Co robić, kiedy wokół zaczynają wybuchać bomby? Uciekać czy zostać? A co, jeśli nasi bliscy znajdą się nagle w samym środku wojny?
Niby każdy się spodziewał, a jednak wszyscy byli zaskoczeni – nikt bowiem tak do końca nie wierzył, że Władimir Putin zdecyduje się rozpętać wojnę. Tak się jednak stało. W czwartek nad ranem rosyjskie wojska wkroczyły na terytorium naszego wschodniego sąsiada. Atak nastąpił z trzech stron: od wschodu – na Donieck i Ługańsk, od południa – na Odessę i od północy – na Kijów i Charków. Gdy pierwsze zaskoczenie minęło, Ukraińcy dali odpór. Mężczyźni poszli na wojnę – każdy w przedziale wiekowym 18-60 lat został objęty obowiązkiem wojskowym. Chorzy, starsi, kobiety i dzieci musieli szukać ukrycia lub uciekać z kraju. Na to drugie zdecydowało się ponad pół miliona osób. Większość ruszyła do Polski.
Szczęście
Ruslana mieszka w Polsce od 2 lat. Na Ukrainie, z tatą, zostały jej nastoletnie dzieci. Mieszkają pod Chmielnickim. W czwartek na pobliskie lotnisko spadły bomby.
– Mąż został walczyć, dzieci przyjechały z babcią. Są już u mnie, chwała Bogu – mówi. Przyjechały prawie od razu, granicę przekroczyły jeszcze w czwartek wieczorem. Mogą mówić o szczęściu – już kilka godzin później na wszystkich przejściach granicznych zaczęły się tworzyć potężne kolejki. W piątek korek do przejścia w Medyce miał prawie 10 kilometrów. W niedzielę zaczynał się już na przedmieściach Lwowa – ponad 80 km od granicy. To nie koniec ich szczęścia: tu, w Polsce, czekało już na nich mieszkanie. Ruslana ma dobrze płatną pracę i spore oszczędności – od dawna odkładała na to, by ściągnąć rodzinę do Polski. Wojna prześcignęła jej zamiary. Nie zdążyła kupić większego mieszkania, więc muszą zmieścić się w kawalerce. Czy wiedzą, że są chętni, by przyjąć ich pod swój dach?
– Nie chcemy – kręci głową Ruslana. Wie, że za nimi jadą następni, w jeszcze większej potrzebie. Jej rodzina sobie poradzi. Miała szczęście.
11 minut
Co można spakować w 11 minut? Teoretycznie dużo, o ile wiesz, co trzeba spakować, a rzeczy są już gotowe. W praktyce Oksana przekraczała granicę w Hrebennem z dwiema reklamówkami. W jednej były dokumenty, w drugiej – pieluchy i jedzenie dla 18-miesięcznego synka. Gdy opuszczali Kijów, z daleka słychać już było huk bomb.
– Nie mam nic – płacze Oksana. Mykola, jej partner i ojciec dziecka, dowiózł ich do granicy i musiał zawrócić. Mężczyznom nie wolno opuszczać kraju. Muszą walczyć.
Z granicy przyjechała busem, z obcymi. Nie była nawet pewna, gdzie jedzie. Trafiła do Piaseczna. Tu wolontariusze znaleźli dla niej mieszkanie, dostała trochę ubrań, kosmetyków, pieluch i jedzenia. Co dalej? Nie wie. Nie chce myśleć o przyszłości, dopóki nie spotka się z Mykolą. Pewnie po wojnie.
Zostaję
Olena mieszka we Lwowie. Studiowała w Polsce, ma tu przyjaciół. Gdy Rosjanie przekroczyli granicę, znajomi odezwali się do niej, oferując przewóz i zakwaterowanie. Odmówiła.
– Sytuacja jest niepokojąca, ale we Lwowie póki co cisza. Obok mojego rodzimego miasta zostało zniszczone lotnisko. Ale ja nie planuję nigdzie jechać póki co. O 23 kazali w całym mieście zgasić światła. Gotujemy ukrycie i trzymamy się – napisała do mnie w czwartek. W piątek znów się kontaktujemy. Pisze do mnie podczas wieczornego czuwania: "Wyją syreny, ale we Lwowie jest bezpiecznie". W sobotę: "Szykujemy koktajle Mołotowa i robimy sieci maskujące". Ale humor jej dopisuje. Mówi, że są gotowi. I wysyła listy potrzebnych rzeczy, może uda się dostarczyć. Na liście insulina, opatrunki hemostatyczne, powerbanki, latarki, baterie, kamizelki kuloodporne, hełmy... Lista jest długa. Rosjanie jeszcze tu nie dotarli. Jak dotrą, Lwów będzie gotowy.
Dziś trudno przewidywać, ile potrwa wojna. Ukraina broni się zaciekle – i skutecznie. Jeśli Putin liczył na szybki i łatwy podbój, srodze się przeliczył. Ale nawet jeśli uda się odeprzeć wroga i szybko zakończyć konflikt, życie Ukraińców długo będzie wracać na stare tory. Dla wielu normalność nie wróci już nigdy.
Napisz komentarz
Komentarze