Reklama

Staroangielski futbol

Staroangielski futbol

Trenerzy młodzieży, nie idźcie tą drogą! W rywalizacji najmłodszych nie wynik się liczy, a styl...
W niedzielny poranek dwóch polityków – Jacek Sasin z Prawa i Sprawiedliwości oraz Adam Szejnfeld z Platformy Obywatelskiej – mówiło o tym, jaką to fascynującą dyscypliną sportu jest siatkówka. No cóż, mój tekst dzisiaj pewnie by ich rozczarował, ponieważ ja, jak to mam w zwyczaju – wierny jedynej słusznej grze – ponownie postanowiłem skupić się na piłce nożnej. I kolejny raz zapragnąłem poruszyć temat, o którym mało się mówi, a który ma ogromne znaczenie dla kształtu całego polskiego futbolu.
Szkolenie młodzieży – obecnie jeden z najważniejszych obszarów, na który zwracają uwagę wszystkie polskie kluby piłkarskie. Wiadomo, nie jesteśmy w Anglii i naszych prezesów nie stać na wydawanie horrendalnych, idących w dziesiątki, setki milionów euro kwot na zagranicznych piłkarzy. Dużo łatwiej i taniej jest wychować własnego zawodnika. Praktycznie na każdym kroku otwierane są akademie piłkarskie dla najmłodszych, gdzie z piłką oswajają się już nawet 4-latki, a co weekend młodzi adepci futbolu rozgrywają mecze przeciwko swoim rówieśnikom. Emocje w trakcie tych starć nierzadko sięgają zenitu – szkoleniowcy momentami przeżywają te spotkania bardziej niż dzieci. Niestety, opierając się na swoich obserwacjach, nie zawsze zaangażowanie idzie w parze z talentem trenerskim.
W najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii gra taka jedna drużyna – Stoke City. Aktualnie średni zespół Premier League, który do niedawna znany był głównie z tego, że jako jedyny klub w lidze kurczowo trzymał się filozofii staroangielskiego futbolu. Czym charakteryzuje się ów styl? Nie jest on zbytnio skomplikowany, a polega głównie na tym, że zamiast bawić się w krótkie podania i dryblingi, zawodnicy po prostu wybijają piłkę w kierunku dobrze zbudowanego, wysokiego napastnika. Inaczej mówiąc: „kopnij i biegnij”. Najbardziej archaiczna taktyka ze wszystkich możliwych, takie absolutne przeciwieństwo tego, co stara się zaszczepić swoim zawodnikom FC Barcelona (i przy okazji połowa wzorującej się na niej Europy). Kilka lat temu skończyła się jednak pewna epoka. Po przyjściu Marka Hughes’a na Britannia Stadium doszło do niemałej rewolucji, przyszło wielu kreatywnych graczy i bramki strzelane po długich wyrzutach z autu nie są już zbyt często spotykane na największych arenach piłkarskich w Anglii. I choć staroangielski futbol został pogrzebany nawet przez klub, który z niego słynął, to można się na niego niekiedy natknąć podczas oglądania zmagań dzieci w naszym powiecie.
Pewnego dnia wybrałem się na mecz drużyn 10-latków bądź 11-latków (z przyczyn oczywistych nie podaję nazw klubów – nie o antyreklamę tu chodzi, a o skłonienie pewnych osób do refleksji). Na pierwszy rzut oka było widać różnicę w poziomie obu zespołów. Gospodarze w fantastyczny sposób próbowali rozgrywać piłkę po całym boisku, wymieniali mnóstwo podań i jak na swój wiek imponowali wręcz techniką. Gospodarze oddawali liczne strzały z dystansu, grali szybko, przyjemnie dla oka. Gospodarze, którzy... mimo wszystko wysoko przegrali to starcie. Dlaczego? Otóż właśnie dlatego, że ich rywale zdecydowali się na przyjęcie ex-taktyki Stoke City. Wygraną zapewniło im murowanie własnego pola karnego i długa piłka na silnego, o wiele wyższego od pozostałych młodych piłkarzy, napastnika. Zero kreatywności, zero pomysłu – zwykła gra „na aferę”. Dodajmy tylko jeszcze, że zespół ten jest jednym z najlepszych w lidze...
Nie mam żadnych pretensji do dzieciaków za to, że w taki sposób wygrywają mecze – absolutnie! I naprawdę gratuluję chłopakowi, który urządził sobie tamtego dnia istną strzelaninę (niewątpliwie posiada potencjał). Mam jedynie żal do ich trenerów, którzy przedkładają wyniki nad rozwój najmłodszych. O ile na poziomie juniorskim takie pchanie futbolówki wystarcza, o tyle w przyszłości mało który z ich podopiecznych zdoła cokolwiek osiągnąć w piłce. Bo w dzisiejszych czasach umiejętności techniczne są kluczowe, należy je rozwijać od najmłodszych lat, a gdy potencjalny skaut zauważy, że tu nie ma w ogóle techniki, tylko pospolita kopanina, to z miejsca machnie ręką. I chłopak, który przez dobrych parę lat regularnie chodził na treningi, jeździł na obozy, nagle zrozumie, że tak naprawdę niewiele co potrafi.
W piłce juniorskiej nie wynik jest najważniejszy, a gra. Można przegrać i 11:0, ale jeśli chociaż kilku z tych „przegranych” odnotuje pewien progres, np. nauczy się grać z pierwszej piłki, to w rzeczywistości będzie prawdziwymi wygranymi. I to oni będą w przyszłości tworzyć historię polskiej piłki nożnej.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Piaseczyński. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama