Finowie planują rezygnację z nauczania pisma odręcznego w szkołach. Wychodzą z założenia, że komputeryzacja w ich kraju jest już na takim poziomie, że umiejętność odręcznego pisania nikomu się już do niczego nie przydaje. Czy mają rację?
Zastanawiałem się nad tym i stwierdziłem, że popełniają wielki błąd. Zastanawiałem się też nad tym, czy to ja jestem zacofany i nie potrafię przyjąć do wiadomości postępu cywilizacyjnego, gdzie pewne umiejętności są już niepotrzebne, skazane na odłożenie do lamusa? Uważam, że umiejętność odręcznego pisania jest nam nadal potrzebna. I nie mówię tu o pisaniu listów. Mam worek listów z dawnych czasów i wierzcie mi – nie ma nic przyjemniejszego niż czytanie ich po latach, słowa napisane osobiście sprawiają, że te kartki są nadal czymś magicznym. Ktoś się dla mnie postarał, usiadł i przelał swoje myśli, uczucia na papier. Poświęcił dla mnie swój czas i umiejętności pięknego składania zdań w języku ojczystym. List napisany na maszynie, na klawiaturze komputera, jest bezosobowy, zimny i wstrętny jak pisma urzędowe.
Ale nie tylko o to chodzi. Dlaczego Chińczycy nadal uczą kaligrafowania? Bo to uczy skupienia, dbałości o to, co się robi, myślenia przed wypowiedzeniem się na papierze. Od zawsze uważałem, że tekst, który ktoś do mnie napisze własną ręką jest ważny, bo piszący ma czas pomyśleć o tym, co chce przekazać tym tekstem. To nie jest bezmyślne stukanie, jak dzięcioł w klawiaturę, byle szybciej i... bez sensu. Oczywiście nieznajomość pisma odręcznego ma również swoje dobre strony – zapewne w Finlandii gwałtownie spadnie ilość wandali piszących na ścianach budynków, po prostu nie będą wiedzieli, jak to zrobić. Ale to chyba jedyna zaleta tego, pożal się Boże, pomysłu. Finowie muszą być wielkimi optymistami (o co ich jednak nigdy nie podejrzewałem, ponieważ nieustanny brak słońca powoduje, nagminnie w tym narodzie, głęboką depresję), wierząc, że nigdy nikt nie wyłączy prądu elektrycznego. A przecież bez niego nie da się nic napisać. No, chyba że następnym krokiem będzie wymyślenie komputerów i drukarek napędzanych dobrymi myślami.
Boli mnie również kondycja współczesnego człowieka. Zdawałoby się, że naszym głównym zadaniem jako ludzkości jest uczenie się, zdobywanie coraz większej ilości umiejętności. Finowie zdają się iść w odwrotnym kierunku, postanowili zmniejszać ilość nabytych umiejętności. Czy następną rzeczą będzie rezygnacja z nauki czytania? Bardzo możliwe, bo umiejętność pisania ma bardzo duży związek z umiejętnością czytania. Ale przecież może ktoś powiedzieć, że to niepotrzebne – otaczają nas audiobooki, telewizja, radio, Internet. Nawet w autobusie, pociągu czy samolocie ktoś się z nami komunikuje za pomocą głośniczków, czerwony napis w samolocie typu „Proszę zapiąć pasy" można zastąpić pismem obrazkowym. Tylko że... to skazuje nas na ubezwłasnowolnienie, na totalne uzależnienie od państwa. Taki niepiszący i nieczytający naród można w łatwy sposób zmanipulować. Nie bez powodu w kościele używa się łaciny, nikt tego martwego języka już powszechnie nie naucza, a ci którzy go znają to swego rodzaju elita przekazująca niepiśmiennemu ludkowi słowa, których znaczenie zna wyłącznie ta elita. To samo może być z państwem – może się to zakończyć tym, że wyłącznie „elita" urzędnicza będzie wiedziała, jakie informacje można nam przekazywać i co one faktycznie znaczą. A to już prosta droga do nadużyć stosowanych do kierowania ludźmi dla korzyści elity. Umiejętność pisania i czytania to również wykształcenie – czy chcemy je stracić na korzyść nowej kasty władców? Nie sądzę.
Wychodząc niespodziewanie z domu, zdarza mi się zostawić swojej lepszej połowie krótką wiadomość napisaną na żółtej karteczce. Czy chciałbym, by w domu pętała mi się kobieta potrafiąca jedynie hałasować twarzą? Z drugiej strony, biedni Finowie są niebywale samotni, kobiet mało, najbliższy sąsiad jest jakieś sto kilometrów dalej, a cholerne renifery nigdy czytać nie potrafiły i nie zanosi się na to, że się kiedyś nauczą. A jak tam u nas? Zdaje się, że takich niepiśmiennych już mamy w nadmiarze, że wspomnę tu o gburach na kanapie, którzy wydają z siebie dźwięki jedynie wtedy, gdy zabraknie im w pobliżu butelki piwa. Takie osobniki z pewnością nie potrzebują umiejętności pisania, ale... to jeszcze nie znaczy, że są moim ideałem faceta. Zbyt często wspominam w swoich felietonach o politykach. To wydaje się nudne, ale przecież ostatnie wybory samorządowe ujawniły nam całe watahy ludzi wkraczających w świat polityki bez umiejętności pisania, jak również bez umiejętności rozumienia tego, co czytają. To chyba światowy trend, który nie ominął naszego pięknego kraju. Zostaje taki jeden potem przywódcą partyjki, wszystkie wypowiedzi pisze mu ktoś inny, a tu nie ma czasu nauczyć się tekstu i... bredzi taki typek trzy po trzy, kompletnie nie rozumiejąc sensu tego, co mu napisano. A to nie wróży dobrze danej partyjce (na szczęście), chociaż na razie święci tryumfy. Dogadywanie się z reniferem jest dość proste, głównie trzeba mu dać jeść i pozwolić, żeby się wyganiał po tundrze. Miło, ale... ja jednak nie chciałbym być reniferem. A Państwo?
Napisz komentarz
Komentarze