Czasem wydaje mi się, moi drodzy Czytelnicy, że zbyt często przyznaję się przed Wami do moich niedoskonałości, ułomności mojego charakteru. Niech Wam się nie wydaje, że robię to z powodu skłonności do ekshibicjonizmu.
Nie, robię to ponieważ wszelkiego rodzaju niedoskonałości, których tak wiele w każdym z nas, są po prostu ciekawe, więc dzielę się tym z Wami. W czasach, gdy media atakują nas z każdego kąta, gdy wiemy już wszystko o wszystkich, coraz trudniej o rzeczy ciekawe i, jak sądzę, powinniśmy o nie dbać, hołubić.
A więc dziś przyznam się przed Wami do jeszcze jednej rzeczy. Zupełnie, ale to zupełnie, nie interesują mnie wybory do samorządów. Lokalna polityka wydaje mi się nudna, pozbawiona klasy, nieciekawa w sposób dla mnie tak oczywisty jak to, że większość samorządowców pragnie zaistnieć wyłącznie po to, by mieć punkt wyjścia do zrobienia kariery w tzw. polityce wysokiej. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że się mylę, że nie każdy jest cyniczny draniem, dla którego miejsce w urzędzie miasta czy gminy to takie małe korytko i absolutnie nic więcej. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że mój brak zainteresowania jest rzeczą naganną, bo powinniśmy się interesować sprawami lokalnymi, powinniśmy się interesować, kto w naszym imieniu będzie zarządzał majątkiem należącym do nas wszystkich i kto będzie mógł wpływać na przyszłość naszą i okolicy, w której mieszkamy... Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, a jednak trwam w swojej głupocie, mało tego, im jestem starszy, tym bardzie jestem w tej sprawie zatwardziały. Politycy dobrze znają tego typu przedstawicieli elektoratu i szczerze nimi gardzą (co ja osobiście rozumiem i nie mam do polityków o to żalu), bo tacy jak ja to ludzie, których niewiele interesuje, ale za to potem mają bardzo dużo pretensji do władzy, że nie jest taka, jak ją sobie wyobrażali i do tego wszystkiego robi rzeczy, z którymi się nie zgadzają.
Tak jest od zawsze, ale... ja bym się chciał bardzo dowiedzieć, dlaczego tak ze mną jest? Są przecież ludzie, którzy znają kandydatów na burmistrzów i na długo przed wyborami wiedzą, na kogo będą głosować. Ale skąd to wiedzą? Mieszkają koło tych ludzi, chodzą z nimi na piwo, pracują z nimi w jednej firmie, chodzą na sesje w urzędach? Bo mnie się wydaje, że właśnie tak jest i chyba nie ma innej możliwości.
Dziś przeczytałem wypowiedź jednego z kandydatów na burmistrza. Poza pretensjami do swoich adwersarzy niczego się jednak nie dowiedziałem o programie tego pana (i nie tylko tego pana, nie znam programu, a pewnie i nazwisk żadnego z kandydatów na burmistrza), nie wiem kim są, czego chcą dokonać i dlaczego miałbym głosować właśnie na nich?! Nie wiem tych wszystkich rzeczy, bo się tym nie interesuję, tylko że... czy przypadkiem nie powinno być odwrotnie?! Czy kandydaci na burmistrzów Piaseczna (i każdej gminy w Polsce) nie powinni mnie odszukać, zainteresować własną osobą, zapukać do drzwi i... napić się ze mną kawy albo choćby uścisnąć moją dłoń?! Ktoś powie, że to przecież niemożliwe, że żaden kandydat nie jest w stanie odwiedzić wszystkich mieszkańców gminy. Zgadza się, tylko że zwycięzca w takich wyborach zwykle zawdzięcza swoje stanowisko przewagą kilkudziesięciu a czasem kilkunastu głosów, więc może warto zadbać właśnie o tych kilkudziesięciu, przekonać ich do siebie i swojego programu, nawiązać nić sympatii. Politycy aspirujący do roli posła dzięki wsparciu swoich partii organizują kampanię informacyjną i w lepszy lub gorszy sposób czegoś się o nich dowiadujemy. W przypadku wyborów do samorządów najczęściej widzimy jakiś plakacik, na którym dowiaduję się, że kandydat jest uczciwy (bo tak napisał?) i chce zmian na lepsze (a kto by nie chciał?). Poza tym nie wiem absolutnie nic. Ktoś powie, że przecież na taką kampanię potrzebne są pieniądze, i to duże pieniądze. Zgadza się – tylko że ja nie chcę na stanowisku burmistrza golasa, którego największą ambicją jest biurko, sekretarka i tytuł burmistrza, bo do tej pory był bezrobotny i te wybory są dla niego szansą na dobre wypłaty, a często i okazją do kombinowaniu na boku w majestacie prawa. Powiecie, że to mało demokratyczne, że każdy, nawet najbiedniejszy człowiek ma prawo ubiegać się o najwyższe stanowiska. Zgadza się, tylko jeśli nie mamy majątku, to tym bardziej musimy ciężko pracować na swój wizerunek. Każdy z nas ma w tej chwili niemal nieograniczone możliwości pokazania siebie i swoich dokonań poprzez różnego rodzaju media, fora internetowe, portale społecznościowe czy poprzez prasę, radio i telewizję. I takiego kandydata powinniśmy poznawać przez cztery lata przed wyborami, poznawać poprzez jego codzienną pracę nad tym, by być rozpoznawalnych w tej małej społeczności jaką jest gmina, w której mieszka, powinien być rozpoznawalny na ulicy i... być lubianym przez tę społeczność. Jakaś straszna choroba drąży cały świat, państwami rządzą osobniki nijakie, bez charyzmy, niezdecydowane. To dlatego właśnie Putin na ich tle zdaje się być przywódcą narodu dobrze wiedzącym czego chce, do czego dąży i jest zdecydowany urzeczywistnić swoje cele. To właśnie dlatego w obliczu kryzysu miłościwie nam panujący wielcy tego świata nie mogą się zdecydować na żadne poważne kroki, gdy spotykają się z szantażem jakiegoś bandyty. A przecież każdy z nich, kiedyś startował do wyborów w swoim okręgu, w maleńkiej gminie i marzył o wielkiej polityce, o władzy...
Ciężko jest zmienić takiego starego osła jak ja, ale... być może warto próbować, bo taki trening na tysiącach osłów może się potem bardzo przydać w Sejmie RP a może i w Białym Domu?!
Napisz komentarz
Komentarze