– Nie dostałem od nikogo żadnej informacji, że mi zabrano Guinnessa – powiedział na spotkaniu z mieszkańcami podróżnik Marcin Gienieczko.
W ubiegły piątek do Ośrodka Kultury w Górze Kalwarii, dzięki zaangażowaniu pana Mariusza Cholewskiego, przyjechał znany w całej Polsce obieżyświat Marcin Gienieczko. Z wykształcenia dziennikarz, a fotograf i podróżnik z przeznaczenia, na swoim koncie posiada między innymi: przebycie na nartach w temperaturze -53 stopni Celsjusza rzeki Kołyma, przemierzenie na rowerze Australii z północy na południe, a także przepłynięcie pontonem rzeki Jukon. Na spotkaniu opowiedział dużo na temat swojej wyprawy po największej rzece świata Amazonce, po zakończeniu której został mu przyznany światowy rekord Guinnessa w kategorii: najdłuższa podróż w canoe solo Amazonką.
– Tak naprawdę to nie było przepłynięcie Amazonki, tylko triathlon przez Amerykę Południową. Tam było 700 kilometrów przez Andy, później 5980 kilometrów w canoe i 80 marszu – rozpoczął swoją prezentację Marcin Gienieczko.
Całe przedsięwzięcie trwało prawie 4 miesiące – 3 miesiące w canoe, 11 dni na rowerze i jeden dzień biegu. Podróżnik przedstawił zebranym w sali zdjęcia z wyprawy.Ze szczegółami zaprezentował mieszkańcom, jak wyglądały przygotowania do wyprawy.
Po prawej Indianie, po lewej handlarze kokainą
– Wiedziałem na początku, że te rejony są dosyć niebezpieczne, wcześniej w 2011 roku zostali zamordowani polscy kajakarze na rzece Ukajali, między innymi też Aleksander Doba nie zrealizował przepłynięcia Amazonki, ponieważ został napadnięty. I na podstawie tych innych jeszcze doświadczeń zastanawiałem się, jeżeli na mnie napadną piraci rzeczni, jak tę bombę rozbroić przed – mówił o wypisaniu numerów telefonicznych na bucie i łódce na wypadek okradzenia go przez piratów.
Po przedarciu się rowerem przez góry spotkał się ze swoim partnerem Gadielem Sanchez Riverą, z którym miał przepłynąć tzw. „czerwoną strefę”, czyli strefę handlu kokainą.
– Przez te 405 kilometrów płynęliśmy razem, to zajęło nam 5 dni. Wkopywaliśmy często kuchenkę do środka, ponieważ raz, że wiało, ale i również staraliśmy się nie pokazywać źródeł ognia, gdyż jest bardzo dużo zagrożeń – prawa strona to Indianie Ashaninka, a lewa to handlarze kokainą. Postanowiliśmy płynąć w stronę handlarzy kokainą z racji takiej, że ten region dla nas, mimo wszystko, był bardziej opłacalny, życzliwy. Handlarze kokainą nie chcieliby nas zamordować, zastrzelić, ponieważ bylibyśmy dla nich wielkim problemem. Z kolei Indianie Ashaninka to Indianie żyjący w swoich sektach plemiennych, gdzie jest trudno między innymi walczyć, rozmawiać, przekonać do pewnych rzeczy i w związku z powyższym woleliśmy tamtą stronę – kontynuował.
Następnie 6 czerwca 2015 roku rozpoczął płynięcie solo do Brazylii. Dokuczały mu insekty, padający deszcz, a także złamane wiosło. Mimo różnych trudności udało mu się dotrzeć do delty Amazonki.
– Zdecydowanie mam dwa ulubione kraje: Rosja i Brazylia. Nie czuję się wyobcowany, bardzo duża życzliwość, ładne dziewczyny, fajnie jest... – opowiadał.
Ostatni etap wyprawy polegał na biegu z flagą polską z miejscowości Belem do Oceanu Atlantyckiego.
Rekord owiany kontrowersją
W końcowej części spotkania głos zabrali widzowie, którzy zadawali gościowi różne pytania dotyczące między innymi bezpieczeństwa oraz kosztów takiej wyprawy (ponad 100 tysięcy złotych), a także rekordu Guinnessa.
15 grudnia (dzień przed spotkaniem) na stronie www.guinnessworldrecords.com pojawiło się oficjalne oświadczenie informujące, iż rekord został dziennikarzowi odebrany, ponieważ nie przestrzegał on wytycznych w trakcie trwania próby jego bicia (dotyczyło to korzystania z pomocy przewodnika). Na chwilę obecną rekord należy do brytyjskiej prezenterki telewizyjnej Helen Skelton.
– Rekord nie został odebrany – powiedział Gienieczko, po czym wyjaśnił, że cała ta sytuacja spowodowana jest tym, iż nie popiera układów, co związane jest z nieodebraniem przez niego nagrody na festiwalu „Kolosy”. Nagle pojawiły się wątpliwości, a Gadiel Sanchez Rivera zmienił zeznanie dotyczące jego projektu.
– Od tego momentu zaczęły się podejrzenia, że to nie było solo, że wyprawa była gdzie indziej realizowana. Chodzi o to, że poszły tego typu stwierdzenia. Walczyłem z tym, napisałem na ten temat oświadczenie, starałem się wytłumaczyć, ale niestety są sytuacje, które trudno przedstawić. Słowo przeciwko materiałom. Ja nigdy nie byłem lubiany i szanowany w środowisku, więc to jest rzecz normalna, za wyrazistość poglądów bardzo dużo się płaci i w związku z powyższym od tego się to wszystko zaczęło – od zemsty za Kolosy – dodał. – Ja od nikogo nie dostałem żadnej informacji, że mi zabrano Guinnessa. Sam zadzwoniłem, sam pisałem i nikt mi nie odpowiedział.
Reklama
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze