Opowieści te niedawne, sprzed chwili i z lat 50. o tym jak to krowa utopiła się w bagnie, bo zauważono topiące się bydlątko za późno i nawet koniem wyciągnąć jej nie było można. No i te opowieści Elżbiety o tym, że jeszcze, gdy była panną w okolicy dzisiejszego sklepu Netto rosły piękne drzewa i krzewy, specjalnie tu sadzone. Krzewy stare i nadające się na piękne bukiety, a że Beta musiała mieć w wazonie kwiaty (jakże ja ją rozumiem), to często przynosiła gałązki bzów i jaśminów do domu i z wyjątkową umiejętnością florystki układała we flakonach. Sama miała też piękny ogródek. Elżbieta jest ze starej, osiadłej tu w XIX w. rodziny Kowalskich, co to mieli te umiejętności, że jak patyk wsadzili do ziemi to zaraz zakwitł, a po latach zamienił się w drzewo. Dziedziczyli też gen przypisany muzykom, co to po wysłuchaniu utworu potrafili go zaraz zagrać na instrumencie.
Zachowały się dokumenty Adama Kowalskiego prapradziada też mojego syna, świadczące o kupnie w 1872 r. za 100 rubli w srebrze około 15 tys. metrów kwadratowych ziemi, na której Walenty Kowalski syn Adama postawił solidny dom.
W Gołkowie jeszcze pozostało sporo rodzin, co to ich przodkowie osiedli tu sto, albo nawet dwieście lat temu, a może i dawniej. Czas zacierał historię miejsca, tylko jeszcze drzewa i krzewy swoim szumem opowiadały o tym, co tu było, ale niewielu ten szum rozumiało, bo tylko ludzie wielkiego serca rozumieją mowę zwierząt i roślin. Nowi mieszkańcy, którzy w to czarodziejskie miejsce przychodzą tną wszystko bezlitośnie. Piły pracują od świtu po noc, a stare drzewa padają z dojmującym jękiem, jak umierający nagle starcy.
Ucieknę jednak w czas, gdy było w Gołkowie wesoło, gdy zjeżdżało do wsi towarzystwo ciekawe, na czele z samym królem Stanisławem Augustem Poniatowskim.
Skąd te czerepy, dziryty, wały i fosy
Tak o Gołkowie pisze naoczny świadek w połowie XIX w.: „Do znakomitszych miejsc, któremi przyroda i sztuka ozdobiły okolice Warszawy należy wieś Gołków, leżąca w półmilowym oddaleniu od starożytnego, lecz mało na uwagę zasługującego miasteczka Piaseczna. Dobrze urządzone gospodarstwo, piękny dom mieszkalny właściciela i ogród jeden z najobszerniejszych i najlepiej urządzonych w okolicy, są głównymi ozdobami Golkowa. O historyczne podania i legendy nie trudno tu także, gdzież ich brak, bliskość Warszawy ściągała w te strony licznych nieprzyjaciół, wszędzie też na polach gołkowskich natrafiasz ślady krwawych bojów, obozowiska, wały, fosy, szańce, niejednokrotnie także, gdy skrzętny rolnik zapuści w nowinę swój lemiesz, wyrzuci nim spod skiby nie twardy głaz, lecz czerep zbutwiały wiekiem, lecz głownię szabli lub zardzewiałe żelazne dziryty. Podanie ludu o trzech bitwach stoczonych tutaj wspomina: dwie z nich odnoszą się do wojen szwedzkich, ostatnia do czasów Stanisława Augusta; przed kilku jeszcze latami napotykałeś we wsi starców, którzy tej bitwy naocznymi byli świadkami.” Od wieków pracowała na Gołkowskiej ziemi szlachta o solidnych korzeniach, ale biedna. Walcząca w bitwach z Turkami, Szwedami lub Tatarami gdzieś w świecie, ale bohaterami tych bitew zostawali głównodowodzący i im sława przypadała w udziale, a ci co oddawali życie byli anonimowi.
