Wszystko dookoła nas zmienia się niemal nieustannie. Niektóre rzeczy i pomysły „żyją" tylko przez chwilę, inne trwają przez lata, by w końcu i tak znaleźć swój kres. Żyjemy i funkcjonujemy w naszej codzienności, zmieniając się wraz z przestrzenią, która nas otacza. Dlatego warto czasem spojrzeć z innej perspektywy, zaczerpnąć haust „świeżego powietrza" i zobaczyć, jak wygląda Piaseczno oczami kogoś, kto mieszka tu relatywnie od niedawna, kogoś, kto nie ma „naleciałości historycznych", nie pamięta czołgu przed gminą ani nawet powodzi na Kniaziewicza.
Przez ostatnie miesiące i prace nad tematami do rubryki „Miasto moje a w nim" odbyłem dziesiątki, a może nawet setki, rozmów z, w większości, przypadkowymi mieszkańcami. W znacznej mierze były to osoby, które mieszkały w danym miejscu dosyć krótko. Z tych rozmów udało się wynieść wiele ciekawych spostrzeżeń i informacji, brakowało jednak swoistego „katalizatora".
Pana Tomasza poznałem przypadkiem, jako jednego z Czytelników Przeglądu, który postanowił wysłać maila z opinią na temat artykułu. Nasza korespondencja zaowocowała wieloma ciekawymi dla mnie informacjami o jego postrzeganiu miasta i gminy. Finalnie przystał na moją propozycję spotkania i rozmowy na temat Piaseczna, której efekt, wraz z zebranymi wcześniej informacjami, znajdziecie Państwo poniżej.
Wiem, że nic nie wiem
Wszystko zaczyna się od niewiedzy – nowe miejsce, nowe ulice i sklepy. Poza szyldami marketów i drogami, którymi na co dzień poruszają się do pracy, trudno zapamiętać, czy wyłapać, jakieś inne szczegóły. Wiele osób zwyczajnie nie ma na to czasu, bo są zapętlęni w korkach, obowiązkach służbowych i spędzaniu pozostałych resztek dnia z najbliższymi. Mimo wszystko można (a nawet warto) nieco wiedzy o miejscu, w którym będziemy mieszkać, zdobyć.
Pan Tomasz opowiada o piaseczyńskiej Straży Miejskiej. Jeden z jego znajomych (który posiada wiedzę o Warszawie) poruszył temat znakowania rowerów. Gdy z ust rozmówcy padło zdanie, że przecież może bezpłatnie oznakować swój rower, tutaj, w Piasecznie, okazało się, że wspomniany kolega nie miał o tym pojęcia. Ba, nie wiedział nawet, gdzie znajduje się siedziba Straży Miejskiej. Przypadki takiej niewiedzy są niestety częste. „Nowi" mieszkańcy nie wiedzą, gdzie jest Urząd Skarbowy, gdzie można bezpłatnie zachipować psa, czy w którym z urzędów – gminy, powiatu a może w jeszcze innym – załatwić kwestię oddania budynku do użytku.
Inny punkt widzenia
W dużej mierze wynika to ze wspomnianego braku czasu na poznanie miasta, ale nie tylko. Pan Tomasz opowiada, że na miasto zaczyna się patrzeć inaczej, gdy pojawiają się nowe potrzeby. Spodziewane przyjście na świat potomstwa to zdecydowanie jeden z mocniejszych impulsów, stąd i zmiany punktu widzenia duże. Zaczyna się zainteresowanie lokalną ofertą edukacyjną, ale także chodnikami, dostępnością różnych miejsc dla matki z wózkiem czy terenami rekreacyjnymi. Nagle schodki do ulubionego sklepu na osiedlu stają się sporą przeszkodą, a teren zielony oddalony o dwa kilometry jest zdecydowanie za daleko jak na popołudniowy spacer.
Dostępność oferty edukacyjnej, żłobków i przedszkoli nagle staje się numerem jeden. Który lepszy, który tańszy, który bliżej? Setki informacji, którymi codziennie zalewają nas tablice i słupy reklamowe, na które zwyczajnie nie zwraca się uwagi, teraz są jednym ze źródeł informacji. Wielu rozmówców wskazywało, że zmiana sposobu życia, czy też modyfikacja dotychczasowych nawyków, wpłynęła pozytywnie na ich znajomość miasta , choć już nie zawsze na opinię o nim.
Nic tu nie ma?
Pani Ania mieszka w Piasecznie od ładnych paru lat, jej główną osią „lokalnego zainteresowania" od dłuższego czasu pozostają czynności związane z edukacją i rekreacją dziś ośmioletniego synka. Po przygodach z kilkoma przedszkolami teraz „na tapecie" jest piaseczyńska piątka, do której uczęszcza latorośl. Po wszystkich opiniach o placach zabaw, krzywych chodnikach i komunikacji z wózkiem i bez auta po Piasecznie i okolicach, przechodzimy na temat samej rozmówczyni – co ma jej do zaoferowania miasto? Nie tylko jako matce, ale jako kobiecie? Okazuje się, że w sumie – w jej opinii – nic...
