Kiedy tylko za linią kolejki wąskotorowej zaczęły wyrastać białe, niewielki bloki, pomyślałem – „oho, taki nasz mały Wilanów”.
Można tu znaleźć sporo podobieństw do jednej z elitarnych dzielnic Warszawy, skala tylko nieco mniejsza. Zamiast szerokiej i zielonej Alei Rzeczypospolitej mamy dosyć wąską ulicę Grochowskiego, brakuje też CoffeeHeaven i świątyni, ale poza tym...
Bałem się tego miejsca, tej jednej wąskiej uliczki, ale – o dziwo – kilkukrotne wizyty o różnych porach nigdy nie nastręczały trudności w znalezieniu miejsca do zaparkowania. Powody takiego stanu rzeczy są na razie przynajmniej trzy. Po pierwsze, rejon nie jest jeszcze do końca zabudowany, cały czas trwają roboty i widać, że – być może – gdy budynków będzie więcej, nie będzie już tak łatwo, ale póki co jest bez zastrzeżeń. Po drugie, poszczególne budynki nie są aż tak wielkie – czy to w podstawie, czy w wysokości. Dodajmy do tego ich rozmieszczenie w długim ciągu ulicy i dosyć długi parking, na którym możemy się pomieścić. Trzecia, może najważniejsza rzecz, to swoisty status osiedla. Z rozmów dowiedziałem się, że część aut należy do pracowników zatrudnionych przy budowie. Skąd więc tak wiele pustych miejsc, czyżby mieszkania jeszcze nie kupione? Jak się okazuje (co zresztą sam odczułem), rejon tego osiedla czy tych osiedli ma relatywnie elitarny status (czy zasłużenie, czy nie, to już każdy sobie sam może ocenić – chodzi tu o pierwsze wrażenie). Może dlatego mało osób kupiło tu mieszkania na wynajem, a dużo się powprowadzało na stałe i kupili od razu garaż, w którym stoją ich auta. Jakikolwiek by jednak nie był powód, fakt pozostaje faktem – dziś nie ma tu dramatu z parkowaniem, co zakrawa na ewenement w Piasecznie.
Komunikacja
Lokalizacja jest co najmniej dobra. Rzut kartoflem i jestem na dworcu PKP i pętli autobusu 709, kilka kroków dalej jest przystanek 727 zarówno w stronę Piaseczna jak i w stronę Gołkowa. Pociąg, pomimo znanych wszystkim cech charakterystycznych PKP, jest chyba jednym z najlepszych połączeń Piaseczna z Warszawą. Gorzej już wygląda komunikacja autobusowa – obie wspomniane linie muszą przebić się, zwłaszcza w godzinach porannego i wieczornego szczytu, przez całe miasto. Wyjazd z Dworcowej na Jana Pawła II około godziny 7 rano, przez nieszczęsne pomarańczowe światła, zajmuje niepomiernie więcej czasu niż nawet spacer na następny przystanek. Dalej jest szybciej lub wolniej, aby stanąć na Chyliczkowskiej a potem już spokojnym, jednostajnym tempem, telepać się do Warszawy. Linia 727 zamiast na Dworcowej i Jana Pawła II zwolni na Sierakowskiego i potem przy wyjeździe z Wojska Polskiego i Okulickiego. Cóż, nie można mieć wszystkiego...
Korzystający z kolei są w tym przypadku najbardziej uprzywilejowana grupą mieszkańców. Przebicie się z rana przez zakorkowane miasto samochodem przypomina to, przez co musi przejść kierowca autobusu. Różnica jest tylko taka, że auto musi jeszcze najpierw z naszego „Wilanowa” wyjechać... Na północ, na Nadarzyńską i w lewo, aby czekać na życzliwą duszę, która wpuści nas na Dworcową. W prawo – przez rondo, w stronę centrum miasta – i albo przez tyły sądu i policji, Kościelną i na Jana Pawła II albo na wprost, przebijając się przez Kościuszki (znów licząc na łaskawość innych kierowców) i w Sierakowskiego... Na południe też nie za wesoło – choć z Bema w prawo wyjedziemy w zasadzie bezproblemowo, to mało kto ma czego szukać w tamtym kierunku, a jazda samochodem na stację, podczas gdy spacer zajmuje 5 do 10 minut, mija się z celem. A skręcić rano w lewo w Sienkiewicza to znów próba cierpliwości...
