Jak się zostaje starostą? Kim był, kim jest, a kim chciałby być nasz nowy starosta? W jakiej sytuacji znajduje się powiat, czego możemy się spodziewać i dlaczego powiat nie współpracował wcześniej z gminą? O tym – i nie tylko – w rozmowie z Wojciechem Ołdakowskim.
Kiedy ponad miesiąc temu odwiedziłem naszego starostę, usiedliśmy „kątem" w salce konferencyjnej. Na krześle w jego gabinecie nie dało się wysiedzieć – brakowało kółka. Gabinety członków zarządu były malowane, rolety prane. W licznych zakamarkach znajdywano „skarby", świadczące o upodobaniu do słodyczy czy, delikatnie rzecz ujmując, nieporządku. Tym razem jest już czysto i przyjemnie, zapach świeżości przyjemnie komponuje się z aromatem kawy stojącej na stole...
Krzysztof Dynowski: Jak się zostaje starostą?
Wojciech Ołdakowski: To była dla mnie bardzo trudna decyzja, o przyjęciu tej propozycji, której się nie spodziewałem. Kiedy było już wiadomo, że PiS porozumiał się z Platformą w powiecie i że to nam przypadnie stanowisko starosty, wiele osób mówiło mi: „postawimy na Ciebie". Stałem się naturalnym kandydatem, osobą z największym doświadczeniem (dwie pełne kadencje w Radzie Powiatu, prezes spółek wodnych w Piasecznie – przyp. KD) z tej grupy. Niektórzy twierdzili, że to „nagroda" za stałe poglądy, za to, że polityka mnie nie zmieniła. Nawet Jan Dąbek przy okazji mojego wyboru powiedział, że nie zmieniłem się, że jestem taki sam jak 8 lat temu.
KD: A jak się nim „jest" na co dzień?
WO: Trudno. Tutaj czas bardzo szybko mija. W pracy spędzam dużo więcej czasu niż normalny urzędnik, na miejscu jestem przed 8 rano, potrafię wyjść i po 20. Trzeba tutaj być cały czas, zarządzanie wymaga więcej czasu. Codziennie rano robimy małe spotkanie zarządu, ustalamy program działań, dzielimy się nowymi informacjami, żeby każdy był zorientowany we wszystkich sprawach powiatu. Przychodzą interesanci, przychodzą urzędnicy. Dużo chodzę po urzędzie, dużo jeżdżę, sporo czasu poświęcam też na podpisywanie dokumentów. To kwestia przestawienia się – w wolnych chwilach, dla relaksu, przeglądam budżet albo koncepcję monitoringu, staram się cały czas powiększać wiedzę.
To jest służba, angaż, który dostałem od mieszkańców i od Rady Powiatu. To zaszczyt, ale i obowiązek. Wynik wyborów pokazuje, że mieszkańcy chcieli, aby powiat był zarządzany inaczej, ale daleki jestem od „wieszania psów" na poprzednim zarządzie. Chciałbym, żeby to inne zarządzanie było przez mieszkańców ocenione także jako lepsze. A gdy skończy się moja „rola" tutaj, chciałbym wrócić na rolę (gospodarstwo – przyp. KD) – to dla mnie hołd oddany ojcu.
KD: Rolnik, zwłaszcza ostatnio, kojarzy nam się z protestami i traktorami blokującymi Warszawę. Tymczasem mamy starostę – rolnika. Skąd taka pasja? Zawód?
WO: Po uzyskaniu absolutorium na Wydziale Historii UW przygotowywałem się do pisania pracy magisterskiej i równolegle pomagałem ojcu w gospodarstwie. On to kochał, kupował ziemię, rozwijał, modernizował i dla nas obu to była bardzo satysfakcjonująca praca.
