Wokół naszej piaseczyńskiej straży miejskiej narosło już mnóstwo legend.
Różne opinie o postawie i pracy strażników, bardzo często krytyczne, nie budzą ani sympatii, ani szacunku wobec tej jednostki. Liczne zapytania, skargi i wnioski, płynące czy to z ust radnych na sesjach rady miejskiej, czy też bezpośrednio do naszej redakcji, nie mogły pozostać bez echa. Zebrane dane statystyczne, ich porównanie z innymi strażami w Polsce, rozmowy z mieszkańcami i samymi funkcjonariuszami czy w końcu odbycie wraz z dwuosobowym zespołem służby w piątkowe popołudnie i wieczór, pozwalają dogłębnie i rzetelnie pokazać, jak to jest z tą nasza strażą...
Całe dwa samochody
Wczesnym popołudniem wsiadam na tylną kanapę Volkswagena Caddy. To jeden z dwóch pojazdów piaseczyńskiej straży miejskiej. Tyle musi wystarczyć na interwencje w – realnie patrząc – gminie zamieszkałej przez około 100 tysięcy mieszkańców, rozciągającej się od Józefosławia aż po Złotokłos – bagatela 20 kilometrów i pół godziny jazdy przy sprzyjających warunkach. Przez kilka godzin patrolowania i interwencji w mieście i okolicach uderza mnie fakt, że nasz wóz cały czas porusza się przepisowo! Bez sensu – myślę sobie – na tym skrzyżowaniu można było przecież wymusić pierwszeństwo, a wracając koło 21.00 z Woli Gołkowskiej każdy by przecież przycisnął do tych 80 czy nawet do setki. Zapominam, że straż miejska jest na cenzurowanym. Nie ma dobrej prasy, nie lubimy ich za mandaty za złe parkowanie, nie mają tego respektu i autorytetu, jakim darzymy policję (która ma zdecydowanie większe uprawnienia i może sporo więcej). Jedziemy więc powoli w delikatnym korku przez miasto. Na wybojach czy garbach tłuką się umiejscowione na pace dwie żółte blokady. Rozmowę już po dosłownie kilkuset metrach przerywa nam pierwsza interwencja – dwa auta zaparkowane na zakazie na ulicy Sierakowskiego (znak B-36, zakaz zatrzymywania się i postoju, popularny, duży okrągły X).
Parkują, gdzie mogą
Parkowanie to zmora w Piasecznie. Aut coraz więcej, miejsc jak na lekarstwo. Próby zaparkowania zgodnie z prawem często spełzają na niczym. Po niecałych pięciu minutach dwa wezwania dla kierowców lądują za wycieraczkami, jedziemy dalej. Część wezwanych wyjdzie z komendy z mandatem, część z pouczeniem – różnie bywa, zależy od okoliczności. Recydywiści, którzy wezwania dostają regularnie, potrafią przyjść z kilkoma drukami – nie kombinują, nie próbują się tłumaczyć, czasem tylko zapytają, czy jest jakaś zniżka przy hurtowym zamówieniu.
Obaj strażnicy przyznają, że ich praca to w dużej mierze prewencja. Już sam widok auta z zapalonymi niebieskimi kogutami i funkcjonariuszy wypisujących druki przy źle zaparkowanych autach, działa często mobilizująco na przechodniów czy innych kierowców, którzy nagle przypominają sobie (czy wręcz uświadamiają), że ten znak stoi tu nie bez przyczyny.
Na parkingu wzdłuż Powstańców natrafiamy na Audi z nietypową rejestracją, zaparkowane w dosyć kuriozalny sposób, częściowo na chodniku. Tym razem nie kończy się na wezwaniu, na kole ląduje blokada – jedna z dwóch, które wieziemy na pace. Pytam o różnicę – czemu jednym tylko wezwanie, a innym blokadę?
- Prawo daje nam tu sporą swobodę, mówi co możemy zrobić. Blokady zakładamy częściej, gdy ktoś zastawi miejsce dla niepełnosprawnych lub zaparkuje w kuriozalny sposób. Nigdy nie blokujemy auta, które np. zostało zaparkowane tak, że zasłania widoczność. Lepiej, żeby taki kierowca stwarzał potencjalne zagrożenie jak najkrócej i zamiast dzwonić po nas do zdjęcia blokady, po prostu odjechał i pojawił się u nas z wezwaniem – mówi strażnik.
Nieszczęsne osiedla
Już po zmroku nasz partol odpowiada na zgłoszenie z ulicy Pawiej – nieprawidłowo zaparkowane samochody. Jak się okazuje, z rejonu tzw. ptasich osiedli Straż miejska odbiera zgłoszenie w zasadzie codziennie. Dzwonią głównie administratorzy wspólnot, rzadziej mieszkańcy. Sami z siebie strażnicy rzadko zajeżdżają w te rejony.
- Tu ludzie już i tak mają wystarczająco dużo problemów, żebyśmy ich jeszcze mieli dodatkowo stresować czy karać. Pobudowane to wszystko tak, że faktycznie nie ma czasem jak przepisowo zaparkować, ale zawsze trzeba się liczyć z konsekwencjami – przyznaje drugi strażnik.
Pięć aut otrzymuje „prezenty za szybą", dwoje kierowców, którzy pojawiają się akurat w trakcie wypisywania druków zostaje upomnianych i pouczonych, kończy się tylko strachem.
