadzieścia gatunków wędlin. I wszystkie one naprawdę różniły się od siebie smakiem, nie tak jak dziś, kiedy wszystkie smakują podobnie.

Dom Poncyliuszów w latach remontu w. fot: zbiory autorki

"Czy dzisiaj też używa się do pasztetowej jajek? Bardzo wątpię..."

Dziś nieraz dziwię się, jak to było, bo przecież wojna, okupacja, a tymczasem handel szedł całą parą. W masarni, która znajdowała się w podwórku, pracowało kilku ludzi. Oprócz właściciela, Mieczysława Poncyliusza i jego brata Stefana (który nie wiem dlaczego nazywał sam siebie Rzymianinem) byli pracownicy, którzy zajmowali się dzieleniem tuszy mięsnych wołowych i wieprzowych oraz masarze robiący wędliny. Pamiętam jak wpadał do sklepu chłopak pracujący jako pomocnik w masarni i wołał: „Szefowa! Proszę pół kopy jaj do pasztetowej!”. Czy dzisiaj też używa się do pasztetowej jajek? Bardzo wątpię... (ciąg dalszy nastąpi)

Leokadia Bąk z domu Milewska

pod redakcją Małgorzaty Szturomskiej i Elżbiety Sitek Wasiak

Wyremontowany Dom Poncyliuszów w grudniu 2024 r. fot: autorka

Przeczytaj również:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama