Zbrojny atak na Ukrainę to tylko część prowadzonej obecnie wojny. Ta bowiem trwa również w cyberprzestrzeni. I wbrew pozorom może być bardzo niebezpieczna, również ze względu na nieograniczony zasięg.
Zanim jeszcze padły pierwsze strzały przy granicy rosyjsko-ukraińskiej, wprowadzony został w Polsce bardzo wysoki, trzeci stopień alarmowy Charlie-CRP. Powód? Nasilenie aktywności związanej z cyberatakami. O tym, jak niebezpieczna to broń, przekonała się zresztą w ostatnich dniach Rosja. Hakerzy należący do grupy Anonymus m.in. zaatakowali oficjalny serwis Kremla oraz kanały rosyjskiej telewizji, w których zamiast oficjalnej propagandy można było usłyszeć… hymn Ukrainy. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Znacznie poważniejsze jest zdobycie danych, które w cudzych rękach mogą być niebezpieczne. Hakerzy ogłosili, że pozyskali dostęp do danych na temat agentów Kremla i tajnych lobbystów Putina, którzy działają w różnych krajach. I zamierzają je ujawnić.
Farmy trolli i fakenewsy
Rosja jednak jest nie tylko ofiarą cyberataków, ale również ich źródłem. Nie da się ukryć, że obecne uzależnienie większości obszarów naszego życia od technologii cyfrowych oznacza, że sparaliżować działanie kluczowych instytucji można siedząc na drugim końcu świata. Do tego dochodzi wojna informacyjna. Rosyjskie farmy trolli, które jeszcze niedawno zajmowały się masową produkcją treści antyszczepionkowych, teraz zajęły się antyukraińską propagandą. Produkowane w ogromnych ilościach w mediach społecznościowych fake newsy mają wpływać na nastroje odbiorców. I to się im udaje. Pogłoski o tym, że zabraknie paliwa błyskawicznie sprawiły, że go… zabrakło, ponieważ do stacji benzynowych utworzyły się gigantyczne kolejki. Nie brakuje też informacji, że ze względu na przyjęcia do szpitali ukraińskich uchodźców brakuje w nich miejsc dla Polaków. Na efekty tego typu komunikatów nie będzie trzeba długo czekać – niechęć do obywateli Ukrainy szybko może zastąpić obserwowany obecnie niezwykły zryw solidarności z uciekającymi przed wojną i walczącymi z wrogiem. A świadomość informatyczna większości użytkowników Internetu jest na tyle ograniczona, że mało kto zastanowi się, czy informacja, którą właśnie przeczytał jest prawdziwa. Jeszcze mniej osób wie, jak to zweryfikować, za to rewelacje dotyczące np. listy marek produktów, które powinniśmy bojkotować, bo pochodzą z rosyjskich koncernów, chętnie będziemy powielać w mediach społecznościowych. Podobnie jak zdjęcia czy filmiki obrazujące rzekome skuteczne ataki Rosjan na Ukrainę, a pochodzące z zupełnie innego miejsca na świecie albo np. z czasów aneksji Krymu.
Cyfrowa wojna światowa
Czy jest się czego bać? Na pewno warto być ostrożnym. Dotyczy to zarówno osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo sieci w kluczowych sektorach, instytucjach publicznych czy przedsiębiorstwach, jak i zwykłych użytkowników Internetu. Dbajmy z jednej strony o bezpieczeństwo swoich danych, a z drugiej sprawdzajmy wiarygodność docierających do nas informacji, zwłaszcza jeśli zamierzamy je dalej powielać. Informacja jest dziś bowiem kluczowym narzędziem do zarządzania ludźmi. To, do czego uda się przekonać jej „konsumentów”, będzie mieć kluczowe znaczenie dla dokonywanych przez nich wyborów. Czy chodzi o wybór dezodorantu w drogerii, czy ocenę tego, kto i w jakim zakresie odpowiada za wojnę.
Napisz komentarz
Komentarze