Pałac w Gołkowie i opowieść o pucharze wina i zakonniku
Po bankierze Tepperze pałac w Gołkowie przejął, już u schyłku panowania Stanisława Augusta, Tomasz Dangel. Oddaję „głos” autorowi wspomnień: W pałacu Gołkowskim, który wprawdzie wybudował Tepper, lecz następni dziedzice rozprzestrzenili i ozdobili, zabytków starożytności nie znajdziesz, lecz zostało wiele pamiątek, tak po królu Stanisławie Auguście, jak po znakomitych osobach, drugiej połowy minionego stulecia, te pamiątki, są po większej części prezentami, jakie robiono wywdzięczając przysługi Dangla lub skarbiąc sobie jego względy. Do najznakomitszych należy dar Poniatowskiego, ogromny srebrny puchar wyzłocony i ozdobny misterną rzeźbą różne sceny z polowania na jelenie wyobrażającą, w tym pucharze garniec płynu może się pomieścić, prócz pokrywki, która kwartę zabiera.” Prześcigano się w piciu trunków z tego pucharu, ale zawodnicy padali jak muchy i nikt nie dotrwał w świadomości do zobaczenia dna. Aż pewnego razu: „...wreszcie wybiła fatalna godzina, wniesiono śliwki węgierki, które król lubił nad wszystkie inne frukta i zimą, i latem mieć musiał; w trop za koszykiem... wsunął się Cysters, za nim zaś tryumfalnie wniesiono na srebrnej tacy, ogromny puchar. Król klasnął w ręce, wybornie się zabawimy! A jakiem winem chcesz, aby ci nalano puchar? Najjaśniejszy Panie, im lepszem tem lepiej. Smakowałem właśnie w kredensie różne gatunki, jeden szczególniej przypadł do gustu. Jakiż on? Stary tokaj Augustowski z 1740 roku. A więc pięćdziesięcioletni, znam go. Komarzewski choć tęgi pijak nie może więcej nad kwartę wychylić, to ogień, zabijesz się.” Tu gwoli wyjaśnienia kim był Komarzewski: szef kancelarii wojskowej króla, mason i Kawaler Orderu Orła Białego. Tymczasem zakonnik stwierdził, że nic mu nie będzie, puchar wychylił duszkiem, przedtem krótką modlitwę odmówił i przeżegnał się. „Bravissimo“ wykrzyknęli wszyscy przytomni, otoczono księdza, nie mogli się nadziwić i nachwalić; ten dał dukata, inny dwa, Stanisław August własną ręką aż sto odliczył; sam tylko poeta Węgierski marszczył czoło, bo miał wydeklamować okolicznościowy wiersz, ku większej zabawie, ale nic mu do głowy z zaskoczenia nie przychodziło. Natomiast Naruszewicz zapytał księdza, co ten mu za jakieś znaki dawał. I co się okazało, że księżulek, oczywiście dla treningu, taki sam puchar trunku już w kuchni wychylił, czyli ten był drugi.
Widok z okna pałacu w Gołkowie, pierwsza połowa XIX w.
„Obejrzawszy puchar, ten ciekawy zabytek niedołężnego i szpetnego zbytku naszych Ojców, stanąłem w jednym z okien pałacu. Widok był stamtąd przecudny, zachodzące słońce złotem swoich promieni rozjaśniało okolicę, która na pół mili przeszło, rozpościerała się przed mojem okiem. Naprzód zajmował wzrok sad; dzieło obecnego właściciela, piękny, obszerny, ozdobiony parterami wonnych różnobarwnych kwieci; dotykająca łąka, zdawała się jego przedłużeniem, i istotnie tak było: właściciel bowiem, rozrzuciwszy po niej tu i tam klomby drzew i krzewów kwiecistych w rozległy ogród zamienił; bystra choć wąska rzeczka, wijąc się wśród okolicznej zieleni, wydawała się z daleka niby olbrzymi połoz ukraińskich baśni; szeroką piersią ryjący obszary stepowe; promienie słoneczne odbijając się w jasnych nurtach wód, dopomagały złudzeniu, fantazyjny wąż przybierał wszystkie barwy istotnego, mienił się w świetne kolory szmaragdu topazu, turkusu.
Ciemna wstęga lasu i sąsiednia wioska Jazgarzew, zamykały horyzont; piękny choć drewniany kościółek znajdujący się w tej wsi, przystrojony zielenią odwiecznych lip, zabrzmiał uroczystszym pieniem swych dzwonów, i gdy słońce ziemię, on żegnał słońce, i zamykając dzienne prace ludu” CDN.
Źródło: "Miasta, wsie i zamki polskie", wydanie z 1851 r. Kosiński
Napisz komentarz
Komentarze