Niedaleko od granic wsi Jesówka, w lasku zwanym „laskiem wilanowskim”, od dziesiątków lat spacerujący w tym kierunku mieszkańcy okolic natrafiali na tajemniczy cmentarz otulony kwiatami dzikiej róży. Nazwali to miejsce „Różanką”. Nikt dziś nie potrafi stwierdzić, czy dzika róża znalazła się tu przypadkiem, jakimś wiatru działaniem, czy ręka czyjaś posadziła i pielęgnowała tu tę roślinę, a potem gdy zabrakło opiekuna róża rozrosła się dziko i stworzyła miejsce romantyczne, które polubiły zakochane pary. Może ci, co spoczywają w tym miejscu, w większości młodzi chłopcy jakąś tajemniczą siłą, karmioną tęsknotą do życia i miłości, zza grobu zadbali o to, aby nigdy o nich nie zapomnieć, i dali siłę do życia tej pięknej roślinie? Nie o cmentarzu będzie dziś moja opowieść, lecz to tych dniach, w których powstał.
W lutym 1915 roku okolice Piaseczna nazwano polami śmierci. Opracowałam ciekawy opis pól i lasów piaseczyńskiej ziemi okolic Jazgarzewa, napisany przez Concepta Pettinato włoskiego dziennikarza, żołnierza z pierwszej wojny, pracującego dla „La Stampy“. Pettinato pisze: "Przed werandą pewnej wilii pochowali Niemcy siedmiu swoich towarzyszy. Na mogile zatknęli zwykły, prosty krzyż drewniany z resztkami błękitnej, bawełnianej materii z napisem »Tutaj spoczywa siedmiu«. Wokół widoczne ślady walki. Szmaty dywanów, części foteli rozrzucone pomiędzy drzewami. Są tu żelazne łóżka, pokurczone jak członki reumatyka, puszki blaszane i miski jakby młotem rozbite. W środku alei fotel z czerwonego aksamitu. Na kraju lasu stoją stoły, leżą materace na sprężynach, pokryte gałęziami. Zdaje się, że Rosjanie tutaj próbowali stawiać opór ostatni. Może chodziło o to, aby Niemców zatrzymać godzinę i przez ten czas umożliwić towarzyszom usypanie utwierdzeń z drugiej strony lasu, nad czym tam gorączkowo pracowano, aby wojska wokół Piaseczna na nowo uporządkować i odczekać posiłków, które nigdy nie nadeszły... Na prawo i na lewo will, przy brzegu lasu sosnowego, ciągnie się rów strzelecki o długości 2–3 kilometrów, podobny do rowów gazowych. Poprzez gałęzie, zwieszające się ukośnie, które poruszają się łagodnie jak wachlarze nad łożem chorego, dostrzega oko równinę, przez którą Niemcy musieli biegnąć, gdy artyleria ponad ich głowami rozpostarła gorejącą osłonę. Spojrzawszy poza siebie, dostrzeżemy wywrócone drzewa, strzaskane gałęzie, wyrwane z ziemi i błotem obrzucone rośliny. Błyski ognia kartaczowego musiały w tej zielonej puszczy wyglądać jak żyrandole. Szum rzeki żelaznej. Wśród krzaków jeżyn co krok spotykamy resztki mundurów, szmaty poplamione krwią, odłamki granatów. Wszędzie ogromne mnóstwo tulejek nabojowych rosyjskich i niemieckich; ostatnie mają napis wielkimi literami: »Patroneh« jakby tytuł powieści. Przeglądam notes poległego żołnierza. Zestawienie dochodów i rozchodów: tyle na chleb. tyle na mydło, cukier, herbatę, tyle dla dzieci. Dochodzi do 5 grudnia. Wiatr nieco się uspokaja i głębokie milczenie kładzie się jak płaszcz na ziemię. Groby, groby gdzie tylko się spojrzy. Tutaj ich chowano tuzinami, aby leżeli razem i było im przyjemniej i nie odczuli tak zimna i samotności. W świeżej ziemi długi szereg mogił i gęsto zatkane kije oraz gałęzie, na których zawieszono czapki poległych. Od czasu do czasu czapki się w wietrze poruszają. Ani krzyża ani nazwiska. Biedni bohaterowie! Już dziś zapomniani. Nie są nawet przeszłością; może być czymś, co nigdy nie było. W miesiącu lub dwóch może nawet ich żony nie przypomną sobie tych twarzy. Idą nazwiska ich w nicość. Nikt ich po nazwisku nie wymieni, nikt ich czynów opisywać nie będzie, nikt ich nie postawi jako wzory świetne. Przy pospiesznym czytaniu nazwisk oficer obojętnie zapisze ich jako poległych, lub przepadłych bez wieści i na tym koniec. Gdy umierali, nie doznali tej pociechy słabej usłyszenia od swoich kilku przyjaznych słów pożegnania. Po większej części pochodzili oni ze środkowych prowincji państwa, nie mieli więc nawet pojęcia o języku tych, których mieli bronić. Jak inaczej wyglądają te groby bez napisów, które wkrótce zrówna się z ziemią od starannie usypanych mogił niemieckich z napisami. Symbol to całych dziejów rosyjskich, w których indywidualność nie oznacza nic więcej. Jak kamyczek zmielony w olbrzymiej budowie piramid... Już późno. Dzień ma się ku schyłkowi. Strudzony dochodzę do drugiego brzegu równiny, do grupy domów, z których Niemcy strzelali. Z dachu wydobywa się dym. W błocie leżą czapki żołnierskie, ładownice i paski. Chłopczyk z rękoma sinymi od mrozu zastępuje mi bojaźliwie drogę i nie mówiąc słowa, podaje mi dwa odłamki granatów. Nic innego w Polsce nie mają na sprzedaż. Kałuże, rozbite mosty, błoto na drogach, głębokie ślady dział, podobne do zmarszczek na obliczu olbrzymim rozryłem śladami bólu bezbrzeżnego. W dali lasy I równe pola. Tam to zapewne Czarny Las, dalej na prawo Jazgarzew. Idę na chybił trafił przez pola, jakbym musiał pieszo przewędrować całą Polskę. Pod drzewami leżą puszki od konserw, szmaty papieru. Tu i owdzie ledwie zasypane mogiły, z których zdają się wyglądać trupy. Pierwsze padają cienie... I nagle czuję się wobec tej przestrzeni smutnej i rozległej, jakby zmiażdżonym tragiczną wielkością nieszczęścia. Mógłbym jeszcze całą noc i cały dzień następny i jeszcze jeden dzień itd. iść we wszystkich kierunkach ku Rawie, ku Grójcowi, Skierniewicom, ku Mławie, a nigdzie nie napotkałbym okolicy innej, jak tylko widzianej przed chwilą pełnej rozpaczy i zwątpienia. Wszędzie sceny te same i gruzy, słomą pokryte pola, rowami strzeleckimi przekrojone łasy, mosty zburzone i groby, groby i groby, jak w kraju cmentarzy. Cała Polska jest dziś pustką przerażającą. Chłopi ukrywają się w jamach pod ziemią, aby być bezpiecznymi przed granatami. Wraca się do katakumb, ponieważ wróciły czasy męczeństwa. Nie odezwie się piosnka, nikt nie woła, bydło nie ryczy. Nawet skarg nie słychać".
Taka jest geneza wielu cmentarzy w okolicy Piaseczna. Różanka jest jednym z nich, a wśród pochowanych są Polacy, Niemcy i Rosjanie, ale też żołnierze innych narodowości.
Reklama
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze