Gdy znikają, pozostawiają po sobie pustkę. W każdym mieście można wymienić po kilka kultowych sklepów, cukierni, restauracji i gdyby dziś przywrócić je do życia w takiej formie, w jakiej trwały latami, to myślę, że nie jedna osoba zakrzyknęłaby: To było kultowe? No nie!
Dworzec PKS Mokotów
Dam przykład: Dworzec autobusowy „Mokotów” przy parku gen. Orlicz-Dreszera wszyscy, których znam, wspominają ten obiekt z rozrzewnieniem, jest symbolem epoki. Dawnym pasażerom autobusów w czasie wspomnień oczy robią się rozmarzone, w wyobraźni przenoszą się w lata 60. czy 70. wsiadają do niebieskiego autobusu zwanego „ogórkiem” i udają się w podróż niedaleką: do Piaseczna, Konstancina, Skolimowa, Chylic, Góry Kalwarii, Zalesia Dolnego. To były znane trasy, szczególnie dla uczącej się młodzieży. Jestem na tyle wiekowa, że pamiętam jeszcze pętlę tegoż autobusu koło jeszcze drewnianego kościółka w Zalesiu Dolnym i, mimo że wtedy dawno Zalesie przyłączono do Piaseczna, to na przedniej szybie ogórka była tabliczka z napisem „Zalesie Dolne”, którą kierowca obracał na pętli i pokazywał się napis „Warszawa”, czyli powrót. W Warszawie na dworcu stała zawsze długa kolejka, podjeżdżał autobus i pasażerowie grzecznie wsiadali do autobusu przednimi drzwiami. Czasami ktoś zawołał: pan tu nie stał! Tuż obok drzwi siedział konduktor, sprzedawał bilety, kasował te zakupione w kasie dworca dziurkaczem i sprawdzał „miesięczne”. W kolejce i w autobusie kwitła przyjaźń między pasażerami, zawsze można było spotkać kogoś znajomego, omówić z nim ważne tematy, poflirtować, zakochać się, potem stać w kolejce i czekać, i mieć w głowie tylko jedno: przyjdzie on/ona na ten autobus o 19.32, czy nie przyjdzie. Umówić się tu na randkę, wysiąść w Zalesiu i spacerować do późnej nocy po kultowych Górkach Szymona, albo iść do kultowej cukierni Darskich na pyszne lody. Była też ciemna strona dworca. Jak w piosence Pink Floyd „Dark Side of The Moon”. Na dworcu nie było łazienki, były kabiny z betonową podłogą, w podłodze dziura i ...nie będę dalej opisywać, co tam można było zobaczyć. Średniowiecze, nie ubliżając Średniowieczu. Spójrzmy na tę rzeczywistość oczami osoby stąpającej twardo po ziemi. Podróż ogórkiem to było istne piekło, szczególnie w godzinach szczytu. Autobusy nie miały klimatyzacji, tłok. Scena jak z horroru „Milczenie owiec”: jakiś pan, korzystając z okazji, bo ścisk jak w puszce z sardynkami, zbyt blisko i natarczywie przysuwa się do pasażerki, ta czując jego oddech na swojej szyi, krzyczy: Co pan robi? Wtedy słyszy szept prosto w swoje ucho, pan dotyka ucha pasażerki wargami i szepcze: tylko wysiądziesz, to ja ci pokażę. No i ten zapach wczorajszych imienin. Pozostali pasażerowie udają, że nic się nie dzieje, mają zimne oczy, a na dodatek jakaś pani krzyczy na molestowaną pasażerkę – Co się panna tak wydziera! W upał pot stróżką leci po placach. Zimą zimno, w tłoku gorąco, panie w futrach mdleją. Jedna pani wysiada na końcowym przystanku pozbawiona w futrze z norek pleców (wycięli żyletką), inna nie ma torebki, zdziwiona trzyma w ręku tylko paseczki, które były uszami torby. Wszystko to jednak przeżyliśmy, dojechaliśmy do celu. Może ktoś jeszcze pamięta, że obok dworca była budka z kiełbaskami i frytkami, rodził się tu kapitalizm. To były najpyszniejsze frytki na świecie, prawdziwe, krojone na miejscu ziemniaki i ta kiełbaska ponacinana nożykiem i bajecznie podpieczona – palce lizać. A rączki niemyte cały dzień. Nie wyobrażam sobie, aby ten kultowy dworzec przenieść do 2023 r. Post o nim miałby milion wejść, tysiące lajków i tyle komentarzy.
