Sędzia piłkarski to jeden z najbardziej znienawidzonych zawodów na świecie. Patrząc na to, co wyczyniają mazowieccy arbitrzy na boiskach powiatu piaseczyńskiego, zbytnio się temu nie dziwię...
Strach czy brak wiedzy? – zastanawiam się weekend w weekend, przyglądając się meczom naszych lokalnych drużyn. Co nimi kieruje? Bo w zwykły ludzki błąd nie uwierzę, aczkolwiek od razu mówię, że daleko mi do wielbiciela teorii spiskowych.
Gdy widzę, jakie decyzje podejmują sędziowie w czasie spotkań okręgówki czy czwartej ligi, to po prostu krew mnie zalewa. I nie dlatego, że przez ich błędy nie wchodzi mi kupon u bukmachera. Te nieudolne wybory oddziałują negatywnie na cały polski futbol.
Wypaczanie wyników, kontuzje i obniżanie poziomu piłkarskiego. Takie trzy następstwa pozwoliłem sobie wyróżnić. Pierwszego wyjaśniać chyba nie trzeba. Co do kontuzji – poziom agresji na murawach jest tak wysoki, że każdy szanujący zdrowie zawodnik w życiu nie zgodziłby się brać udziału w takiej jatce. I to, paradoksalnie, wcale nie jest w głównej mierze wina zawodników. Wina sędziego. A dlaczego? Przykład ze stadionu w Oborach – sytuacja przy linii bocznej boiska, zawodnik Błonianki z dużym impetem „wycina” od tyłu piłkarza Konstancina. Ewidentna czerwona kartka, dodatkowo parę meczów zawieszenia. Co robi sędzia? Łaskawie odgwizduje faul. Bez kartki, żadnego napomnienia. Jakiś czas później podobne zdarzenie i oczywiście podobna reakcja. Identycznie w czasie innych meczów. Zazwyczaj arbitrzy ustanawiają sobie taki „poziom tolerancji”, granice, w których decydują się karać zawodników kartkami. W Hiszpanii jest on dosyć niski, w Anglii dużo wyższy (co ostatnio można było dostrzec, gdy jeden z angielskich kopaczy pozbawił przez najbliższy rok gry naszego Michała Żyro i dostał tylko „żółtko”). Na IV Lidze i niżej tych granic nie widać w ogóle – jest „hulaj dusza piekła nie ma”. A piłkarz, dostrzegłszy, że sędzia pozwala na wszystko, z tego korzysta, co prowadzi do licznych urazów, ciężkich kontuzji, a często też i złamanych karier. Dodatkowo, atmosfera staje się napięta i rodzą się awantury boiskowe. Jak na wspomnianym już KS-ie, gdzie nawet po końcowym gwizdku, przy szatniach, młodzi gniewni chwycili się za gardła. A wszystko to z powodu jednej głupiej decyzji sędziego, który zamiast sięgnąć po kartonik, woli się nie narażać zawodnikom czy kibicom...
Zanim przejdę do motywów, jakimi kierują się sędziowie, rozwinę jeszcze temat zaniżania poziomu piłkarskiego. Ktoś powie, że przecież to nie sędzia kopie piłkę. Owszem. Jednakże, analogicznie jak w przypadku kontuzji, tu również mamy do czynienia z reakcją łańcuchową. Jak sędziemu spodobają się wślizgi, to później 20 zawodników przez 90 minut praktycznie jeździ po boisku, a nie o to w piłce chodzi. Spróbuj zatrzymać rywala w inny sposób, odbierz piłkę czysto, przepchnij, nabij na aut, a nie wjeżdżaj w niego z całą siłą... Potem piłkarz się przyzwyczaja i niestety, poziom jest, jaki jest. W dodatku słabsi fizycznie zawodnicy, którym należy się ochrona, stają się niejako wykluczeni z gry i marnują swój talent.
Strach czy brak wiedzy? Myślę, że jednak to pierwsze, choć w wielu przypadkach widoczny jest także zupełny brak kwalifikacji. Sędziowie boją się podjąć decyzję. Wystarczy, że któryś z zawodników coś krzyknie, a oni pokornie wysłuchują, zamiast wyrzucić z boiska i wpisać do raportu. „Użył słów powszechnie uznawanych za obraźliwe, cytuję: ty ***” – jak to kiedyś na wizji powiedział jeden z ekstraklasowych „gwizdków”. I już. Wtedy pojawia się dyscyplina, problem rozwiązany. Niestety, ta bojaźń jest cały czas obecna. I pociąga za sobą opłakane skutki.
Współczuję naszym ligowcom, którzy co mecz muszą bezradnie rozkładać ręce, kierując wzrok w stronę arbitrów. Tak, oni często nie szanują ich pracy, ale to też dlatego, że tamci nie szanują ich zdrowia...
Reklama
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze