Chodzi mi oczywiście o stare Piaseczno. Ulica Tadeusza Kościuszki, na odcinku, o którym chcę dziś napisać w cyklu „Tu zaszła zmiana”, zawsze wydawała mi się niezmienną od lat i gdy zrobiłam zdjęcie, uświadomiłam sobie, że tej dawnej zabudowy ulicy już nie ma i wspomniany podróżny zapewne byłby zdziwiony jej dzisiejszym wyglądem. Spacer ul. Kościuszki w Piasecznie wzdłuż muru starego cmentarza i obserwacja kamieniczek stojących wzdłuż pierzei wschodniej nasuwa ten wniosek: wielkie zmiany. Podróżny byłby zdziwiony i nie sądzę, aby poznał to miejsce. Nawet mur cmentarza nie ten sam, choć dawny, walący się mur, został odtworzony kilka lat temu z dużym pietyzmem i dbałością o zachowanie wyglądu zabytkowego ogrodzenia. Po stronie wschodniej każda z prezentowanych na zdjęciu kamieniczek została przebudowana, rozbudowana, co zmieniło jej charakter. Jedne budynki udają jeszcze zabudowę przedwojenną, inne stanęły w miejscu wyburzonych drewnianych XIX wiecznych chałup.
W takiej chałupce, na rogu ul. Kościuszki i ul. Wschodniej był kiedyś salon fryzjerski pana Seferyńskiego. Doskonale pamiętam to miejsce i pana Seferyńskiego ubranego w krótki, płócienny, biały fartuch o kroju marynarki. Tu się polały moje łzy, bo tu mi ścięto warkocze. Bez uprzedzenia i znieczulenia. To była straszna zbrodnia, bo najpierw pan Seferyński zaplótł mi włosy, a potem ciach, ciach, dwoma ruchami odciął je od mojej głowy. Mama zostawiła mi je na pamiątkę, te zgilotynowane, martwe warkocze. Jeszcze przez kilka dziesięcioleci poniewierało się, po kolejnych mieszkaniach, pudełko z warkoczami. Aż w tajemniczych okolicznościach zniknęło. Dziś w miejscu tej zbrodni, czyli salonu pana Seferyńskiego, stoi bardzo nowoczesny budynek, który o dziwo, świetnie wkomponował się w zabudowę ulicy, a w nim jest sklep wielobranżowy Pepco. Sklep otwarty do 22.00 co też można zaliczyć do tematu„Tu zaszła zmiana”, bo do niedawna tylko sklepy z alkoholem i papierosami były czynne w Piasecznie tak długo.
Po przeciwnej stronie ul. Wschodniej, na drugim rogu, stoi do dziś piętrowa kamienica, do której często chodziłam. W dzieciństwie odwiedzałam tu koleżankę Małgosię. W jej mieszkaniu wielkie okno wychodziło na ulicę, dalej był widok na cmentarz i na wprost na pomnik młodego na wieki Józefa Korczyca. U szczytu pomnika widniała (nadal jest) trupia czaszka z dwoma skrzyżowanymi, płonącymi pochodniami zamiast piszczeli. Pomnik z perspektywy pierwszego piętra mieszkania Małgosi wystawał w dużej części ponad mur i był wyraźnie widoczny. Trochę wiało tu grozą, bo mało kto ma widok z okna na trupią czaszkę, ale rodzina koleżanki wcale się tym nie przejmowała. Byli to mili ludzie i bardzo gościnni.
Ulica Kościuszki była pełna przechodniów, ludzie zmierzali na pocztę, dzieci do szkoły i ze szkoły, toteż okno na cmentarz nie było minusem obszernego mieszkania. Ten dom na parterze w latach 70. mieścił też salon fryzjerski, kosmetyczny i krawiecki. Przez okno można było zobaczyć panie siedzące pod wielkimi suszarkami przypominającymi hełmy ufoludków albo ich wydłużone czaszki jak w powieści Stanisława Lema „Solaris” uznanej za klasykę gatunku science-fiction.
Był tu taki widok, jakby nagle w Piasecznie wylądowała jakaś obca, hałaśliwa cywilizacja. Pracowała tu pani Mirka, fryzjerka, śliczna dziewczyna, która miała takie powodzenie u klientek, że trudno było do niej się (tak z marszu) dostać, aby zrobić sobie nową fryzurę. Moda była wówczas na trwałą ondulację, pachniało w salonie płynem do trwałej. Włosy były nakręcane na drewniane wałki/kołeczki uzbrojone w gumkę recepturkę. W salonach z tradycjami można jeszcze takie wałki zobaczyć. Po uzyskaniu fryzury w stylu rozbawionego pudla szło się do pani Basi, do gabinetu kosmetycznego, gdzie trzeba było wyskubać pęsetą brwi do jednej linii, tak w stylu Edith Piaf, przyczernić rzęsy i brwi henną, zrobić manicure i pedicure, by dopiero wtedy poczuć się jak kobieta zadbana i licząca się z trendami mody. Te salony i pracownie stanowiły jedno przedsiębiorstwo pod nazwą „Praktyczna Pani”, była to firma, którą można było spotkać w całej Polsce. Zdaje się, tego pewna nie jestem, że była to firma pod patronatem PSS. Kto pamięta to miejsce, na pewno uśmiechnie się z rozrzewnieniem na to miłe wspomnienie. Co było u krawca? Szycie nowych ubrań: garniturów, płaszczy, palt itd., ale też, i tu pewnie zaskoczę pokolenie czytelników, które już nie pamięta nawet magnetofonu szpulowego: u krawca czy krawcowej można było zreperować naddartą lub sfilcowaną odzież. Naszyć łaty np. na rękawy marynarki lub przenicować na druga stronę budrysówkę. Co to jest budrysówka i przenicowanie? Warto wygooglować. Miałam budrysówkę, owszem. Zapinaną na drewniane kołeczki. Uszyta była u krawca pana Zygmunta Zwierzyńskiego z materiału „100% wełna”, grubego jak ciepły koc, ale to jest już temat na inne opowiadanie, bo pan Zwierzyński to krawiec z ul. Sienkiewicza.
Czytaj także: Piaseczno u schyłku epoki
Napisz komentarz
Komentarze