Ciąg dalszy losów dwóch rodzin mieszkających w czasie wojny przy ul. Górskiej 30 i 25a w Warszawie. Druga część mojej opowieści zaczyna się w połowie sierpnia 1944 roku.
Janek Mochorow ps. „Baca” i Januszek Szeliga ps. „Gazda”
Przyjaciele walczą w obronie Politechniki Warszawskiej, cały czas na pierwszej linii frontu. Janek wspominał po latach, jak pewnego razu stał w bramie i trafiła w nich „szafa”; podmuch odrzucił go na kilkanaście metrów, przez długi czas nic nie słyszał i nie miał świadomości gdzie jest. „Szafą” lub „krową” nazywali pociski z wyrzutni rakietowych. Dużo ludzi wtedy zginęło, ale „Baca” i „Gazda” nie odnieśli ran, nawet małego draśnięcia. Zły los dopadł Januszka na barykadzie; został ciężko ranny 18 września przy ul. Noakowskiego. Zmarł 3 października w szpitalu przy ul. Lwowskiej 12 (teren wydziału Architektury PW). To był dla Janka szok. Kolejnym szokiem była kapitulacja.
Poszedł do niewoli. Najpierw byli w Ożarowie, do którego doszli piechotą. Tam władowali ich po pięćdziesięciu do wagonów bydlęcych. Jechali przez kilka dni do obozu Stalag X B Sandbostel koło Bremy. Potem został przeniesiony do Austrii, do obozu Stalag XVIII C Markt Pongau. Najgorszą rzeczą w obozie był głód; dostawali wasserzupkę i kawałek chleba dziennie, do tego trochę margaryny i marmolady. Na godzinę przed „obiadem” już ustawiała się kolejka po zupę. Napisał list do Pabianic, tak się umówili w domu co do punktu kontaktowego, gdyby się pogubili. Zaczęły przychodzić paczki z cebulą i słoniną. Te dwa wiktuały były bezcenne dla 17-latka, u którego zaczął się szkorbut. W końcu trafił na „komenderówkę” przy granicy szwajcarskiej. Tam pracował przy budowie tunelu, uznawanej za najcięższą pracę. Tunel był przebity i trzeba było go poszerzyć. To była praca świdrami pneumatycznymi, którymi wierciło się dziury. Włoch wysadzał dynamitem ścianę i trzeba było wozić okruchy skalne taczkami w wyznaczone miejsce. Po wyzwoleniu obozu Janek znalazł się w porcie Calais we Francji. Postanowił tu zamieszkać, zakochał się.
Danka, siostra Janka, sanitariuszka ze szpitala przy ul. Chełmskiej.
Gotowały bandaże w mydlinach w dużych garach, bo nie było sterylnych środków opatrunkowych, zbierały rannych z okolic. Tak wspomina walki w obszarze ulic Górskiej i Chełmskiej Jerzy Rebryk „Gryf”: „Byłem przy dowództwie odcinka Chełmskiej. Próbowaliśmy walczyć. Na Górskiej walka wyglądała w ten sposób, że przy wylocie ulicy było nasze stanowisko szczytowe... Niemcy zaczęli atakować i szedł czołg na ulicę Górską. Akurat byłem na dole, koledzy byli na piętrze, mieli otwór wybity w ścianie. W międzyczasie był nalot, zbombardowali szpital na Chełmskiej, sporo ludzi wymordowali w ten sposób… To było przed 14 września...To w przeddzień wycofywania się z Chełmskiej… Bo wzdłuż osi Chełmskiej odbywało się wszystko”. Wspomnienia Stanisława Wilczyńskiego i Wandy Siateckiej: „Niemcy zaczęli wyszukiwać Czerwony Krzyż i właśnie urządzali sobie polowania... Wtedy został zbombardowany szpital na Chełmskiej. Na parterze byli nasi ranni chłopcy. Na górze byli paralitycy, starsi ludzie, ewakuowani chyba ze szpitala Przemienienia Pańskiego. Przed tym jeszcze mieliśmy w tym szpitalu rannego Niemca. Strasznie wrzeszczał, cały szpital rozbrzmiewał tylko: »Ewa! Ewa!«. Postanowili go oddać, przyszły niemieckie sanitariuszki, zabrały go i następnego dnia szpital został zbombardowany. To był straszny dzień, bo samoloty mijały się, jeden za drugim, przelatywały bardzo nisko, tak że piętro, w którym byli nasi chłopcy, zostało zmiecione. Na parterze ranni zostali przygnieceni gruzami i palącym się ogniem. Z kolei z góry po rurach zwożono lżej chorych”.
