Trzy wyburzane właśnie kamienice przy ulicy Nadarzyńskiej, z zapadniętymi dachami, odłażącym tynkiem i powybijanymi szybami mocno kontrastują z ciemną cegłą i białą farbą na elewacjach sąsiednich apartamentowców. Ten obrazek to znak czasów – postępu – powiedzieliby niektórzy. Czy jednak na pewno?
Nadarzyńska to dzielnica, a w zasadzie kilka budynków pomiędzy Kościuszki a Czajewicza. Dalej, to już nie to samo – to tu, na zapleczu Komendy Policji i gmachu Sądu Okręgowego, przy Urzędzie Gminy i Urzędzie Skarbowym swoje miejsce na ziemi znaleźli ludzie, którzy stworzyli najbardziej „charakterny” rejon naszego miasta – swoistą warszawską Pragę.
Nadarzyńska – ponury obraz upadku
Kilka popękanych ścian i sterty osmalonych kamieni. Wiatr, wyjący w pustych otworach okiennych, jest ponurym tłem obrazu zniszczenia i upadku. Wszystko, co można było ukraść, zostało ukradzione, resztę zniszczono. Posępne rumowiska i wysypiska śmieci stały się źródłem budulca prymitywnych szop oraz aparatur bimbrowniczych. W ponurych melinach łeb podnosiły złodziejstwo, gwałt i degeneracja. Bezpańskie ruiny stały się miejscem spotkań okolicznych meneli, grzesznych cudzołożników oraz przestępczych band.
Nadarzyńska – dumna historia miejsca
Kilka malowniczo zachowanych architektonicznych perełek, noszących jakże wyraźne ślady wspaniałej, choć trudnej historii tego miejsca. Miejscowa ludność cechująca się pomysłowością i szczęściem ratowała, co się dało z budynków w najgorszym stanie. Niepozbawieni zmysłu praktycznego mieszkańcy budowali swoją codzienność z tego, co udało im się znaleźć i przynieść na własnych plecach. W ciężkich warunkach lokalowych ludzie żyli biednie, ale godnie i uczciwie. Malowniczy pomnik historii stał się miejscem inspiracji artystów i architektów, jak też licznych grup obywateli w skrytości serc podziwiających hart ducha jego mieszkańców.
Dualizm miejsca
Powyższe dwa opisy pokazują skrajnie odmienne wizje tego miejsca – obie jednak są na swój sposób prawdziwe. Zapytajmy ludzi, którzy na Nadarzyńskiej, lub w jej okolicy się wychowywali, a następnie przeprowadźmy rozmowę z kimś, kto w Piasecznie mieszka kilka lat. Miejsce z charakterem, ludzie pozostawieni sobie, na pastwę losu, którzy poradzili sobie raz lepiej, raz gorzej – powiedzą ci pierwsi. Smród, brud i ubóstwo, obrzydliwe ruiny, które trzeba jak najszybciej zburzyć i postawić tam coś estetycznego – powiedzą ci drudzy. I jedni, i drudzy mają wiele racji, pogodzić ich musiała decyzja władz, które w końcu zdecydowały się na wyburzenie kamienic.
Z punktu widzenia pewnego zamysłu planistycznego, centrum miasta, ze wszystkimi wspomnianymi wcześniej obiektami użyteczności publicznej, powinno być miejscem estetycznym, wizytówką miasta. W tej wizji nie mieścił się ani stary rynek, nie mieściła się też Nadarzyńska, ze swoimi odrapanymi ścianami i kiepską reputacją. Z drugiej jednak strony, nie mieściła się w tym stanie, ale któż powiedziałby złe słowo o loftach wybudowanych w starych, historycznych kamienicach w centrum Piaseczna? Wtedy nazwa „Apartamenty Nadarzyńska”, która u wielu budzi wybuch śmiechu i pukanie się w głowę, nabrałaby sensu.
Miejsce i ludzie
Powyższe pojęcia bardzo często występują razem. Samo określenie „Nadarzyńska” odnosi się często zarówno do rejonu geograficznego ale też do pochodzenia danego mieszkańca. W tym też tkwi chyba największy problem tego terenu – negatywne cechy miejsca i ludzi (nie wszystkich, ale jednak) nałożyły się na siebie. Wielu, w tym – wszystko na to wskazuje – ekipy od lat rządzące Piasecznem, postawiło na tym miejscu krzyżyk. Niech się dzieje, co chce, z tymi ludźmi i tak nie dojdziemy do porozumienia, budynki w końcu się zawalą i pozbędziemy się wrzodu na zdrowej tkance miasta. W przydziałach innych lokali komunalnych zawsze znajdowali się ważniejsi, lepsi, bardziej godni zamieszkania w nowo wybudowanym bloku komunalnym na Urbanistów czy Jerozolimskiej. Tymczasem Nadarzyńska trwała...
Nikt nie chciał ratować ani miejsca, ani ludzi. Nikt nie potrzebował ich gdzie indziej. Potrzeby były i są inne – na miejscu wyburzonych kamienic powstanie na razie parking, bo parkingi są potrzebne. Co prawda ostatni bastion, ostatni budynek, który jeszcze stoi – pozostanie jak plama z taniego wina na czystym obrusie, ale to wszystko kwestia czasu. I tam wkrótce wybuchnie pożar z iskry od starej instalacji, albo zawali się cieknący dach i będzie można z czystym sumieniem zrównać całą Nadarzyńską...
Będzie jak na rogu Puławskiej i Jana Pawła, przy banku i kwiaciarni. Kawałek pustej przestrzeni z estetycznie zagrabionym żwirem, na którym będziemy mogli zaparkować samochód. W przyszłości może będzie tam co innego. Może gmina coś postawi, może sprzeda prywatnemu inwestorowi, może dokona zamiany na działkę – zamiast płacić, odda grunt na Nadarzyńskiej. Prywatnie mam nawet pomysł i podpowiedź – co można by zrobić – zamienić parking przy Nadarzyńskiej na budynek starej mleczarni, który również „straszy” i aż prosi się o wyburzenie i zrobienie na jego miejscu parkingu dla rodziców uczniów nowej szkoły, klientów targu czy mieszkańców Ptasieczna. Po co nam tyle ruder...
Historia ruinami pisana
Piaseczno powoli (boję się słowa nieubłaganie) odchodzi w niebyt, zatraca swój charakter. Znikają kamienice, płoną wiekowe drewniane domy, równocześnie powstają obiekty takie jak skatepark czy profesjonalna bieżnia na stadionie. Jest bardziej zielono, trudniej połamać nogi na coraz równiejszych chodnikach, może trochę mniej straszno na Nadarzyńskiej, może trochę łatwiej zaparkować przy Kościuszki. Postęp, cywilizacja, w końcu jest, albo za chwilę będzie, jak w Warszawie. Pytanie, czy to na pewno dobrze...
Napisz komentarz
Komentarze