- Jeszcze przed przystąpieniem do czynności robimy „rundkę" po Pawiej i okolicznych uliczkach. Tu dosyć dynamicznie zmieniają się znaki, jednego dnia są, drugiego ich nie ma. Ktoś jeden zasłoni, drugi przestawi na sąsiednią ulicę, za każdym razem musimy sprawdzić, jak aktualnie wygląda sytuacja – opowiada strażnik.
Oczywiście każde wezwanie ma też swoją dokumentację w postaci zdjęcia ukazującego samochód i odpowiedni znak, na podstawie którego dokonuje się interwencji. Podczas czynności podchodzi do nas mieszkaniec i informuje, gdzie kierowcy często pozostawiają auta na przejściu dla pieszych.
- Będziemy zwracać uwagę – obiecują.
Proste problemy
Trudno wymagać, aby pięciu strażników na jednej, ośmiogodzinnej zmianie, upilnowało stutysięczną gminę. Ich efektywność w dużej mierze podyktowana jest kolejnością zgłoszeń i trasą, jaką w związku z tym mają do przebycia, oraz typami interwencji. Największe problemy rodzą zdarzenia nietypowe oraz te, z którymi gmina nie radzi sobie samodzielnie. Istoty niesamodzielne, bezdomne. Piszę „istoty", bo do jednego „worka" wrzucamy tu i psy, i ludzi.
Pijany bezdomny to nie lada problem. Pal sześć pranie tapicerki i nie do końca przyjemne obcowanie z delikwentem – taka praca. Gorzej, że należałoby go doprowadzić do stanu używalności i komunikatywności. Izby wytrzeźwień nie ma. Niechlubny rekord to ponad cztery godziny „zabawy" z delikwentem i wożenia go z miejsca na miejsce. Połowa czasu służby, 40 procent dostępnych akurat funkcjonariuszy zaangażowanych w temat...
Zwierzęta. Psy i koty, ale także dziki i ptaki. Telefony od mieszkańców, którzy znaleźli małego ptaszka, co to wypadł z gniazda, zabrali do samochodu i nagle uświadomili sobie, że nie wiedzą co dalej. Takie zwierzę, poza tym, że skazane jest już na życie w niewoli, musi jeszcze zostać odwiezione przez strażników do warszawskiego zoo... Zgłoszenia o bezpańskich psach to już standard, zlokalizowane zwierzę trzeba też upilnować do czasu przyjazdu weterynarza.
Dobre chłopaki
Z jednej strony to pomocnicza jednostka gminy, taka formacja „do wszystkiego", która robi kawał dobrej roboty – w trakcie powodzi worków dowiezie i pogorzelcom lokum tymczasowe zorganizuje. Z drugiej strony chyba każdy z nas kiedyś zaparkował gdzieś „na chwilkę" i potem musiał się tłumaczyć. Każdy z nas widział sytuacje, w których indywiduum w drogim aucie bezceremonialnie parkuje na kopercie dla inwalidy i nie niepokojone przez nikogo robi zakupy, po czym odjeżdża. Gdzie jest policja, gdzie jest straż miejska? – myślimy często. Nasze oczekiwania są przecież słuszne, brakuje nam tylko wiedzy. O tym, że jest ich pięciu na zmianie i mają dwa auta na gminę. Gdyby było ich – przyjmując wskaźniki innych miast – dajmy na to 70, a nie 20, sytuacja diametralnie by się zmieniła. Gdyby, przy wszystkich swoich obowiązkach, mieli także nieco większe kompetencje, byliby skuteczniejsi. Gdyby z każdym patrolem jeździł dodatkowo prawnik i kamerzysta, nie byłoby potem żalów i nieporozumień. Gdyby...
Trochę mi szkoda tych dwóch strażników, a trochę ich podziwiam. Szkoda, bo często dostają po przysłowiowej głowie za nie swoje winy, a za braki kadrowe czy kolejny genialny wymysł ustawodawcy. Szkoda, bo przeprowadzone rozmowy i interwencje, których byłem świadkiem, dowodzą, że jakiegoś wybitnego czy nawet należnego szacunku trudno im się doczekać. Szkoda, bo są między młotem a kowadłem – zawsze któraś strona będzie miała do nich pretensje: albo zgłaszający wykroczenie, albo karany za nie. Mimo to funkcjonariusze zachowują pogodę ducha i zdrowy rozsądek, ich decyzje wydają się wyważone i adekwatne do „przewinień". Nie są zbyt surowi ani pobłażliwi, na miarę swoich możliwości logistycznych i prawnych starają się, aby Piaseczno – choć w małym stopniu – stało się bezpieczniejszym i milszym nam wszystkim miejscem.
Epilog
Wracamy na bazę. Mijamy OSP Piaseczno, jeszcze kawałeczek i będziemy pod urzędem. Nagle nasz wzrok przykuwa statyczna scena na rynku – troje młodych ludzi siedzi na ławeczce, być może podziwia panoramę kościoła i dawnego ratusza, sącząc przy okazji złocisty trunek. Wysiadamy. Młodzież – ostatnia klasa liceum, dopiero co pełnoletnia, tłumaczy się, prosi, zaklina, kombinuje. Nic z tego, mandat musi być. Na życzliwą uwagę (moją, nie strażników), żeby następnym razem w kulturalny sposób raczyli się w nieco mniej eksponowanym miejscu, jak choćby park miejski, stwierdzają z dąsem, że tam jest ciemno... Cóż, przynajmniej w kategorii „Najgłupszy mandat w życiu" na długi czas zapewnili sobie palmę pierwszeństwa...
Foto Krzysztof Dynowski
Napisz komentarz
Komentarze