Hale w Wólce Kosowskiej świecą pustkami, bo Chińczycy i Wietnamczycy zamknęli swoje boksy. Powodem jest potężna kontrola służby celno-skarbowej, która trwa nieprzerwanie od dwóch tygodni.
Przy każdej bramie stoi samochód Mazowieckiego Urzędu Celno-Skarbowego. Urząd monitoruje Wólkę na okrągło, 24 godziny na dobę, od 1 grudnia. Kontroluje też samochody na drogach dojazdowych do Wólki. Ponad tydzień temu funkcjonariusze Mazowieckiego UCS zabezpieczyli nielegalny towar (odzież, obuwie, galanterię, kosmetyki) o wartości 60 mln zł.
Pierwsza taka kontrola
– Podjechał autokar, wyszło kilkudziesięciu facetów, założyli mundury, broń i przeszli przez całą szóstą halę. Po prostu przeszli. Weszli do piątej i cisza. Zaraz podjechał drugi i stało się to samo. A potem zaczęli kontrolować – mówi nam właściciel jednego z niezamkniętych sklepów na hali szóstej. – Efekt psychologiczny niesamowity. Czemu Wietnamczycy się pozamykali? Oni mówią, że nawet nie wiedzą, co legalnie mogą w tym kraju, a co nie. Oni nie rozumieją naszych przepisów.
To nie pierwsza kontrola skarbowa w Wólce. Ale ta jest inna niż dotychczasowe.
– O poprzednich nie będę mówił, bo nie mam dowodów. Ale nie wiem, co było gorsze – te kontrole czy cała ta Wólka. Jaki był efekt tamtych nalotów? Żaden. Ale ta kontrola to zupełnie coś innego. Profesjonalnie, miło, nie przeszkadzają, wszystkich wpuszczają, przepuszczają, sprawdzają, ale nie trzeba zamykać sklepów na czas kontroli – mówi właściciel.
Zamknięcie takiej ilości boksów ma swoje konsekwencje także dla sklepów prowadzonych przez polskich przedsiębiorców.
– Co będzie, jak się zamkną? Niech pani tak nie mówi nawet. Chińczycy mówią, że są na urlopie. Ale jeżeli faktycznie nie wrócą, to my upadniemy. Tu przyjeżdżają tiry ze Wschodu, nawet z Łotwy, żeby kupować. Przyjadą, kiedy ich [Azjatów – przyp. red.] nie ma? Kto tu przyjdzie w ogóle? – mówi nam ekspedientka jednego z otwartych sklepów.
– A wie pani, że w Raszynie szwalnia czapek przez tę kontrolę zwolniła już połowę ludzi? Bo oni szyli dla Wólki. Ja też siedzę w domu. Zarabiałam 2700 na rękę, na umowę o pracę. Ja rozumiem, te kontrole nie biorą się z niczego. Ale tylu ludzi traci pracę przed świętami. To jest nasz dramat – pisze do mnie Marzena z hali szóstej.
Ekspedientka w sklepie na szybko wylicza, że po obydwu stronach Nadrzecznej (główna ulica w Wólce Kosowskiej) pracuje 2000 ludzi. Mówi, że po jednej stronie sklepy pracują normalnie, ale po drugiej stronie pracę tracą właśnie setki ludzi.
Kontrola jest dobra, ale co z ludźmi?
– Nie ma z czym dyskutować. Kontrola jest dobra. Widzi pani, nie wszyscy się zamknęli. Czyli nie widzą zagrożenia ze strony służby celno-skarbowej. Ale to ma dwie strony medalu. Pracę straci kilkaset osób, nawet 1000. Dobrą pracę, za ok. 3000 zł miesięcznie, na etacie. Nie wszyscy tu pracują legalnie, wiadomo, jak wszędzie. Upadną firmy, zupełnie legalne, takie jak moja, albo inne w Polsce, które żyją z Wólki. Ci, co się zamknęli, też nie zawsze są oszustami i złodziejami. Oni często nie wiedzą, jak do końca legalnie prowadzić biznes w Polsce. Ale też nikt im nie powiedział, wszyscy mają to gdzieś. Wpadały kontrole, dawały mandat i tyle. Żadnych konsekwencji, żadnych wniosków. To dalej działali tak, jak potrafią. To są Azjaci, mają inną mentalność. Tylko nikt ich tego nie uczy. Polak wziąłby dobrego księgowego, nawet adwokata, kogoś, kto pomoże przebrnąć przez te nasze przepisy. Ale po co? Grozi im tylko mandat raz na jakiś czas – mówi właściciel sklepu.
– Obok nas pracuje dwóch młodych Wietnamczyków. O wszystko pytają, czy tak można czy nie, co trzeba zrobić, przychodzą z jakimiś papierami żeby im pomóc. Uczciwi są, widać, że chcą dobrze. Ale też się zamknęli, bo mówią, że nie wiedzą, czy na pewno wszystko mają legalnie i w porządku. Nikt się nie interesował, jak to działa, przez 20 lat. A oni robią po swojemu – mówi ekspedientka.
– Oni muszą się liczyć z naszymi przepisami i zasadami, bo inaczej to jest nie fair wobec nas. Ale ta kontrola, chociaż słuszna i profesjonalna, będzie miała ogromne konsekwencje dla wielu uczciwych ludzi, a o tym wydaje się, nikt nie myśli – mówi właściciel. – Dla nas sezon przedświąteczny trwa od października do listopada, bo jesteśmy hurtownikami. Grudzień i tak jest słaby, ale dla pracowników to prawdziwy dramat. Oni są akurat niewinni, a poniosą największe konsekwencje.
Napisz komentarz
Komentarze