Reklama
TYLKO U NAS!

Małe sklepiki i syfon wody sodowej – wspomnienia mieszkańców Piaseczna

Dawno temu istniały sklepiki, gdzie można było kupić masło krojone z dużej osełki pakowane w szary papier, jednego cukierka czy syfon wody sodowej.
Małe sklepiki i syfon wody sodowej – wspomnienia mieszkańców Piaseczna
Sklepik państwa Soleckich przy Wschodniej i ul. Kauna

Autor: Małgorzata Szturomska

Dziś, gdy handel żywnością opanowały sklepy wielkopowierzchniowe i wrzucamy do koszyka na kółkach to, co potrzebne nam jest na kilka dni, a nawet tygodni, do głowy nam nie przyjdzie, że kiedyś, dawno temu, za ulicami i domami istniały sklepiki, gdzie można było kupić masło krojone z dużej osełki pakowane w szary papier, jednego cukierka czy syfon wody sodowej.

Zacznę od syfonu i wody sodowej

Syfon do wody sodowej
Syfon do wody sodowej z kolekcji Danuty Samek fot: Danuta Samek

Spotkała mnie dość zabawna historia. Otóż dywagowaliśmy z Czytelnikami kochającymi opowieści piaseczyńskie na temat produkcji wody sodowej w Piasecznie, jak pamięć mnie nie myli u pana Grabowskiego, traf chciał, że pewna paniusia jest do dziś w posiadaniu syfonu, ale w połowie naderwaną metką i nie do końca w związku z tym informującą, jak to było w mieście z produkcją wody sodowej. I do końca pewnie byśmy nie wiedzieli, kto tak naprawdę figurował w aktach skarbowych jako producent. Okazało się, zachował się stary syfon, który kiedyś w wytwórni wody sodowej napełniano wodą. Syfon ma pewnie z 60 lat i zachowaną etykietkę. Z niej można dowiedzieć się wielu ciekawostek. Pani Danuta, nasza prezes od Towarzystwa Cmentarnego przysłała mi zdjęcie swojego syfonu i pozwoliła na publikację. I tak okazuje się, że Grabowskich było dwóch i do interesu sodowego jeszcze należała pani K. Milewska. 

Jak to było z tą wodą? Niby nic ciekawego, a jednak: 

syfon gdy się opróżnił, był na wymianę na pełny, wymiana była prawie we wszystkich małych sklepikach, na pewno w sklepiku u Zielińskich „przy krzyżu”. Pan Mieczysław Zieliński sprawdzał „dziób syfonu” czy nie jest uszkodzony, czy sikacz syfonu sprawnie działa i podawał klientowi. Producentami wody byli: W. Grabowski, K. Milewska i S. Grabowski. Rozlewnia była zarejestrowana w domu przy ul. Sierakowskiego 23 (adres z etykietki). Ta wytwórnia produkowała także oranżadę. Litr wody gazowanej, sodowej kosztował 2,20 jeśli się posiadało własny syfon. (dla porównania chleb w tym czasie kosztował 4 zł. za 1 kg,). Kaucja za syfon wynosiła 45 zł. Zaznaczona na etykietce była data produkcji i w związku z tym należało wodę wypić w ciągu 6 dni. Do przynoszenia świeżej wody służyły dzieci. Jeszcze dziś słyszę w wyobraźni jak rodzic woła: Gosia skocz do Zielińskich po wodę sodową! Dostawałam 5 zł. i za fatygę mogłam sobie kupić wielkiego, okrągłego lizaka w kolorze czerwonym, gazetkę Na Przełaj w kiosku, a za resztę gotówki wymieniałam pusty syfon na pełny.

Syfon do wody sodowej
Syfon do wody sodowej z kolekcji Danuty Samek fot: Danuta Samek