Społeczeństwo
– Najfajniejsze tu jest to, że wszędzie jest blisko – opowiada młoda mieszkanka i zaczyna wyliczankę. – Stacja PKP i przystanki, sklepy osiedlowe, dwa markety (na różną kieszeń), sklep z ekologiczną żywnością, bistro, w którym można fajnie zjeść. W ogóle okolica pełna jest ludzi młodych – mieszkam tu od pół roku i nie widziałam jeszcze żadnej starszej osoby, a często wychodzę z domu – dodaje dziewczyna. Pytam o imprezy. Podobno je słychać, ale nawet jeśli są niedaleko, nie dają się we znaki. Albo dobre wyciszenie, albo sąsiedzi nie puszczają muzyki na cały regulator. Mężczyzna – na oko przed czterdziestką – z uśmiechem dodaje, że w okolicy „nie występuje patologia młodych gniewnych”. Jest cicho i spokojnie, wieczorem słychać koty jak tuptają po okolicy. Młoda (znowu!) matka z dzieckiem uskarża się trochę na budowę po drugiej stronie ulicy – jest głośno, czasem wibracje przenoszą się aż tutaj i wszystko się delikatnie trzęsie. Mimo wszystko przyznaje, że to przejściowe trudności i że z mężem przeprowadzili się tutaj w poszukiwaniu spokojnego miejsca, ale w centrum miasta. I są zadowoleni.
Rejon nie posiada własnego boiska czy pola golfowego, ale kawałek, czy może kawałki zieleni udało się wygospodarować. Za rzędem budynków znajduje się kilkumetrowy pasek równo przystrzyżonej trawy, potem już tylko szpaler iglaków i siatka. Podobno biegają i bawią się tu dzieci, ale ani razu żadnego nie zauważyłem – może jeszcze są w szkole. Pomiędzy budynkami małe tereny zielone odgrodzone od siebie siatką – takie ogródki obok balkonów. Kawałek terenu rekreacyjnego. Niedaleko prywatne przedszkole. Faktycznie, z dzieckiem chyba można tu mieszkać, samoloty nie latają nad głową, tynk się nie sypie...
Wróć. Na nowej (budynek ma nieco ponad dwa lata) klatce trwają prace remontowe – coś pęka. Kilka osób zwraca w rozmowach uwagę na pęknięcia, niemniej bagatelizuje sprawę – to nowy budynek, musi się osadzić, czy jak to pięknie określa jedna z mam – uleżeć. Mieszkańcy chwalą sobie też administrację, która dba o czystość i porządek.
– Jeszcze by tylko ciśnienie wody w kranach poprawili – zwraca uwagę młody mężczyzna.
Jak mieszkać?
Średnia cena wynajmu oscyluje wokół 1 500 złotych i oferuje mieszkanie jako – takie. Zwiedzam jedno – umeblowane niemal na partyzanta. Kanapa rozkładana do spania, stolik, dwa krzesła, niewielkie biurko (miałem chyba podobne w podstawówce). Umeblowana kuchnia i łazienka. Wspomniane 1 500 zł plus opłaty za nieco ponad 30 metrów to kwota dosyć wygórowana. Wyglądam jeszcze na balkon – wyjść się nie da, ma może 10 cm i wychodzi na Grochowskiego. Przede mną dominujący widok niemalże oślepiająco białej ściany budynku po drugiej stronie ulicy. Do głowy przychodzi mi po raz pierwszy w życiu słowo klaustrofobia. Wycofuję się rakiem, byle na zewnątrz, byle zaznać przestrzeni.
Szczęśliwie jest i druga strona medalu – na Grochowskiego mieszkają znajomi. Dwa pokoje, salon z kuchnią plus łazienka. Zamieszkałe i umeblowane mieszkanie wygląda zupełnie inaczej. Dobrze im się mieszka, w nocy hałasuje głównie jeż, który biega po swoim terrarium. Mówią, że czasem późną nocą słychać z oddali pociąg, który jedzie na linii Warszawa – Radom, ale dźwięk ten absolutnie nie przeszkadza. Wizytuję – jako potencjalny najemca – jeszcze jedno mieszkanie. To kosztuje 1 700 zł plus opłaty, ale jest fajnie urządzone, w dobrym standardzie i z pomysłem. Lepiej, ale i drożej niż na opisywanych do tej pory osiedlach. Jak to w życiu – coś za coś.
Jak żyć?
„To nie jest osiedle dla starych ludzi” – można by sparafrazować tytuł filmu. Tyle że kompletnie mylnie. Pomimo że mieszka na nim w naprawdę zdecydowanej większości grupa wiekowa poniżej lub w okolicach 40-stki, rejon spełnia wszystkie wymogi, jakie może mieć starsze małżeństwo. Jest cicho i spokojnie, zamiast pracy w Warszawie prędzej spodziewałbym się czegoś w samym Piasecznie, a z centrum miasta to maksymalnie kilkanaście minut spaceru. Dookoła sklepy, apteka, szpital, autobusy i dworzec. Z drugiej jednak strony, choć to całkiem niezłe miejsce, by w nim mieszkać, chyba trochę ciężko w nim żyć – brakuje czegoś dookoła (zapewne uporządkowanej przestrzeni publicznej), miejsca, w którym można by było spędzić czas, aspektu innego niż kolejny blok z kolejnymi mieszkaniami, ale może to tylko odczucia wyniesione z domu z ogródkiem...
Fot. Anita Hejne
Napisz komentarz
Komentarze