Piaseczno bardzo się zmieniło, wyburzono przez ostatnie lata wiele starych domów, a w miejsce nich powstają nowe budynki. Analizując to co nowe, z tym co było dawniej, liczę że będziecie mieli drodzy Czytelnicy dobrą zabawę. Druga część porównań.
Zdjęcia nowe: Karolina Szturomska, Małgorzata Szturomska
Zdjęcia dawne: Jacek Mrówczyński, Małgorzata Szturomska
Karczma przy ulicy Warszawskiej
Stara karczma przy ul. Warszawskiej zniknęła w latach 80. i na jej miejscu stoi dziś dość nowoczesny blok z lokalami użytkowymi. Budynek karczmy pochodzi z XIX w., jak sądzę. Na planie Piaseczna z 1825 r. skrzyżowanie ulic Warszawskiej i Młyńskiej jest gęsto zabudowane drewnianymi domami. Dziś ul. Młyńska nosi nazwę Młynarska. Ten obszar jest bardzo ciekawy dla historyków, bo wiąże się z wieloma wydarzeniami. Moja ciekawostka dotyczy skarbu. Niedaleko ulicy Warszawskiej w Piasecznie w 1898 roku odnaleziono skarb. Był to garniec ze srebrnymi monetami z czasów stanisławowskich, czyli z XVIII w. Ktoś te monety w garnku zakopał, miał po nie wrócić, ale los zapewne zadecydował inaczej. Nigdy nie ustalono, kto zakopał ten skarb, bo i jak? O tym zdarzeniu pisały gazety. Oto szczegóły:
„W Piasecznie na gruncie kolonisty Ophmana, tuż przy stacji kolejki Wilanowsko-Grójeckiej, ośmiu chłopców, zajętych sypaniem okopów ziemnych dla ochrony buraków na zimę, wykopało z ziemi garnek, miary czterech kwart, napełniony monetą srebrną z czasów Stanisława Augusta. Chłopcy, rozchwytawszy monety, ile który zdołał porwać, rozbiegli się po mieście i rozprzedali pojedyncze sztuki. Nie wiadomo, czy oprócz monet ze stemplem Stanisława Augusta nie znajdowały się starsze sztuki”.
W opowieściach mojej babci Róży zawsze przy zakopanych lub inaczej ukrytych skarbach pojawiały się duchy tragicznie zmarłych ludzi, którzy już nigdy nie odzyskali zgromadzonych pieniędzy, ale tym razem nie słyszałam, aby jakiś duch z czasów króla Stasia chodził po ul. Warszawskiej. Zainteresował mnie właściciel gospodarstwa, na którego terenie znaleziono skarb i okazało się, że nazwisko Ophman nie istnieje w księgach parafialnych, natomiast długą historię ma nazwisko Ochman i można przypuszczać, że to o niego chodzi.
Stacja Cyklistów
W 1908 r. wdowa Maria Hass, mieszkanka Piaseczna, uważana była przez mieszkańców miasta Piaseczna za osobę bogatą. Stanowcza, pedantyczna i oschła, nie była skłonna do przyjaźni z miejscowymi paniami. Maria prowadziła traktiernię, jak nazywano karczmy przy dużych traktach komunikacyjnych, dziś są to ulice Kościuszki i Sienkiewicza. Mąż Marii Jan, zmarł w 1900 r., odchodząc z tego świata pozostawił ją z gromadką dzieci i – jak wieść niesie – niemałą sumą pieniędzy, którą energiczna kobieta dość szybko ulokowała w intratny interes. Warszawskie dzienniki i tygodniki, a w wielu historia ta jest opisana, twierdzą, że traktiernia Hassów była jednym z najbardziej znanych podwarszawskich zajazdów. Nazywano ją „stacją cyklistów”, bo najbardziej upodobali ją sobie cykliści, licznie przyjeżdżający z Warszawy i okolic. Drewniany obszerny, parterowy dworek zbudowany w kształcie litery L, z dużą salą dla gości, posiadał dziedziniec wybrukowany polnym kamieniem, do którego był wjazd od północy przez sporą bramę. Od strony południowej dziedzińca wybudowany był piętrowy niewielki budynek z piwnicami o łukowych sklepieniach pełniący rolę spiżarni. W ziemi, głęboko na ponad 2 metry, wybudowano lodownię, składającą się z dwóch komór też o romańskich sklepieniach. Parametry tego wnętrza były tak przemyślane, że panował w nim chłód, pozwalający na całoroczne przechowywanie brył lodu potrzebnych do karczmy. Piaseczyński zajazd miał ogromne powodzenie szczególnie latem, gdy szaleni cykliści wyruszali z Warszawy w stronę Czerska, czy Grójca, chętnie się tu zatrzymywali na odpoczynek i posiłek. Zimą w karczmie robiono zabawy dla miejscowych.
