Poranek to dla wielu czas trudny. Trzeba wstać, kiedy jeszcze chciałoby się pospać, napalić w piecu, wypić kawę lub herbatę, przygotować śniadanie, wyszykować siebie do pracy i dzieci do szkoły.
Oj, chciałoby się jeszcze pospać, a rzeczywistość często brutalnie każe nam z tego łóżka wstać, a czasem nawet się zerwać. Szczególnie ciężko ta sytuacja wygląda w przypadku rodziców, którzy odwożą rano swoje pociechy, by później popędzić do pracy...
Na ósmą jeżdżą jeśli nie wszyscy, to zdecydowana większość i tu zaczyna się tytułowy klincz. Setki samochodów w zasadzie w jednym momencie próbują dowieźć swoich małych pasażerów do szkoły. Pół biedy, gdy dziecko jest starsze i możemy je wypuścić z auta bez większych ceregieli czy wręcz gdzieś w okolicy, na skrzyżowaniu. Rodzice maluchów mają już zdecydowanie więcej roboty – dziecko trzeba najpierw wypiąć z fotelika (niektóre potrafią to już zrobić same, inne potrzebują pomocy). Jedna ręka wędruje po plecak (zdziwilibyście się Państwo – a przynajmniej ci z Was, którzy nie mają jeszcze własnych pociech w wieku szkolnym – ile potrafi ważyć plecak sześciu- czy siedmiolatka). Drugą łapiemy dziecko, bo jeszcze gdzieś wlezie, albo je stratują. Zazwyczaj auta nie uda się zaparkować pod samą bramą, czeka nas więc poranna rozgrzewka, aby zdążyć przed dzwonkiem. Potem już tylko pomóc się przebrać maluchowi, zaopatrzyć w plecak i dobre słowo na cały dzień, po czym w te pędy do auta. Następnie czeka nas próba włączenia się do ruchu i często spory korek, gdy kilkudziesięciu rodziców naraz próbuje wyjechać tym samym wyjazdem czy ulicą. Po tym możemy już spokojnie zacząć spieszyć się do pracy...
Demografii nie oszukamy
Jeszcze przez długi czas dzieci będzie nam w szkołach przybywać. Nawet gdy przetrwamy największy boom, poziom – choć zacznie spadać – będzie znacznie przekraczał założenia przyjęte przy projektowaniu poszczególnych placówek. Z roku na rok nasze dzieci będą starze, by w końcu samodzielnie, pieszo czy rowerem, udawać się do placówek zbiorowej edukacji, niemniej problem pozostanie. Ze zdecydowaną większością istniejących placówek nie da się zbyt wiele w tej materii zrobić. Jedynie zmniejszenie ich obłożenia, czyli de facto budowa nowych szkół, pomoże te korki rozładować i usprawnić poruszanie się mieszkańców podczas okresowych kataklizmów zwanych zebraniami szkolnymi, gdy każdy dostępny centymetr kwadratowy w okolicy jest zajęty przez jakieś auto.
Grupowo czyli zdrowo
Pewnym rozwiązaniem, przynajmniej doraźnym, może być komunikacja grupowa. Rano chłopców zawozi tata Bartka, po południu odbiera mama Jurka. Mniej paliwa, mniej osób pędzących do pracy, a pożądany efekt osiągnięty. Niejako przy okazji młodzież zacieśnia więzi i nawiązuje nowe znajomości, a i my chętniej spotkamy się z innym, zaprzyjaźnionym rodzicem, niż z anonimowymi „rodzicami Patryka”. Plus ekologia i takie tam.
W temacie komunikacji w jakiś sposób zorganizowanej pozostają nam jeszcze większe pojazdy, vany czy autobusy. Przy całej wygodzie takiego rozwiązania dla rodziców i radości wesołej gromadki w danym pojeździe, znów wraca problem „podszkolny”. Tego typu pojazdy, próbując wykonać jakikolwiek manewr pod szkołą, zajmują sobą mnóstwo miejsca i czasu. Pomysł był świetny, tylko nikt nie przyszedł na miejsce z miarką i nie sprawdził, czy taka kobyła się tu zmieści, zwłaszcza, gdy droga jest zatkana.
Piesi chcą przejść pomiędzy ciasno zaparkowanymi autami, autobus chce wykręcić, kierowcy osobówek chcą przejechać, odstawić dzieci do szkoły, udać się do pracy czy w jakiekolwiek inne miejsce, każdy ma swój cel. Pogodzenie tego wszystkiego nie jest łatwym zadaniem, dlatego trudno tu kogokolwiek winić czy wskazywać jako głównego odpowiedzialnego. Warto za to uświadomić sobie skalę problemu, wykazać nieco empatii wobec innych użytkowników drogi, a przy przyszłym planowaniu szkół i zagospodarowywaniu ich okolic mieć w pamięci ten komunikacyjny klincz...
Napisz komentarz
Komentarze