Początek roku w Zespole Szkół w Józefosławiu nie należał do wymarzonych – zarówno dla dzieci i rodziców, jak i dla kadry. Podobnie rzecz się przedstawia w opisywanej w poprzednim numerze zalesiańskiej „dwójce”. To chyba pierwszy raz od dawna, kiedy emocje związane z rozpoczęciem roku towarzyszą nie tylko piaseczyńskiej „piątce”.
Szkolnictwo i związane z nim potrzeby są od dawna największym wyzwaniem, jakie stoi przed władzami, kadrą nauczycielską ale także przed rodzicami. Trudną, żeby nie powiedzieć pogarszająca się sytuację, potwierdzają badania. W 329 spośród 380 powiatów w Polsce w latach 2006–2014 ubyło uczniów szkół podstawowych. Więcej uczniów pojawiło się w szkołach w aglomeracjach i sąsiadujących z nimi powiatach. Największy przyrost odnotowano – uwaga – w powiecie piaseczyńskim. Jego wartość wyniosła 49%…
Gdyby nie dzieci...
Skąd ten boom, skąd te rosnące potrzeby? Gołym okiem widać, że jest nas coraz więcej i nie chodzi tu tylko o sam przyrost migracyjny. Według danych statystycznych przyrost naturalny w ramach największych aglomeracji w Polsce jest kilkukrotnie większy od średniej krajowej. Kiedy przyjrzeć się tematowi nieco bliżej, dochodzimy do ciekawych wniosków. Dlaczego młodzi Polacy sprowadzają się do Piaseczna, dlaczego tutaj rodzą dzieci? Bo mimo wszystko, w porównaniu z wieloma regionami w kraju, jesteśmy miejscem atrakcyjnym, miastem, które jest w stanie zapewnić nie tylko podstawowe potrzeby dla całej rodziny i jej najmłodszych członków. Bo, mimo wszystko, Piaseczno daje możliwości, których wiele osób nie znajduje nigdzie indziej.
Gdyby nie gmina…
Planowanie i budowa placówek edukacyjnych podlega szczególnym rygorom, stąd (choć pewnie mogłoby się to odbywać szybciej) takie, a nie inne tempo. Warto też zwrócić uwagę, że od wielu lat mamy w Polsce trend zamykania szkół, stąd pomysły, aby budować nowe, wydawały się zgoła fantastyczne. Koniec końców dochodzimy też do problemu kosztów – tak duże i skomplikowane inwestycje kosztują. W zalewie migrantów i rejestracji z całej Polski, rosnących lawinowo potrzeb, gminy muszą nagle wysupłać z kiesy dziesiątki milionów na nowe inwestycje – drogowe, infrastrukturalne, edukacyjne. Ekwilibrystykę budżetową można stosować do pewnego momentu, ale w końcu zwyczajnie nie ma już skąd zabrać.
Gdyby nie szkoły...
Początek roku szkolnego to zawsze chaos. Nowe dzieci, nowi rodzice, nowe plany zajęć, nowe obiekty czy instalacje. Dyrekcja, która ma do zaplanowania ponad pół dnia uczniów w swoich murach (a tych uczniów jest np. kilkuset), która w ostatniej chwili dowiaduje się, że nowe skrzydło nie może zostać otwarte, że sali gimnastycznej jednak nie będzie, że dzieci będą uczęszczały do kilku filii szkoły – cóż. Łatwo nie ma. I jakkolwiek z punktu widzenia rodzica również zżymam się na to, że przy szafkach ścisk, na korytarzach dzikie tabuny dzieciaków, a na świetlicy chaos nie do opanowania, staram się rozumieć. Rozumieć, że dyrekcja – podobnie jak gminny skarbnik – nie dysponuje zestawem gotowych, idealnych rozwiązań na każdą sytuację. Ba, często (zwłaszcza przy przepełnieniu większości piaseczyńskich szkół) musi wybierać pomiędzy rozwiązaniem złym i jeszcze gorszym. Panie (w zdecydowanej większości) dyrektorki dokonują często wręcz niewyobrażalnej ekwilibrystyki, aby dzieciakom uczyło się efektywnie, przyjemnie i bezpiecznie – ale one również poruszają się jedynie w obrębie dostępnych sal, kadry i środków. Warto o tym pamiętać, co nie znaczy, że mamy przestać wymagać czy wspomagać szkoły w poprawianiu standardów.
Gdyby plany…
Patrząc na problem całościowo, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że czegoś tu zabrakło. Nie mieliśmy te kilkanaście lat temu planu, aby tak dynamicznie i drastycznie się rozrosnąć pod względem liczby mieszkańców. Mieliśmy tylko – z perspektywy czasu można to chyba śmiało powiedzieć – uchwalone lekkomyślnie plany zagospodarowania przestrzennego, które pozwoliły na budowę ptasich osiedli oraz zamianę wsi Józefosław w kilkunastotysięczny gąszcz małych bloków i zamkniętych osiedli. Gdyby było nas te kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy mniej – nie byłoby problemu z przepełnieniem szkół. Gdyby ówcześni rządzący przewidzieli, że za zwiększeniem liczby ludności przyjdą zwiększone potrzeby w wielu sferach – i poczynili w związku z tym odpowiednie plany – mielibyśmy dziś zupełnie inną sytuację.
Niestety, nie mamy. Płacimy codziennie – w korku na Puławskiej, w ścisku pod szkołą, w poszukiwaniu miejsca parkingowego – cenę niegdysiejszych lekkomyślnych zachowań władzy. Pozostaje nam tylko gdybanie o tym, co kto i kiedy mógł zrobić, aby było nam lepiej, o tym, co można jeszcze dziś zrobić, aby poprawić naszą codzienność. A na koniec zawsze pozostaje jeszcze nadzieja, że aktualne decyzje nasze i naszych władz – choć na pierwszy rzut oka wydają się złe – w ostatecznym rozrachunku mogły być tylko gorsze.
Napisz komentarz
Komentarze