A potem ze spiżarni mama wynosiła sok malinowy w zakorkowanej butelce, wlewała trochę do szklanki i dolewała wody sodowej. Pychota nieziemska to była. Pomyślałam, że to były czasy, gdy należało mieć dzieci, bo takie podrośnięte dziecko mogło służyć nie tylko do biegania po mieście z syfonem, ale też jako pilot do telewizora – Gosia przełącz na drugi program – mówił rodzic zasiadający w fotelu i pijacy wodę sodową. Wtedy dzieciak podchodził do telewizora i przekręcał gałkę raz, albo dwa i wskakiwał drugi program, czasami trzeba było pięścią palnąć w pudło, bo na ekranie padał śnieg. Wracając do tematu głównego, czyli małych sklepików. Sklep państwa Zielińskich w czasach lat 60. nie należał do małych. Były sklepiki mini, w drewnianych domach wyglądających jak chatki na kurzej nóżce. Takie dwa sklepiki opisała dla mnie pani Elżbieta Sitek mieszkająca niegdyś w domu przy ul. Kilińskiego. Z Elżbietą (pisarką) spotkałam się w moim domu w Gołkowie i całkowicie odjechawszy w wyobraźni w lata 50. i 60. XX w. trafiłyśmy do dzielnicy zwanej Kradziejowem. Łatwiej nam było tam być, bo Elżbieta przywiozła z piekarni faworki, które w czasie karnawału dawnymi czasy trzeba było jeść. Takie prawdziwe faworki z kruchego ciasta, nazywane u pani Ćwierczakiewiczowej w książce kucharskiej chrustem. I tak powstała krótka opowieść Elżbiety o sklepiku Kłosów i Soleckich.

 

Sklepiki z ulicy Wschodniej 

Ten sklepik pojawia mi się czasami w snach, w których jestem małą dziewczynką i idę tam po zakupy. I zawsze jest to ekscytujące wydarzenia i zawsze wszystko co tu widzę jest taaakie apetyczne. Ale do rzeczy. Sklepik prowadzili państwo Kłosowie, on chyba Stanisław albo Tadeusz, nie jestem pewna, jej imienia nie pamiętam. Obydwoje byli bardzo sympatyczni, ludzie ich lubili. Wiem, że niektórym okolicznym mieszkańcom, a była to biedna okolica, sprzedawali na kredyt, czyli na tzw. zeszyt. Mieli dwie córki, starszą Wandę rocznik chyba 48 albo 47, młodszą od niej Basię ale imienia tej drugiej nie jestem pewna. Wydaje mi się, że mieszkali na ulicy Jerozolimskiej, mieli tam chyba nieduży domek. Ja mieszkałam wtedy na Kilińskiego i to był najbliższy sklepik spożywczy, do którego wysyłała mnie mama po jakieś małe zakupy. Niewiele dalej bo przy Sienkiewicza był duży sklep spożywczy tzw. Jedynka, ale to już było "na mieście", a mama widocznie uważała, że tu miałam bezpieczniejszą drogę, bo samochód przejeżdżał pewnie raz na tydzień. W tym sklepiku można było kupić podstawowe artykuły spożywcze, pieczywo, (ach, ten wspaniały chleb od Okrasy), masło, olej, wędlinę, zapałki, oranżadę od pana Grabowskiego, cudowną, w butelkach na zatrzask, która barwiła usta na czerwono, a była tak gazowana, że w czasie picia gaz wychodził nosem, herbatniki petit beurry i cukierki, głównie krówki, landrynki i kukułki. Na ladzie stał taki przeszklony bufet, w którym leżały jakieś ciastka, a na środku lady stała duża waga, taka ze wskazówką za szybą. Sklep był bardzo mały, w środku mogły się pomieścić dwie, trzy osoby, czasem, zwłaszcza przed świętami kolejka stała na zewnątrz. O tej rodzinie wiem jeszcze to, że Wanda zmarła w dość młodym wieku, widziałam jej grób na nowym cmentarzu przy Julianowskiej. Jakieś 200-300 metrów dalej, przy tej samej Wschodniej, ale na rogu Kauna był jeszcze mniejszy sklepik pani Soleckiej, w którym można było kupić chleb, ser wiejski trzymany w lnianej ściereczce, wiejską śmietanę i wiejskie masło w osełce na wagę, oraz ziemniaki i kapustę. Innych warzyw w sklepiku nie było, bo okoliczni mieszkańcy mieli małe ogródki, w których obowiązkowo każda gospodyni uprawiała warzywa.

Ta fotografia uruchomiła mi obrazki z dzieciństwa, informacji tu pewnie niewiele, ale też jako dziecko niewiele więcej wiedziałam. Nie wiem też do kiedy ten sklepik funkcjonował, ja go pamiętam z lat 50-60 tych, w 72 kiedy skończyłam studia już go tu na pewno nie było. Czasami, w czerwcu lub lipcu przed sklepikami stawiano skrzynki z czereśniami, wiśniami lub agrestem. Owoce pochodziły z okolicznych ogródków.

Dziękuję pani Elżbiecie Sitek za ciekawe wspomnienia

Sklepik państwa Kłosów na rogu ul. Wschodniej i ul. Niecałej
Sklepik państwa Kłosów na rogu ul. Wschodniej i ul. Niecałej fot: zbiory autorki

Przeczytaj również:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama