Zakład fotograficzny Foto Renau otworzyli w Piasecznie w 1944 roku państwo Aniela i Edward Renau. Potem pracował w nim ich syn Edward, a teraz wnuk Michał.
O historii najbardziej znanego zakładu fotograficznego w Piasecznie rozmawiamy z Michałem Renau, który kontynuuje rodzinną tradycję i podobnie jak dziadkowie i ojciec, uwiecznia na fotografiach mieszkańców Piaseczna.
Michał Renau: Dziadkowie prowadzili zakład fotograficzny w Warszawie, ale oczywiście jak wiele innych miejsc w stolicy, zamienił się w gruzowisko. Po Powstaniu Warszawskim postanowili rozpocząć działalność w Piasecznie.
Dla starych mieszkańców miasta skojarzenie „fotograf” – Renau jest oczywiste. Zakład pod tym samym szyldem, choć zmieniał lokalizacje, funkcjonuje w Piasecznie od 76 lat.
I mamy klientów, którzy wspominają jeszcze zdjęcia, które robił im dziadek. W swoich albumach i mają fotografie wykonywane w naszym zakładzie przy różnych ważnych okazjach na przestrzeni życia ich, później ich dzieci czy wnuków.
Pan jest już trzecim pokoleniem. Naturalny wybór, że trzeba przejąć rodzinny biznes, naciski rodziców czy zainteresowania? Co zdecydowało?
Brat się ze mnie śmieje, że ja miałem do wyboru być fotografem lub być fotografem (śmiech) Człowiek siedzi w tym od małego, to jakoś tak wyszło. Odkąd skończyłem 18 lat, oficjalnie pracowałem już w zakładzie, wcześniej czasem pomagałem tacie czy dziadkowi.
Jak bardzo przez te lata praca fotografa się zmieniła?
Bardzo, to drastyczna zmiana. Dziadek byłby na pewno zaskoczony przede wszystkim udziałem komputerów w obróbce. Programy graficzne zastąpiły pojemniki z odczynnikami. Choć chemia nadal jest przez nas używana w maszynach wykonujących odbitki. Z jednej strony mamy ogromne możliwości retuszu. Z drugiej strony retusz, który dziś wykonujemy na komputerach, kiedyś był wykonywany za pomocą sadzy angielskiej na kliszach. To, co dziś robimy cyfrowo, kiedyś retuszer robił z użyciem pędzelka bezpośrednio na kliszy, a wcześniej na płytce szklanej. Oczywiście dziś robimy to znacznie szybciej.
A propos retuszu. Jak się zmieniły w ostatnim czasie oczekiwania klientów? Teraz, kiedy królują gotowe filtry, które jednym kliknięciem zmieniają naszą twarz na ekranie smartfona?
To bywa problemem przede wszystkim w przypadku osób bardzo młodych. Miałem ostatnio klientkę z czternastoletnią córką. Dziewczyna pokazała mi jak chciałby wyglądać na zdjęciu na przykładzie swoich idoli. To było dość przerażające. Poświęciłem chwilę i pokazałem jej w programie graficznym, że to, co ogląda na ekranie, to efekt ze trzech godzin pracy grafika nad zdjęciem danej osoby i ma niewiele wspólnego z tym, jak ona wygląda w rzeczywistości. Oczywiście częściowy retusz wykonujemy, najczęściej sprowadza się on do usunięcia niedoskonałości.
Najbardziej nietypowe zlecenie jakie Pan pamięta?
Zlecenia jakiegoś szczególnego nie pamiętam, ale różne dziwne rzeczy przy okazji robienia zdjęć się nam zdarzały. Takim najbardziej przerażającym zdarzeniem była sytuacja, w której robię zdjęcia dziecku robiącemu pajacyki, a w tle rodzice zaczynają się bić. Byłem tak zszokowany, że nie wiedziałem jak zareagować.
Czy ciągle klienci robią odbitki?
Tak, oczywiście. Często robią je rodzice w prezencie dla dziadków. Część klientów robi po kilkanaście zdjęć z jakiegoś wydarzenia czy podróży, by mieć je w albumie i obejrzeć offline, na kanapie, z herbatą. Niektórzy mają za sobą doświadczenia, że na skutek awarii czy przypadkowego skasowania stracili nieraz dziesiątki tysięcy zdjęć np. z dziećmi. To są rzeczy nie do odtworzenia. Forma papierowa jest bezpieczna, odbitki wytrzymają nam kolejne sto lat.
A jak z zapotrzebowaniem na zdjęcia studyjne portretowe, ślubne, komunijne? Czy dziś już tylko robi się zdjęcia w plenerze?
Trochę jeszcze zapotrzebowania na tego typu fotografie jest. Sporo robimy też fotografii biznesowych. Studio daje nam pełną kontrolę światła, warunków.
Pana dziadek i ojciec dokumentowali też historię Piaseczna.
Tak, to prawda. Ja sam też obserwuję z radością, jak to miasto się zmienia. To jest moje miasto, znam tu mnóstwo miejsc i ludzi. Cieszą mnie pozytywne zmiany, które w nim zachodzą, na przykład w parku czy na Górkach Szymona, odnawiane budynki.
A jaką fotografią Pan się interesuje prywatnie?
Sam lubię fotografować architekturę i przyrodę. W pracowni fotografuję ludzi, jest duże tempo, dużo się zmienia. Taka fotografia pozwala mi odpocząć.
Rośnie kolejne pokolenie fotografów Renau?
Syn rzeczywiście przejawia pewne ciągoty. Obserwuje mnie z tym aparatem, trochę podglądał dziadka, tłumaczę mu zasady kadrowania. Niekiedy łapie za komórkę czy aparat. Niektóre zdjęcia robi naprawdę niezłe. Kilka moich zdjęć na profilu na Facebooku jest właśnie jego autorstwa. Na razie uczy się w Krauzówce. Czym będzie się zajmował, jak dorośnie, trudno dziś powiedzieć. Zachęcał nie będę, bo to ciężki kawałek chleba.
A co Pan sam lubił w fotografii najbardziej jako dziecko?
Oczywiście ciemnię. Kuwety, czerwone światło, przekładanie papieru i magia pojawiających się na nim obrazów.
Jak Pan myśli, co się jeszcze zmieni w fotografii na przestrzeni następnych 10 lat?
Będą coraz mniejsze aparaty i coraz lepsze algorytmy ułatwiające pracę w Photoshopie czy łączące kilka zdjęć w jedno w smarfonach.
Napisz komentarz
Komentarze