Któregoś dnia ojciec dostał nagle zawału i zmarł. Następnego dnia od razu pojawili się chętni na zakup gospodarstwa. „A ja Wam wszystkim pokażę" – pomyślałem sobie. Przez 10 lat rozwinąłem interes, powiększyłem obszar gospodarstwa, zmieniłem jego profil. Poczułem, że to mój obowiązek wobec ojca, hołd oddany jemu. Rolnictwo to ciężka praca, to też odpowiedzialność – za zwierzęta, za dobytek, za odbiorców, którym trzeba dostarczyć odpowiednie jakościowo produkty i jednocześnie ogromna satysfakcja. Takie „coś z niczego".
KD: Skoro już jesteśmy przy budżecie... Jak wygląda perspektywa finansowa powiatu?
WO: Podobnie jak w większości samorządów na Mazowszu – potrzeby przewyższają możliwości, w czym duża zasługa janosikowego. To nie było zaskoczenie, wiadomo było jaka jest sytuacja finansowa powiatu – rośnie liczba mieszkańców, także tych mieszkających poza powiatem piaseczyńskim, którzy korzystają z naszych dróg i infrastruktury czy oferty edukacyjnej.
Ostatnio uczestniczyłem w spotkaniu grupy samorządowców „walczących" z janosikowym, którym przewodniczy starosta legionowski. Powiaty z okolic Warszawy po zapłaceniu tego podatku spadają o ponad 100 czy ponad 200 (jak Piaseczno – przyp. KD) miejsc w rankingu przychodów. Tu jest zupełnie inna tendencja niż w całej Polsce – migracja, potrzeba budowy szkół, zamiast ich zamykania, coraz więcej wniosków, a finanse jadą w Polskę. Nie neguję pomagania słabszym, ale nie kosztem rujnowania bogatszych. Obniżenie janosikowego nawet o połowę to kilkanaście milionów, z którymi wiedzielibyśmy, co zrobić. Widzimy realną szansę, że przed końcem kadencji obecnego składu Trybunału Konstytucyjnego uda się wprowadzić korzystne dla nas zmiany.
KD: Jakie inwestycje starostwo będzie traktować priorytetowo?
WO: Stawiam na edukację, nie tylko dlatego, że to inwestycja w przyszłość – potrzeby szkół są olbrzymie, każda wymaga sporych nakładów. Budowa hali przy liceum na Chyliczkowskiej i remont piwnic i fundamentów szkoły. Dach i termomodernizacja w Zespole Szkół po drugiej stronie ulicy, generalny remont SOSW na Szpitalnej, hala w Górze Kalwarii, internat w pobliskiej budowlance... W tym roku skupiamy się na tworzeniu pełnych dokumentacji i projektów, mamy nadzieję, że w przyszłych latach uda się pozyskać także środki z zewnątrz na inwestycje szkolne. Nacisk chcę też położyć na infrastrukturę drogową, chodniki i ścieżki rowerowe.
KD: Początek obecnej kadencji to zupełnie inny poziom relacji z partnerami samorządowymi – współpraca przy lodowisku, porozumienie z kolejką wąskotorową. Zgoda buduje?
WO: Nie chcę nikogo osądzać, ale mam nadzieję, że w tym roku zażegnamy wiele „konfliktów", których powodów trudno się doszukiwać. Wkrótce gmina będzie mogła gospodarować terenem w parku miejskim, starostwo też będzie miało swój kawałek, współpraca będzie konieczna. Wiele rzeczy będziemy chcieli robić razem, chciałbym, żebyśmy faktycznie współpracowali, żeby to porozumienie nie ograniczyło się tylko do oddania działki.
Jest dużo takich tematów, nie tylko w Piasecznie. Dziś samorządów często samodzielnie nie stać na inwestycje, ich realizowanie osobno to dramatyczne koszty. Bibliotekę multimedialną możemy przecież zbudować jedną – razem. Biblioteka powiatowa współpracuje z gminną, dlaczego więc nie miałyby współpracować ze sobą także samorządy? Mierzmy siły na zamiary.
Napisz komentarz
Komentarze