Woody Allen serwuje nam historyjkę o magikach. Ale magii w tym niewiele.
Wei Ling Soo, światowej sławy chiński iluzjonista, tak naprawdę nazywa się Stanley Crawford, jest Anglikiem i w wolnych chwilach zajmuje się demaskowaniem zjawisk paranormalnych. Kiedy przyjaciel prosi go o pomoc w zdemaskowaniu młodziutkiej Sophie, która podając się za medium uwiodła milionera, pewny swego Stanley rusza do Francji. Jego nonszalancja i sceptycyzm zostają poddane próbie, gdy okazuje się, że Sophie najwyraźniej rzeczywiście porozumiewa się z duchami. Z czasem Anglik zaczyna zakochiwać się w młodej Amerykance...
Woody Allen robi filmy nierówne – w ostatnich latach na przemian kręcił rzeczy świetne („Vicky, Cristina, Barcelona czy „Blue Jasmine") i słabe („Zakochani w Rzymie", „Poznasz przystojnego bruneta"). Tym razem wyszedł mu film dość nijaki – są tu świetne dialogi, ale jest ich zdecydowanie za dużo; film – jak to u Allena – dobry aktorsko, ale mocno eksploatowany ostatnio Colin Firth zaczyna nudzić widzów. Sama fabuła nie ma w sobie nic nowego. Miłe dla oka widoki z Lazurowego Wybrzeża też już mieliśmy okazję oglądać.
„Magia w blasku księżyca" to raczej film dla wiernych fanów Woody'ego Allena i sam reżyser chyba to wyczuwa, puszczając do nich czasem perskie oko – czujny widz może dopatrzeć się tu nawiązań do jego wcześniejszych dzieł. Dlatego tym razem powstrzymamy się od przyznania nieistniejącej Przeglądowej punktacji.
Można iść, jeśli nie grają nic ciekawszego.
Napisz komentarz
Komentarze