Karolina Hofman, szefowa sztabu WOŚP w Piasecznie, nie mogła wyjść ze zdumienia, kiedy dowiedziała się, że Adam Hamerlik przekazał sztabowi jacht, którym wspólnie z Aleksandrem Hanuszem przepłynął Atlantyk. Licytacja wystartowała w piątek.
Z Adamem Hamerlikiem rozmawia Joanna Grela.
JG: Jacht, który przekazałeś Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy to nie jest seryjna produkcja.
AH: Jest to jacht typu Setka, 5-metrowy. Powstał specjalnie na regaty przez Atlantyk w zeszłym roku. Zbudowaliśmy go z Piotrem Poprawskim od pierwszej do ostatniej deski, zajęło nam to blisko dwa lata. Zwodowaliśmy, mieliśmy startować w regatach przez Atlantyk, ale Piotr nagle zmarł, tydzień po tym jak łódka znalazła się na wodzie. Długo się zastanawiałem, co mam dalej robić. W końcu wyruszyłem z Aleksandrem Hanuszem. Nie po to przecież Piotr budował łódkę, żeby nie pływała.
JG: Szok, który przeżyła szefowa sztabu, jest zrozumiały. Taki prezent dla piaseczyńskiego WOŚP pojawił się po raz pierwszy, a nasz sztab działa od 1. Finału.
AH: Od początku ustaliliśmy, że po zakończeniu regat łódka zostanie przekazana WOŚP. Kiedy przystąpiliśmy z Piotrem do jej budowy, nie bardzo mieliśmy pieniądze. Postanowiliśmy, że zwrócimy się do firm produkujących wyposażenie albo sklejkę z prośbą o pomoc, żeby zdobyć jak możliwie najwięcej materiałów oraz wyposażenia od sponsorów. Zaczęliśmy trochę nieśmiało, ale w ciągu dwóch miesięcy, kiedy jacht był tylko na papierze, okazało się, że mamy już obiecany komplet materiałów i wyposażenia.
Przez blisko dwa lata, kiedy budowaliśmy jacht, pojawiło się wiele osób, które nas wsparły. Niektóre finansowo, inne przy samych pracach. I wtedy zaczęliśmy się zastanawiać: no dobrze, przepłyniemy ten ocean i co? Mogliśmy sprzedać łódkę, podzielić pieniądze między siebie, ale Piotr wymyślił, że skoro tylu ludzi nam pomogło, to my możemy pomóc komuś następnemu. Dlatego przekazaliśmy jacht Fundacji.
JG: Nie jesteś związany z Piasecznem, ale łódka tak.
AH: Piotr mieszkał w Henrykowie-Urocze. 2/3 tej łódki, a raczej kadłub, powstał w jego mieszkaniu, w dużym pokoju. Potem musieliśmy wymontować ścianę tarasową, żeby można ją było z tego pokoju zabrać. Więc tak, miejsce urodzenia – Piaseczno.
JG: Ta niepozorna łódka to prawdziwa bohaterka. Przepłynęła Atlantyk!
AH: W Portugalii zameldowało się kilkanaście „setek”, wszystkie były samodzielnie zbudowane przez zawodników, według tego samego projektu, więc liczyły się umiejętności.
Cała wyprawa trwała 3 miesiące. Łódki na lawetach firmy Delphia przyjechały do Lizbony. Tam wspólnie doklarowaliśmy jachty i po 2 tygodniach przygotowań i oczekiwania na okno pogodowe wystartowaliśmy z Sagres w Portugalii do Santa Cruz na Teneryfie. To był pierwszy etap: rozpoznanie walką. Poznawaliśmy siebie i łódkę, którą przez ostatnie dwa lata budowałem z Piotrem. Kiedy wylądowaliśmy na Kanarach, Olek relaksował się w koszulce z krótkim rękawem, a ja siedziałem w czapce i polarze. Trząsłem się z zimna. Tak ze mnie schodziły emocje.
Na Wyspach Kanaryjskich spędziliśmy blisko 3 tygodnie, dzieląc czas na przygotowanie łódki do czekającego nas crossingu (do południa) i hedonistycznym uciechom… (po południu i wieczorem). A potem z Santa Cruz popłynęliśmy na Martynikę, na Karaiby. Na tym etapie miałem już większe zaufanie do swoich umiejętności i jachtu, ale to też nie była sielanka. Przez dwie trzecie trasy płynęliśmy z wiatrem wiejącym z prędkością 25-30 węzłów (46-56 km/h), a ja zastanawiałem się, kiedy coś się urwie i nasz maszt się położy – bo przecież musi się urwać.
JG: Mieliście jakieś kłopoty?
AH: Żadnych. W przeciwieństwie do niektórych nie mam przekonania, że jak sam coś zbuduję, to będzie to najlepsze na świecie. Ale z każdym dniem zyskiwałem pewność, że nasza łódka jest niezniszczalna. W ciągu tych trzech miesięcy złamał się tylko pełzacz grota, to taki mały element, który wchodzi w likszparę w maszcie.
Każdy dzień na oceanie niósł ze sobą coś nowego, zupełnie innego. Delfiny przy łódce. Ośmiometrowe fale! W życiu takich nie widziałem. To o metr więcej, niż miał nasz maszt! Płynęliśmy z wiatrem i falą, więc jak fala zabierała łódkę, to ona w zasadzie wpadała w ślizg. GPS czasem pokazywał 15 węzłów prędkości! Rejs życia, naprawdę.
Ale na śródlądziu też dawała sobie radę. Pierwsze wodowanie miało miejsce na zalewie we Włocławku i tam łódka spędziła całe lato, a my mieliśmy okazję sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Było tak w porządku, że potem pojechała do Lizbony.
Wszyscy zaangażowani w projekt, a było to blisko 40 osób, włożyli w nią dużo serca. Byłoby fajnie, gdyby teraz poprzez licytację pomogła jak największej liczbie osób.
Łódkę, którą Adam przekazał na licytację, będzie można podziwiać w niedzielę, 14 stycznia, w godz. 10:00-13:00 na piaseczyńskim rynku. Licytacja trwa do 31 stycznia.
Link do licytacji: http://aukcje.wosp.org.pl/piekny-jacht-setka-still-crazy-2-moze-byc-twoj-i5833444
Napisz komentarz
Komentarze