Dziś w cyklu „Tu zaszła zmiana” kilka słów o tym czym pachniał Polak w latach 80. I 90. Inspiracją do tego tematu jest zdjęcie, pewnie zupełnie dziś zapomnianego w tej aranżacji punktu miasta, czyli skrzyżowania ulic Puławskiej i Młynarskiej. Nawet trudno mi dziś z całą pewnością określić datę zrobienia zdjęcia. Na zdjęciu nie ma jeszcze kliniki medycyny estetycznej doktora Ambroziaka, pawilonów wzdłuż ulicy Młynarskiej, za to jest mój ulubiony sklep o nazwie Perfumeria. Sklepik z perfumami i kosmetykami, który zastąpił mi Pewex. Sprzedawała tam wysoka, szczupła, ładna kobieta, która natychmiast po wejściu klienta do sklepu podchodziła do niego i pytała: w czym pomóc. To była opieka nienachalna, subtelna pomoc, ale jednocześnie z sugestią: jak nie chcesz to odejdę. Ten typ ekspedientki był dla mnie zupełnie czymś nowym, zaskakującym i wróżył całkowicie nowe podejście do kupujących. Sklep był też w nowej aranżacji, bez lady, można było chodzić między regałami i wszystko wolno było wziąć do ręki. Można było nareszcie zadawać dużo pytań, wąchać nadgarstek po spryskaniu go wodą zapachową i wybierać zapach wód toaletowych polecanych przez panią sprzedającą. Testować szminki i błyszczyki, lakiery do paznokci. Dlaczego? Bo pojawiły się testery, czego dawniej nie było. Nie pamiętam kiedy pojawiły się też próbki perfum w maleńkich flakonikach, które były dodawane jako prezent do zakupionych produktów i były reklamą nowych zapachów, no cudo!
Jeszcze w latach 80. pachnieliśmy proszkiem Ixi, naftaliną, Panią Walewską, Być może, Polleną i ...papierosami. Oczywiście trochę przesadzam, bo byli i tacy co mieli pieniądze na perfumy z Peweksu lub nagle Mikołaj im przyniósł pod choinkę mały flakonik ze strefy bezcłowej, ale to były naprawdę jednostki. Szczytem elegancji było pachnieć mydełkiem Fa.
Już w latach 90. weszły do polskich sklepów kultowe perfumy: Dior Poison, Chanel No 5, Yves Saint Laurent – Black Opium. Mocne duszące zapachy kochane przez panie w futrach z szynszyli, czyli kobiety sukcesu. Córka Pabla Picassa Paloma, też w latach 90. sygnowała perfumy w tym czasie bardzo popularne. No i trzeba tu wspomnieć o założycielce marki Elizabeth Arden, czyli perfumy Elizabeth Arden 5th Avenue zaklęte we flakoniku w kształcie wieżowca. W końcu lat 90. nareszcie pojawił się w Polsce mój ulubiony zapach Salvador Dali i stał się moja miłością. Ech te flakony o różnych kształtach: usta, stylizowana postać z Płonącej żyrafy itd. Oczywiście nie wyczerpałam tematu, zaledwie go dotknęłam i mam nadzieję, że Czytelnicy włączą się do wspomnień.
Oj rozmarzyłam się. A tu trzeba wrócić do zdjęcia i rzeczywistości. Pawilony, w których była kiedyś moja ulubiona Perfumeria przetrwały, choć piękne nie są, ale przywołują dużo wspomnień. Był w jednym z nich sklep AGD z pralkami i w roku 1982 mój małżonek na zmianę z przyjacielem Heniem stali w kolejce po pralkę automatyczną, bo dzieci się porodziły i trzeba było pieluchy prać. Stali z tydzień, albo dłużej, była lista społeczna i trzeba było meldować się co kilka godzin, nawet w środku nocy.
Żeby tak raptem nie zakończyć tematu zapachowego, to wspomnę, że przed zakupieniem automatu do prania praliśmy tetrowe pieluchy w pralce Frania,które pachniały proszkiem o nazwie Cypisek. Niezapomniany duszący zapach, jakiś koszmar produkcji rodzimej.
Napisz komentarz
Komentarze