Podopiecznym profesora Xaviera grozi zagłada. Tylko zmiana biegu historii może ich ocalić. A dokonać tego może tylko Wolverine.
Złe czasy nastały dla mutantów. Długa i wyniszczająca wojna z ludźmi zepchnęła ich do podziemia. A ludzie opracowali właśnie nową, śmiertelnie niebezpieczną broń, roboty, które nie spoczną, dopóki nie zgładzą ostatniego z mutantów. I póki co nieźle im to idzie. Profesor X i Magneto wymyślają desperacki plan ostatniej szansy – cofnąć się w czasie i nie dopuścić do powstania robotów. Jedynie Wolverine jest w stanie przeżyć taki skok czasoprzestrzenny, dlatego to właśnie on (a właściwie jego umysł) wyrusza w lata '70 XX wieku, gdzie musi przekonać ówczesnych Xaviera i Magneto do swojej misji i razem z nimi powstrzymać doktora Bolivara Traska od stworzenia mutantobójczych dronów...
„X-Men: Przyszłosć, która nadejdzie” to już siódma część sagi o X-Menach, mutantach zamieszkujących Ziemię. Można by się spodziewać, że seria jest już wyeksploatowana, a tworząc kolejne części twórcy narażają się na przysłowiowy „skok przez rekina”. A jednak; po ośmiu latach do pracy nad serią powrócił reżyser pierwszych dwóch części Bryan Singer – i zrobił to w świetnym stylu. „X-Men: Przyszłość...” jest świeża, dynamiczna, a scenariusz trzyma się kupy – o co niełatwo po tylu częściach. Tylko starzejącym się aktorom coraz trudniej grać młodsze wersje samych siebie...
Fani serii będą zadowoleni. A przy zakończeniu niejeden z nich uśmiechnie się z rozczuleniem.
Napisz komentarz
Komentarze