Do dzisiaj nikt nie wie, gdzie znajdują się posągi małych diabełków, które w latach 60. Zdobiły postument przed budynkiem.
Historia Konstancińskiego Domu Kultury „Hugonówka” zaczyna się na początku XX wieku. Wtedy wybitni architekci Karol Kozłowski oraz Otto Kuder zaprojektowali okazałą, jasną willę.
Budynek powstał w 1903 roku na zlecenie Hugona Seydla, warszawskiego winiarza, sędziego Trybunału Handlowego i konsula honorowego Królestwa Serbii w Polsce. Budynek nie był jednak prywatną rezydencją, a pierwszym podwarszawskim zakładem przyrodoleczniczym. Nazwa jej pochodzi od imienia właściciela.
W 1920 roku zamknięto zakład przyrodoleczniczy a budynek Hugonówki został przekazany w zarządzanie małżonkom Andrzejewskim. Urządzili w nim czynny w sezonie wiosenno-jesiennym pensjonat.
– Wtedy to, dla powiększenia powierzchni mieszkalnej, tarasy boczne zamurowano i zmieniono bieg schodów przed elewacją frontową – mówi Grzegorz Traczyk z Konstancińskiego Domu Kultury „Hugonówka”.
Wejście do budynku zostało przyozdobione dwiema rzeźbami. Posągi przedstawiały małe diabliki spychające się z postumentu, który zresztą przetrwał do dzisiaj.
Hugonówkę zaczęto wówczas nazywać „Domem pod diabłami”.
Gdzie się podziały fauny?
Ostatnią właścicielką Hugonówki była Amelia Andrzejewska. W 1967 roku budynek został sprzedany Przedsiębiorstwu Państwowemu Uzdrowisko Konstancin. Następnie, tego samego roku przekazano go Miejskiej Radzie Narodowej w Skolimowie.
– Prawdopodobnie właśnie w latach 60. fauny zniknęły spod Hugonówki – mówi Grzegorz Traczyk.
Miejska legenda
W Jednodniówce Urzędu Miasta i Gminy Konstancin-Jeziorna i Konstancińskiego Domu Kultury z 2014 roku znalazł się artykuł, w którym umieszczono krótkie wspomnienie „Domu pod diabłami”.
– Proszę pani, tu nikt nie wie skąd ta Hugonówka, zawsze się mówiło „idziemy pod diabły”. Diabła podobno wrzucił do wody pod osłoną nocy jeden z mieszkańców, namówiony do tego przez ciężarną żonę – czytamy w dzienniku.
– Jedna z mieszkanek Hugonówki, która była w ciąży, twierdziła, że małe diabełki ciągle na nią patrzą i poprosiła męża, by coś z nimi zrobił. Mężczyzna podobno wyrzucił rzeźby do rzeki. Jest to opowieść powtarzana przez mieszkańców, którzy pamiętają tamte czasy. Niestety nie ma żadnych dokumentów potwierdzających to wydarzenie – opowiada Traczyk.
Rzeźby najprawdopodobniej zostały zdemontowane podczas jednego z remontów budynku i nie wróciły na swoje miejsce. Nie wiadomo dokładnie co się z nimi stało. Być może utknęły gdzieś na dnie rzeki Jeziorki. Może zdobią gdzieś czyjś ogród czy budynek, a może po prostu ktoś je zniszczył...
Napisz komentarz
Komentarze