Pani Zofia Wieczorkiewiczowa: ciemne włosy uczesane gładko do tyłu spięte w kok. Do dzieci miała anielską cierpliwość, „przedwojenna” i skromna, cicha jak te papierowe anioły z posypanymi brokatem skrzydełkami, które rozkładała przed małym klientem jak przed poważnym kupcem.
Albo te pierścionki z fantazyjnymi oczkami, wystawione na aksamitnych paletach niczym brylantowe precjoza w firmie Tiffany & Co. Bransoletki na gumce, na którą były nanizane bursztynki lub kolorowe koraliki z plastiku.
Dla chłopaków była broń do zabaw w wojnę, czyli pistolety lub strzelby na kapiszony i korki. Wojownik, w zależności od kondycji finansowej, kupował odpowiednią ilość amunicji, a że ta szybko się kończyła, pojawiał się w sklepie kilka razy dziennie. Wszystkie dzieci znały herosów z powieści Karola Maya, książek o Dzikim Zachodzie, Winnetou, posągowego wodza Apaczów i Old Shatterhanda białego przyjaciela Indian.
Park Chyliczki, lasek przy torach (al. Kalin) i dzikie ogrody były znakomitymi terenami łowieckimi dla Apaczów i Szoszonów, ale przed tą wyprawą należało kupić u pani Zofii pióropusze i łuki albo zakupić gumę do majtek i zrobić łuk z leszczynowych patyków.
Karol May był na indeksie w latach pięćdziesiątych, jego książek nie wydawano, wycofywano je z bibliotek. Nikomu to nie przeszkadzało. W biblioteczkach dziadków i rodziców było wszystko, czego dusza zapragnie. Kto nie znał „Skarbu w srebrnym jeziorze”, ten nie mógł zostać wodzem Indian, takie życie.
Takie było Piaseczno.
Napisz komentarz
Komentarze