Traktiernią zarządzała Maria i pracowała w niej z dziećmi. Maria urodziła 12 dzieci, z wypisów z metryk, które znalazłam dowiaduję się, że Karol był prawdopodobnie dzieckiem pierworodnym, rocznik 1881, potem przyszły na świat: Aleksander, Jan, Marianna, piątym dzieckiem według naszej dzisiejszej wiedzy była Bronisława. Jeszcze Konstanty, Tadeusz i Stanisława Elżbieta. Stanisława Elżbieta, najmłodsza z dzieci Hassów będzie miała tylko cztery lata, gdy jej ojciec Jan opuści ten świat. Stanisława przejmie potem rodzinny interes i będzie go prowadziła do lat 60. XX wieku z dużym powodzeniem. Gdy nastąpią tragiczne wydarzenia, będzie miała tylko 12 lat. Gdy będzie już babką, żeby nie straszyć wnuków mieszkających w pokoju gdzie rozegrał się finał dramatu, nie opowie im całej prawdy o swojej starszej siostrze Bronisławie. Ciąg dalszy historii z początku wieku znajdziecie w Przeglądzie Piaseczyńskim.
"Co się zdarzyło w stacji cyklistów w Piasecznie"
W latach 70. XX w. władze podejmą decyzję rozbiórki modrzewiowego dworku, czyli dawnej traktierni. Rodzina doktor Marianny Mrówczyńskiej dostanie małe mieszkanie w nowych blokach. Władze planowały tu wybudować hotel robotniczy, ale sprawa się przedłużała i hotel nie powstał.
Drewniak zamieniony na szklany dom i nasyp kolejki wąskotorowej
Nasyp kolejowy z torami kolejki grójeckiej zamienił się w ruchliwą ulicę Wojska Polskiego. Zanim nastąpiły zmiany nasypem jeździła przez metalowy, ażurowy most kolejka wąskotorowa do Warszawy. Most zbudowano w 1900 r. Gdy kolejka przestała jeździć do Warszawy i potem do Iwicznej na rogu ulic Nadarzyńskiej i Hanki Sawickiej (kiedyś ul. Kopernika) stał skromny drewniany, piętrowy dom. Mieszkało w nim trzech braci, których mama pracowała w Urzędzie Skarbowym. Nasyp tworzył świetną górkę do jazdy na sankach i zawsze śnieżną zimą było tu dużo dzieci z okolic. Przychodziłam tu z ul. Kniaziewicza, na górce rządzili bracia z drewnianego domu. Jak ktoś się źle zachowywał to był wyrzucany i koniec zabawy. Dziś w miejscu drewnianego domu stoi budynek, w którym jest między innymi restauracja. Zawsze, jak na ten budynek patrzę, przypomina mi się scena z Przedwiośnia Żeromskiego, w której mowa o szklanych domach jako symbolu nowoczesności, postępu technicznego, ale też kruchości tego co budujemy.
Z kolei ulica obok nasypu, czyli ul. Karola Kniaziewicza miała dwa oblicza. To pierwsze, to od ul. Sienkiewicza do ul. Nadarzyńskiej i kawałek, drugie od rwącej rzeczki Perełki do ul. 22 Lipca (dziś Jana Pawła). Rzeczka Perełka rządziła przejazdem i czasami przejście na drugi jej brzeg po betonowej kładce było całkowicie niemożliwe, bo rzeczka wylewała tak szeroko, że tworzyło się jezioro i to na tyle głębokie, że przejście w wysokich kaloszach było ryzykowne. Wtedy trzeba było wejść na wał kolejki i przejść po moście, co było nielegalne i też ryzykowne. Wał był bardzo wysoki i stromy. W razie gdyby jechał pociąg należało z wału zejść. Jeszcze w latach 30. XX w. dzieci kąpały się w rzeczce, były w niej drobne rybki i ponoć raki. Nazwa "Perełka" powstała w latach 70. i wiemy dlaczego. Powiedzenie "wariat Wisła się pali", nabrało nowego znaczenia, bo rzeką płynęły ścieki, które czasami płonęły. Barwa ich była perłowa, czyli mieniąca się w różnych kolorach.
Widok z wału kolejki roztaczał się bajeczny. W oddali dymił komin mleczarni, malowniczy kształt budynku przykuwał oko i było wiadomo: serki i masło się robią! Ten widok uwiecznił Jacek Mrówczyński na swoim zdjęciu. Most kolejowy, wysoki i „ażurowy” był miejscem szczególnym dla mających lęk wysokości. Trzeba było wiedzieć też, że czasami pod mostem lokowali się łobuziaki z ul. Nadarzyńskiej i podglądali idące do szkoły dziewczyny, tak od dołu podglądali i wybuchali śmiechem, jeśli widok ich satysfakcjonował. Można było zawału dostać. Kto z Was ma wspomnienie o tym miejscu, swoje lub bliskich, zapraszam do komentarza.
Napisz komentarz
Komentarze