Piaseczyński adres ma stacyjka kolejki wąskotorowej, budynek dawnej restauracji Madejów i drugiej restauracji Hesów. Tylko fabryczka pana Tyszki byłaby dalej w Gołkowie, gdyby jeszcze istniała, ale nie istnieje, no bo kto dziś w prywatnym zakładzie produkuje nadwozia samochodowe?
Reklama zakładu z 1936 r. Jużwik/ Tyszka fot: zbiory ms
Rodzina Maciejewskich
Pan Tadeusz Maciejewski urodził się w 1935 r. jako syn Józefa i Wandy. Rodzina początkowo mieszkała w Złotokłosie, dziadek pana Tadeusza był dróżnikiem zatrudnionym przez Kolejkę Grójecką. Gdy Tadeusz miał 4 lata rodzina przeniosła się do Gołkowa. Ojciec Tadeusza Józef Maciejewski zatrudnił się w zakładzie pana Tyszki i pracował tam razem z Kazimierzem Sudzińskim kolegą z Gołkowa. Zakład był dość obszerny, jak na tamte czasy, składał się z hali produkcyjnej i biur. Józef był stolarzem i aż do wojny pracował w swoim zawodzie w tym zakładzie. W moim posiadaniu jest reklama tejże firmy, z reklamy wynika, że właścicielem zakładu był E.Juźwik i produkowane w nim były nadwozia samochodowe do furgonów, autobusów i wagonów. Maciejewscy najpierw mieszkali w domu przy stacyjce kolejowej, a potem przeprowadzili się do piętrowego domu przy ul. Głównej, tego tuż przy torach kolejki gdzie kiedyś była poczta, dziś tu znajduje się niewielki oddział banku. Właścicielami domu była rodzina Dziedziców.
W tym domu mieszkało kilka rodzin. W czasie wojny piętro domu zajęli żołnierze Wehrmachtu. Mały Tadzik często był zapraszany do ich mieszkania, kilku żołnierzy było z Poznania, mówili po polsku i częstowali chłopca słodyczami. Tęsknota za własnymi dziećmi przejawiała się u żołnierzy tym, że lubili małego synka sąsiadów, który miał szczęście w oczach, gdy dostawał czekoladki.
Rodzice pana Tadeusza. Spacer po Gołkowie, w tle stacyjka kolejki grójeckiej lata 60. fot: z albumu rodziny Maciejewskich.
Wojna
Żołnierze niemieccy lubiący odwiedziny dziecka, to taki miły akcent w opowieści Tadeusza o wojnie, ale niestety są i inne wspomnienia. Był rok 1942, chłopiec miał wówczas 7 lat, był jeszcze małym dzieckiem, ale trzeba było szybko dorosnąć i odpowiedzialnie pomagać mamie przy zdobywaniu żywności i funduszy na utrzymanie rodziny. Jeździł więc z matką wąskotorówką do piekarni w Mogielnicy. W piekarni pakowali do worków pieczywo, tyle ile oboje mogli unieść. Wsiadali do pociągu kolejki grójeckiej i jechali do Warszawy. Tuż przed Dworcem Południowym pociąg zwalniał. Maszyniści wiedzieli, że wielu podróżnych nie może dojechać do stacji końcowej, bo tam są rewizje. Niemcy rekwirowali szmuglowane towary i to, co im się podobało, raz przepuścili kobietę z workiem pieczywa raz nie. Z tego powodu kolejarze zwalniali przed stacją, aby umożliwić ucieczkę. Tadeusz pamięta dzień, w którym musiał uciekać, bo tory zostały obstawione bliżej niż zawsze, jeszcze przed stacją. Oboje schowali się w piwnicy pobliskiego domu. Widzieli obławę, słyszeli szwargot żołnierzy, bali się. Na szczęście Niemcom nie chciało się wchodzić do piwnic domu. Gdy nastąpiła cisza, kroki żołnierzy umilkły, wyszli z ukrycia i pojechali tramwajem do centrum Warszawy, kierując się na Pragę. Wysiedli z tramwaju i wpadli w obławę. Kordon krzyczących żołnierzy gromadził przechodniów na skrzyżowaniu ul. Marszałkowskiej i Al. Jerozolimskich. Kazano ustawić się tak, aby przed oczami tłumu była ściana, przy której stało kilka osób. Tadzik widział, jak ustawiono karabiny maszynowe i padł rozkaz. Ludzie ustawieni przed ścianą zaczęli się osuwać na ziemię. Pan Tadeusz, opowiadając to zdarzenie, nagle milknie. Za chwilę mówi cicho: tego nie można zapomnieć. To był ostatni dzień ich handlu pieczywem. Więcej Tadeusz nie pamięta wypraw Mogielnica-Warszawa. Być może mama jeździła sama.
