Druga niedziela stycznia za nami. Tradycyjnie już, od prawie ćwierćwiecza, to dzień Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W całym kraju tysiące Wolontariuszy wychodzą na ulice, by zbierać datki do tekturowych puszek, a na każdego ofiarodawcę czeka symboliczna nagroda w postaci czerwonego serduszka.
Przez szereg lat miałam okazję uczestniczyć w organizacji imprezy i przyznam szczerze, że kiedy w tym roku zdecydowałam się na Orkiestrową „emeryturę", poczułam autentyczny syndrom odstawienia. Nagle czegoś mi zabrakło. Ale czego? Organizacja takiego Finału to potężna praca logistyczna, wymagająca poświęcenia wielu, wielu godzin. To zarwane noce, to wypełnianie dziesiątek dokumentów i wykonywanie setek telefonów, to obawa o bezpieczeństwo Wolontariuszy i powodzenie akcji. A to ostatnie jest uzależnione od wielu, wielu czynników, od ogólnej sytuacji w kraju i gminie po warunki pogodowe. To naprawdę kawał ciężkiej roboty, więc czego, u licha, może mi w tym brakować?! Co sprawiło, że jednak w dniu Finału zameldowałam się w Sztabie i pomagałam liczyć zebrane pieniądze, żeby choć minimalnie uczestniczyć w tym wydarzeniu?
Dobrze wiem, czego mi zabrakło. Zabrakło mi tego ciepła, które rozlewa się w sercu człowieka, który czuje, że robi coś dobrego dla świata. Nawet jeśli to ciepło jest okupione obelgami, których trzeba z tej okazji wysłuchać.
Wokół działań Wielkiej Orkiestry od lat trwają spory. Organizatorzy i Wolontariusze są już do tego tak przyzwyczajeni, że traktują te kłótnie jak nieodzowny folklor. W tym roku jednak te awantury przekroczyły wszelkie granice. Przeciwnicy akcji, którym wody na młyn przydał wyrok sądu w sprawie Jerzy Owsiak kontra Piotr W., znany w Internecie jako Matka Kurka, atakowali zajadle jak zwykle. Zazwyczaj te ataki pozostawały bez większego echa, ale w tym roku zwolennicy WOŚP zdecydowali się odstąpić od powtarzanego co roku powiedzenia, że „psy szczekają, karawana idzie dalej" i zaczęli odszczekiwać. Media zaroiły się od komentarzy ZA i PRZECIW, tradycyjnie rykoszetem oberwało się Caritasowi, tak jakby w Polsce mogła istnieć tylko jedna akcja charytatywna. Odbijana piłeczka powodowała dalsze nakręcanie tej spirali niechęci i w rezultacie kraj podzielił się nie mniej, niż w przypadku sporów politycznych. Czy coś to zmieniło? Nie, krytycy pozostali krytykami, piewcy pozostali piewcami. A ci stojący pośrodku poczuli się tym zwyczajnie zmęczeni.
Już mój wstęp jednoznacznie wskazał moje miejsce w tym sporze. Wspierałam, wspieram i będę wspierać Orkiestrę. Ale nie piszę tych słów, by kogokolwiek przekonywać. Piszę, by poprosić o ciszę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jako obywatele Plujlandii mamy problem z zatrzymywaniem swoich opinii dla siebie, lub chociaż wyrażanie ich w sposób umiarkowany i pozbawiony inwektyw. Ale proszę, zastanówmy się przez chwilkę. Czy w wyrażaniu sprzeciwu lub poparcia dla akcji musimy tak głośno krzyczeć? Nie ma nic złego w wyrażaniu swoich opinii tak długo, jak nie obrażają innych. A tymczasem co dzieje się wokół Finału?
„Sataniści, co zbierają na balangę i willę dla złodzieja Owsiaka!" – wołają jedni.
„Chciwe psy ogrodnika, co to boją się, że im na tacę zabraknie!" – wrzeszczą w odpowiedzi z drugiej strony.
I dzień, w którym powinna panować powszechna życzliwość zmienia się w festiwal nienawiści i kalumnii, przerzucanych nad barykadą zbudowaną z tekturowych puszek z czerwonym serduszkiem.
A przecież nie o to chodzi. Przecież każdy z nas może – ale i nie musi – uczestniczyć w tych akcjach, które do niego przemawiają. Czy to będzie WOŚP, czy Caritas, czy Polska Akcja Humanitarna czy Ruch Zbierania Okruchów Dla Wróbli Miejskich – tak długo, jak istnieją ludzie i sprawy potrzebujące wsparcia, tak długo każdy znajdzie coś dla siebie. Bo nieważne, co się wspiera – ważne jest, by wspierać. Nie tylko dla faktycznej pomocy, ale i dla samego siebie. Powiem z głębi serca i zgodzi się ze mną każdy, kto kiedykolwiek pomógł drugiemu – to, co dobrego robimy dla innych, pomaga nam poczuć się lepszymi. A to pozwala nam kochać samych siebie. Zamknijmy więc te spory na dnie głębokiej szuflady i spróbujmy szanować przekonania i poczynania innych.
Edward Stachura napisał kiedyś: „Dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem nieba". Niech te słowa staną się mottem dla pieniaczy z obu stron i niech nad tą puszką zapanuje już cisza.
Napisz komentarz
Komentarze