Nikt nie napisał historii tego dworca, dość niespodziewanie zniknął gdzieś w latach 90. i stanęła tu stacja paliw. Trudno nawet o zdjęcie.
Kultowe sklepy
Patrzę dookoła rynku co tu mogło mieć rangę kultowego, może sklepy? Te we wschodniej pierzei rynku? Sklep pani Andrzejczakowej z farbami, mydłami i innymi specjałami, zawsze świetnie zaopatrzony. Do legendy przeszła „woda brzozowa”, specyfik do nacierania skóry głowy, ponoć wzmacniała cebulki włosowe. Nie wiem, czy komuś wzmocniła. Sporo tego kupowali niektórzy panowie, bo sok z brzozy wzmacniał a alkohol etylowy zawarty w specyfiku, pobudzał. Bardzo dobrze zaopatrzony był sklep Adam w południowej pierzei rynku, koszule i garnitury, kurtki i płaszcze. Nawet krawaty były. Skąd w tych nędznych czasach, gdy hurtownie świeciły pustkami, państwo Żyro mieli takie rarytasy? Tajemnica dobrego zaopatrzeniowca. Spod ziemi, ale wyszuka. Czy te sklepy były aż kultowe, raczej nie. Był w rynku jeden sklep, co jest wart wspomnień. Mam do niego szczególny sentyment. Obok sklepu z porcelaną, też wartego opowieści, w maleńkim domku, takiej chatce jakby wyczarowanej z uliczki w Pradze czeskiej. Sklep się nazywał „Ganesz upominki orientalne” i był jak nie z tego świata piaseczyńskiego. Pierwszą rzeczą, jaką sobie w tym sklepie kupiłam, to był ...wachlarz. Miałam wówczas fazę na kolekcjonowanie wachlarzy, jeden przywiozłam z Cypru z pracowni prawdziwych koronek cypryjskich, piękny, czarny jak dla Carmen co śpiewa: miłość jest zbuntowanym ptakiem. Zbieranie wachlarzy coś mi nie szło zbyt szybko. Wydawało mi się, że w Piasecznie kupienie wachlarza jest niemożliwe. I gdy weszłam do sklepu Ganesz, zadźwięczał dzwoneczek u drzwi. Ogarnął mnie zapach orientalnych kadzidełek. Sklepik był maleńki, z ladą na wprost wejścia, ledwie mieściła się za nią jedna osoba, za szklanymi gablotami dużo było akcesoriów w typie łapaczy snów i ażurowych chat z dzwoneczkami. Rozejrzałam się i zobaczyłam piękny, duży, czarny osadzony na bambusowym szkielecie wachlarz. Na płótnie grubości prawie żagla jachtu piórkiem wymalowany był krajobraz orientu, widoczek gdzieś z wietnamskich pól ryżowych. Sklep miał niesamowity klimat, dom stareńki, nikt nie wiedział jak dawno tu postawiony. W ogóle ten dom krył w sobie wiele tajemnic, o czym się przekonałam później, gdy brałam udział w badaniach kamieniczek z ul. Warszawskiej i rynku, czy jak kto woli pl. Piłsudskiego. Okazało się, że należał na początku XIX w. do Jana Górskiego bogatego kupca płóciennego, który postawił w 1816 r. obszerną kamienicę obok. Skoligacony z burmistrzami i wieloma urzędnikami piaseczyńskimi pochowany został na miejscowym cmentarzu.
W tym miejscu jest w ogóle jakaś magia, coś jakby czakram, kiedyś był tu zegarmistrz. Na wystawie był duży zegar. Gdy biegłam na lekcje do liceum na ul. Chyliczkowskiej i dochodziła godzina za dziesięć ósma, to znaczyło tyle, że nie jestem spóźniona.
Ganesz to bóg, który zapewniał powodzenie w interesach, witalne bóstwo obfitości, stylizowany słoń co ponoć spisał Ramajanę. I może stąd ten sklepik stał się kultowy. Co o tym sądzicie?
Napisz komentarz
Komentarze