Żydzi
Fabryczka pana Tyszki w Gołkowie (dziś okolice ul. Łąkowej) działała do wojny. Już na początku wojny Niemcy zamknęli zakład i szczelnie ogrodzili teren, tak aby nikt nie mógł się tam dostać. W hali produkcyjnej umieścili Żydów. Codziennie o świcie ustawieni w czwórki wychodzili do pracy. Układali bruk na głównej drodze do Piaseczna. To się działo przez kilka miesięcy i można było zaobserwować różne zdarzenia. Ludzie ci byli bardzo wyczerpani fizycznie, na rękawach nędznych ubrań mieli opaski z gwiazdą Dawida. Konwojowali ich strażnicy, którzy składali się z policji żydowskiej. Miejscowi chłopcy kryli się w krzakach i obserwowali kolumnę pracowników powracających z pracy. Często zdarzało się tak, że wyczerpany biedak słaniał się i nie równał w marszu do szeregu. Policjant podbiegał i pałką bił go po głowie i plecach. To były straszne sceny, tego też nie można zapomnieć. Przez tyle lat wracają te obrazy w snach i na jawie.
Zadałam pytanie panu Tadeuszowi: czy ludność miejscowa usiłowała jakoś pomóc, dostarczyć żywność? Mój rozmówca nic o tym nie wie, sądzi, że ludzie byli zastraszeni, za pomoc można było dostać kulkę w głowę. Jeśli ktoś pomagał, to się tym nie chwalił.
Stragany przy stacji kolejki
Wzdłuż ulicy prowadzącej do kolejki ustawiali się sprzedawcy różnych towarów, między innymi stawała tam mama Tadeusza. Ruch zawsze był tu duży, bo pasażerowie zaopatrywali się u sprzedawców w warzywa, owoce nawet w pieczywo i ubrania, kto co tam miał z ogrodów czy własnej kuchni to sprzedawał. Zdarzyło się tak, że pewnego dnia drogą wzdłuż straganów jechali żołnierze w dwa konie zaprzężone do niewielkiej furki. Na stacji stał pociąg i maszynista dał sygnał odjazdu pociągu. Parowóz zagwizdał. Konie się wystraszyły, skoczyły w panice, wywróciły furkę na sprzedających i ciągnęły ją dalej. Wiele osób doznało ciężkich ran, mama Tadeusza też była ranna. To był sławny na całą okolicę incydent.
Kiosk i restauracja
Po tym zdarzeniu z końmi i bryczką Maciejewscy postanowili otworzyć kiosk przy ul. Głównej. To był kiosk z różnymi produktami, typu „mydło, powidło i inne delikatesy”. Tadzika wysyłano po ocet. Jechał z butelkami octu kolejką. Wagon nagle szarpnął i butelki z octem potłukły się. Nie była to wielka strata finansowa, ale zawsze strata. No i strach co powiedzą rodzice. Na szczęście obyło się bez reprymendy.
Jeszcze w czasie wojny w budynku gdzie mieszkali Maciejewscy, na parterze domu pan Madej otworzył restaurację. Mały Tadzik oświadczył dumnie rodzinie, że idzie do restauracji. Wszedł, rozejrzał się i potem wszystkich informował: Byłem w restauracji! Był z tego dumny. Miał poczucie, że wydoroślał, skoro wolno mu było iść do restauracji. Zapamiętał wnętrze lokaju jako bardzo ładne, stylowe.
W czasie powstania warszawskiego rodzina przeniosła się do krewnych. Też mieszkali w Gołkowie, ale dalej od stacji. Zachodziła możliwość, że obiekty strategiczne, takie jak stacja będą bombardowane. Mieszkali więc razem z rodziną Słowików i Mendlów przy ul. Gołkowskiej. W styczniu 1945 r. weszło od strony Głoskowa wojsko radzieckie. Zrobiono dla nich przyjęcie w obszernym domu Stachowiczów, w którym dziś jest warsztat samochodowy. Ale to już temat na inne opowiadanie.
Gołków, Wanda Maciejewska z Ireną Michalakową przed dawną pocztą przy ul. Głównej, dom, w którym mieszkała rodzina Maciejewskich, dziś oddział banku i fitness fot: z albumu rodziny Maciejewskich
Napisz komentarz
Komentarze