Weekend z mężem i z synem spędzają w domu (rzadko), w Warszawie (w kinie, w parku, w parku fontann, Centrum nauki Kopernik, u znajomych) lub na krótkich wypadach po Polsce. W tygodniu w trakcie dnia – o ile czas dopisze – może sobie pozwolić na wyjazd do jednej z galerii w Warszawie na małe zakupy i kawę z koleżankami, względnie zakupy na Allegro, serial czy obowiązki domowe. W bloku – tak się złożyło – nie ma innych matek z dziećmi w podobnym wieku. W Piasecznie nie ma co robić. Nawet jeśli by miała, nie wie o tym i koło się zamyka.
Ciasno i brzydko
Pan Tomasz przyjechał do Piaseczna z Tarnobrzega. Według oficjalnych danych z 2012 roku, oba te miasta miały porównywalną liczbę mieszkańców, niemniej ich zagęszczenie różniło się aż czterokrotnie! Nic więc dziwnego, że w jego odczuciu Piaseczno jest bardzo ciasne i gęsto zabudowane, zwłaszcza, że przez rok mieszkał na „ptasich osiedlach". Zresztą, nie tylko w jego odczuciu. Zwraca też uwagę, że miasto jest w jego opinii stare i brzydkie. Zapuszczone, odrapane kamienice „straszą", a nowoczesnych budynków jak na lekarstwo. Jako przykład pożądanego, ciekawego budownictwa i architektury podaje np. ostatni obiekt w ciągu kamienic przy Kościuszki, na wysokości Nadarzyńskiej.
Porównanie wąskich uliczek „starego Piaseczna" z główną arterią biegnącą przez nowo wybudowane bloki w Wilanowie jest oczywiście skrajne, pokazuje jednak pewną prawidłowość. Spora grupa mieszkańców sprowadziła się do Piaseczna jako do „przedmieść Warszawy" i oczekiwali tu właśnie małej stolicy, jej fragmentu, a do tego za zdecydowanie mniejsze pieniądze. Nie spodziewali się, ani nie oczekują, lokalnej tożsamości, atrakcji czy spotkania z kulturą. Ma być tanio, bezpiecznie dla dzieci (jeśli mają dzieci) no i jak najszybciej mają dojechać do Warszawy.
Inaczej nie znaczy gorzej
Nie ma sensu ocenianie takiej postawy i zastanawianie się, czy to lepiej, czy gorzej – inaczej. Warto jednak pokusić się o drobny komentarz. „Nowych" i „starych" mieszkańców różni przede wszystkim postrzeganie miasta i mobilność. Dla jednych to zamknięta całość, w której mogą zrealizować wszystkie swoje potrzeby, miasto często rodzinne, Piaseczno. Warszawa, owszem, istnieje, nawet niedaleko, ale to już inne miasto, inna specyfika – czasem jest potrzebna, a czasem nie. Dla drugich Piaseczno to peryferia stolicy. W stolicy żyją, pracują, jedzą i robią zakupy, tu zjeżdżają na noc.
Cóż z tego, że w Piasecznie jest mnóstwo miejsc, w których nasze dzieci mogą się rozwijać (garncarstwo, plastyka, muzyka, taniec, sport, etc.), cóż z tego, że weekendowe imprezy dla dzieci w Centrum Kultury są zazwyczaj wypełnione niemal po brzegi, skoro często w mentalności „nowych" jakakolwiek oferta w Piasecznie będzie z założenia gorsza od tej w Warszawie? Cóż z tego, skoro pracując i spędzając większość czasu w stolicy, doskonale znają właśnie tamte „atrakcje", jeśli tylko tam jest im „po drodze"? Czy możemy to zmienić? Czy w ogóle jest sens takich zmian?
Dziś pytanie o to, czy mamy być sypialnią Warszawy, czy autonomicznym miastem, jest już nieaktualne. Można było je zadawać dziesięć lat temu, dziś można stwierdzić fakt – jesteśmy po części jednym, po części drugim. Może właśnie dlatego tak często czujemy, że miasto nie ma swojego wyrazistego charakteru – podobnie jak mieszkańcy jest wewnętrznie rozdarte, na fragmenty wybitnie „tradycyjne", miejskie, jak i na blokowiska czy „oazy" ciszy i spokoju za bramami. Tu już nikt nic nie zmieni, co najwyżej odsetek płacących podatki na miejscu (o co zawsze warto walczyć).
Napisz komentarz
Komentarze