Zdjęcie uczennicy jadącej rowerem pochodzi z lat 40. i „opowie” dużo o ulicy Bema, o której chcę dziś napisać, ale inspiracją do napisania tego tekstu jest inne zdjęcie, które dostałam od pani Jadwigi i długo przyglądałam się miejscu, z którego było zrobione. I w końcu, gdy ustaliłam to miejsce, to wpatrzona w nie ze zdumieniem, uświadomiłam sobie, że to, co pamiętam i to, co widzę na zdjęciu, to wielka różnica. A przecież tu się urodziłam, wychowałam, tu mieszkałam przez 25 lat i nigdy nie miałam wrażenia, że było tu ubogo.
Historia ulicy Józefa Bema
Ulica powstała zapewne jeszcze, gdy była tu wieś Wola Piasecka, czyli przed 1916 r.W 1916 r. przyłączono bogatą wieś Wolę Piasecką do Piaseczna. Ulica Bema była zasiedlona tylko po stronie prawej patrząc na północ, po stronie lewej znajdowały się pola uprawne należące w większości do rodzin Jabłonkowskich i Makowskich. Pierwszy rząd pól był na zmianę obsadzany ziemniakami i burakami pastewnymi, był to dość szeroki pas i za nim, w stronę zachodnią, był pas drzew owocowych i dalej domy przy ul. Poniatowskiego. W oddali, patrząc na północny zachód, widać było ewangelicki kościół w Starej Iwicznej.
Domy po prawej stronie były parterowe lub jednopiętrowe, małe domki prywatne bez podpiwniczeń, postawione systemem oszczędnościowym przeznaczone były w większości pod wynajem. Właściciel domu zachowywał sobie jedną lub dwie izby na lato, sam mieszkał w Warszawie na stałe, pozostała część domu była wynajmowana. Były tu też domki, w których właściciel mieszkał na stałe, dużo izb z tych domów włączono po II wojnie do kwaterunku. Do każdego domu należało spore podwórko, zagospodarowane pod przydomowy ogródek, stały na nim drewniane komórki na drewno i węgiel oraz wspólny dla kilku lokatorów wychodek zamykany na haczyk. Domy nie były skanalizowane, jak większość domów w całym Piasecznie.
Zabawy podwórkowe
Podwórka były rajem dla dzieci, które zbiegały się tu z całej okolicy i zawsze było można pobawić się w dużej gromadce. Gdy zapadał zmrok, było słychać nawoływania matek – Grzesio, Krysia do domu proszę! Matki nigdy nie wiedziały, gdzie ich latorośl przebywa, więc stawały na progach domów i wołały, dziecko zawsze biegło do domu, może dziś to wyda się dziwne, ale tak było. Mój tata uważał, że to nieelegancko tak się drzeć na cały głos więc udawał się spacerkiem po ulicy i jak mnie zobaczył, na którymś z podwórek, to gestem zapraszał na kolację do domu. Taki oto był swoisty savoir-vivre podwórkowy.
Fotografia z 1943 roku
Na ul. Józefa Bema przed wojną mieszkało kilka rodzin, z których ktoś był pracownikiem kolejki grójeckiej. Było tu też kilka domów zasiedlonych przez kolonistów niemieckich. Właściciele domu, w którym się urodziłam, państwo Krupscy, zginęli w czasie powstania warszawskiego. Co przykre bardzo, zginęła cała rodzina i nigdy moi dziadkowie nie dowiedzieli się, co im się stało, jak zginęli i w której części miasta. Z sąsiednich domów pod koniec 1944 r. wyemigrowały do Niemiec rodziny kolonistów i też do końca nie było wiadomo, dokąd dotarli i co się z nimi stało. Prawdopodobnie gdzieś po drodze zginęli. Byli bardzo z moim dziadkami zaprzyjaźnieni i zapewne, gdyby przeżyli, dali by znać gdzie są. Na ścianie w pokoju moich dziadków wisiała fotografia z czasów wojny, na której było kilka osób zasiadających przy wigilijnym stole i na fotografii znaleźli się: państwo Krupscy i rodzina kolonistów. Zawsze mnie to zdjęcie fascynowało jakąś swoją, niebywałą energią. Być może chodziło o to, że lubiłam jak mi babcia Róża opowiadała, o tych osobach ze zdjęcia. Sama opowiadająca najwidoczniej lubiła ten temat, bo jak tylko o to zdjęcie pytałam, to zdejmowała je ze ściany i pokazywała mi poszczególne osoby i opowiadała z dużym sentymentem w głosie. Intrygowało mnie, szczególnie gdy Róża wskazywała na łysawego pana i mówiła – ten to był zakochany w twoje mamie. To była niekończąca się opowieść i jakże dla mnie ciekawa.
Wiele domów, o których piszę, zachowało się do dziś, choć powoli znikają i na ich miejsce powstają bardziej nowoczesne. Natomiast na polach uprawnych i sadach powstało osiedle mieszkaniowe, są tu nowe ulice, sklepy itd. Na nowej ulicy Grochowskiego można zjeść nawet sushi. Jedno pozostało niezmienne – aby wejść w ulicę Bema i spacerkiem iść aż na jej koniec, czyli do ul. Nadarzyńskiej, trzeba przejść przez tory kolejki grójeckiej, która wprawdzie już nie jeździ do Nowego Miasta, ale ważne, że jeszcze jest.
Napisz komentarz
Komentarze