Gorąca jak lawa miłość w cieniu budzącego się wulkanu.
Rzymski generał Corvus, podczas triumfalnego pochodu przez Europę, dokonuje rzezi celtyckiej wioski koniokradów. Z pogromu uchodzi żywcem jedynie młody Milo. Kilka lat później Celt trafia do niewoli i zostaje sprzedany Rzymowi, by jako gladiator trafić na arenę. Jego walki mają uświetnić ruszające właśnie w Pompejach igrzyska. Po drodze spotyka piękną Cassię, córkę bogatego kupca, która jest obiektem westchnień Corvusa. Pod niespokojnym wulkanem wybucha namiętność, skazana na zagładę wśród popiołów...
W „Pompejach" Luca Bessona znajdziemy wszystkie podręcznikowe elementy superprodukcji filmowej: od zera do bohatera, ponadklasowa miłość, czarny jak smoła charakter, ostateczną walkę i wielkie efekty specjalne. Z technicznego punktu widzenia, to „Titanic" i „Gladiator" w jednym – z kilkoma jednak różnicami. Po pierwsze, nikt z aktorów nie sili się specjalnie na stworzenie wybitnej kreacji. Główną parę tworzą tu Jon Snow, czyli Kit Harrington, i Emily Browning, do tego Kiefer Sutherland w roli złego Corvusa – i żadne z nich nie ma się tu czym popisać. Nic dziwnego; role są płaskie i bezbarwne, jakby twórcy obawiali się, że ich osobowości przysłonią widzowi wybuch Wezuwiusza. Także fabuła nie przeszkadza w oglądaniu spadających na miasto płonących fragmentów góry.
Jeśli zatem włączymy „Pompeje" z nastawieniem na oglądanie efektownego pożaru, da się to obejrzeć. O ile przewiniemy pierwszą godzinę filmu.
Napisz komentarz
Komentarze