Danka przeżyła bombardowanie, opatrywała rannych. Jakieś maleńkie dziecko płakało; wzięła je w ramiona, ktoś kazał dziecko zostawić cywilom, a jej zabrać się za opatrywanie rannych. Do końca życia będzie ją męczyć wspomnienie tego maleństwa. W leju po bombie zasypało kilka osób. Odkopano ks. Zygmunta Strzałkowskiego, kapelana sióstr Marianek. Żył, był ranny. Do opieki nad nim przydzielono Danusię. Wyszła z Warszawy do Konstancina z rannymi, umieszczono ich w willi "Sans souci". Z księdzem Zygmuntem Strzałkowskim będzie utrzymywać serdeczny kontakt do końca życia kapłana.
Anna i Stefan, rodzice Danki i Janka
Wyszli z sąsiadami z sąsiednich kamienic i dołączyli do kolumny idącej w stronę Pruszkowa. Na podwórku domu zakopali porcelanowy serwis i kilka cennych drobiazgów. Potem się okazało, że po wojnie szabrownicy byli szybsi w odkopywaniu. Rozdzielono ich, mężczyzn wywieziono pociągiem w nieznanym kierunku. Stefan zaginął bez wieści. Anna, mimo długoletnich poszukiwań, nie odnalazła męża, nie dostała o nim wiarygodnych informacji. Ktoś kiedyś przyniósł wiadomość, że Stefan zmarł w czasie transportu. Załamana 44-letnia Anna, prowadzona w kolumnie kobiet przeznaczonych do Oświęcimia, jak się później okazało, wyszła z kolumny i zaczęła iść polem w innym kierunku. Była pewna śmierci i tego, że cała jej rodzina zginęła. Była w niej rozpacz, ale też i obojętność na to, co się z nią stanie. Gdzieś ktoś ją przenocował, ktoś dał jedzenie. Skierowano ją do Skolimowa i tu przydzielono jej maleńkie mieszkanie przy ul. Prusa 15, w dawnym pensjonacie pań Szczerskich. Obszerna willa w bajecznym ogrodzie/lesie była zasiedlona rodzinami z Warszawy. Zły los na chwilę przymrużył oczy. Z Pabianic przyszły wiadomości, że Janek jest w obozie. Anna, idąc ulicą w Skolimowie, zobaczyła maszerującą naprzeciwko młodą dziewczynę – to była Danka.
Janek
W 1947 roku postanowił wrócić do Polski. Zmusiły go wieści o śmierci ojca, który przed wojną utrzymywał całą rodzinę. Anna przed wojną nie pracowała, zajmowała się dziećmi. Statkiem do Polski przypłynęła duża grupa młodych powstańców. Trzymano statek na redzie przez kilka dni, nie chciano wpuścić do portu. Potem było dręczenie Janka, ciągle aresztowania, przesłuchania. Aż do 1956 roku. W kolejce wilanowskiej Janek poznał Krystynę, córkę kolejarza. Pobrali się, zamieszkali przy ul. Bema w Piasecznie. Janek zgodnie z wyuczonym zawodem pracował w księgarni. Odnalazł Wieśka Szeligę. Wiesiek miał trudności w dostaniu pracy, kupił sobie rykszę towarową i zajmował się transportem rzeczy. Janek po śmierci żony w 1971 roku popełnił samobójstwo, miał wówczas 41 lat. Martwego syna w domu przy ul. Bema w Piaseczna znalazła Anna.
Napisz komentarz
Komentarze