Zaszło tu tyle zmian, wyburzono i pobudowano na nowo tyle domów, że chyba nie ma takiego drugiego miejsca w mieście, które przeszło tak dużą transformację. Najbardziej godna pochwały jest tu fantazja architektów zieleni. Choć architektura budynku ze szkła i aluminium, w którym jest urokliwa kawiarenka też godna jest uznania. Nowoczesna kamienica pięknie wkomponowała się w zabudowę zachodniej pierzei ul. Kościuszki, na interesującym nas odcinku, zdobi to miejsce i sprawia, że miasto pięknieje.
Zdjęcie jest stare z lat zapewne przełomu 50. i 60. przedstawia fragment ul. Kościuszki, który doskonale pamiętam, gdyż mimo że mieszkałam w dzieciństwie w innej części miasta, kilka razy w tygodniu przemierzałam ją, wraz z koleżankami i kolegami ze szkoły nr 1. przy ulicy Świętojańskiej, idąc na lekcje religii na ul. Kościelną do drewnianej chatki zwanej starą organistówką. Najciekawszy z tej dawnej zabudowy jest parterowy, dość długi dom z kilkoma wejściami i jak pamiętam, należał do rodziny Poncyliuszy. Z tym domem mam wspomnienie sytuacji, którą w każdym szczególe zachowałam w pamięci. W tym wspomnieniu utrwalił mi się nawet zapach wnętrza domu przesiąknięty wilgocią ścian i zapachem palących się świec. Dom, jak myślę, pamiętał wiek XIX, aby wejść do sieni, trzeba było zejść po schodku w dół, taka była już różnica poziomów między chodnikiem i podłogą sieni. Nazwisko Poncyliusz było w Piasecznie bardzo popularne, rodzina od pokoleń związana z Piasecznem i aby odróżnić, o którym Poncyliuszu mowa nadawano przezwiska. Ten dom nazywany był przez sąsiadów domem Poncyliusza Kaczora.
Wracamy z lekcji religii, jest rok pewnie 1962, mijamy sklepik pani Koralewiczowej, do którego trzeba było obowiązkowo wejść i pooglądać biżuterię, czyli plastikowe bransoletki udające bursztyn i pierścionki zaręczynowe, w których szkiełka udawały brylanty, a wszystko to pasujące na dziecięcy palec. Za sklepikiem z biżuterią i mydłem oraz powidłem, a także maścią na wszystkie dolegliwości była restauracja Pod Koziołkiem i dalej parterowy dom Poncyliusza Kaczora.
Tego dnia, o którym wspominam, czyli około 60 lat temu, przed drzwiami domu Poncyliusza stała grupa ludzi, drzwi sieni były szeroko otwarte i można było wejść do jej wnętrza. I jak to dzieci ciekawe co się dzieje, prześlizgnęliśmy się między ludźmi i wąskim korytarzem, weszliśmy do wnętrza budynku. Jedno pomieszczenie na lewo od sieni było otwarte, był to niewielki pokój, na środku którego stała trumna wsparta na niskich stołkach, a w niej leżał odświętnie ubrany mężczyzna, trumnę otaczały palące się gromnice. W korytarzu ludzie klękali i modlili się głośno. Jakaś kobieta kazała dzieciom też przyklęknąć i zmówić „Wieczne odpoczywanie” i grzecznie tak zrobiliśmy. W zaciemnionym pokoju, tym z trumną, siedziała rodzina, wszyscy w czarnych żałobnych strojach. Dziś, gdy o tym zdarzeniu myślę, dziwi mnie to, że pozwolono nam wejść do tego domu, nikt z dorosłych nie zareagował, nie wyrzucono nas, wręcz przeciwnie, pozwolono uczestniczyć w pożegnaniu. Myślę, że ludzie kiedyś podchodzili do śmierci inaczej niż dziś, spokojniej, dużo w tych żałobnych obrzędach było zadumy, braku pośpiechu. Tak się żegnało dawnych mieszkańców Piaseczna. Każdy mieszkaniec mógł przyjść i pożegnać zmarłego. Było w tej celebracji coś z ostatniej wizyty, ostatniego wspólnie z nieboszczykiem bycia w jego domu, mieszkaniu. Wielokrotnie w latach 60. czy nawet wcześniej brałam udział w tego typu obrzędach i przyszło mi na myśl, że w tej celebracji odejścia, uderzający był szacunek do osoby zmarłej.
Byłam ciekawa, kogo żegnano tego dnia, a ja byłam przypadkowym świadkiem tegoż wydarzenia, aż dostałam odpowiedź od pana Poncyliusza, który wyjaśnia, kto był właścicielem domu i kim była osoba zmarła: „Jestem wnukiem Wawrzyńca Poncyliusza, mój dziadek zmarł w 1989 roku, a opisywana sytuacja miała miejsce w latach 60- tych, zatem był to pogrzeb kogoś innego, niestety z racji wieku nie pamiętam tych czasów. Być może nie był to nawet nikt z naszej rodziny, w tamtych czasach władze (wiadomo jakie) umieszczały w takich kamienicach przymusowo lokatorów, nie było na to rady. Wiem od dziadków, że sporo ludzi się przewinęło przez ich dom”.
W budynku, który jest bohaterem dzisiejszej opowieści, był też sklep z warzywami i owocami, wiele osób pamięta panią Poncyliusz, która prowadziła ten sklep. Schodziło się do sklepu dwa schodki w dół. Można tu było kupić pyszny żurek w butelce i wielkie cukrowe lizaki.
Na koniec ciekawostka dla tych z Was, którzy jeszcze nie zlokalizowali miejsca mojej opowieści, otóż po prawej stronie na zdjęciu są drewniane niskie zabudowania, tu już niedługo powstanie kilkupiętrowy piaseczyński Urząd Miasta i Gminy.
Napisz komentarz
Komentarze