Reklama

Pseudonim Lwowicz

Pseudonim Lwowicz

Kapral podchorąży, „Szare Szeregi” AK
W latach 60. i 70. XX wieku w Piasecznie 1 sierpnia, każdego roku, wielu mieszkańców miasta jechało na Cmentarz Powązkowski, 2 sierpnia jechano do Pęcic. Gdybym miała nazwać te przygotowania do podróży, nadać im tytuł, to jedynie, co mi przychodzi do głowy, to „Brzmienie ciszy”. W krzątaninie tej było niewytłumaczalne dla mnie wtedy milczenie. Powaga, z jaką moja matka układała bukiecik kwiatków rwanych z ogródka, była tak zniewalająca, że nie zadawałam pytań. Ojciec zakładał garnitur, matka poprawiała mu krawat i udawaliśmy się w podróż. W domu u dr Marii Szymańskiej-Mrówczyńskiej, tym drewnianym, co stał na rogu ulic Sienkiewicza i Kościuszki, tu gdzie dziś jest sklep Biedronka, zbierała się grupka ludzi rocznik Kolumbów i czekali na NIEGO. Przyjeżdżał z Gdańska. Nazwisko dziś w Piasecznie mało znane. Nie ustaliłam, na której ulicy w Piasecznie czy Zalesiu mieszkał w czasie wojny. Ktoś się bardzo postarał, aby pamięć o tym człowieku zatrzeć i wrzucić do niepamięci historycznej, a przecież, jak sądzę, wiele osób z Piaseczna, Zalesia Dolnego i okolic zawdzięczało mu życie, wiele też oddziałów w powstaniu dzięki niemu dostało broń, gdyż w sposób tylko jemu znany potrafił kilka razy z lasu chojnowskiego przejść przez kordon Niemców pilnujących wejścia do Warszawy i dozbroić walczących. Bitwę pod Pęcicami, w której brała udział przede wszystkim młodzież z Piaseczna i Zalesia, nazwą po wojnie Polskimi Termopilami. W deszczową noc z 1 na 2 sierpnia 1944 roku padł rozkaz, aby oddziały wycofały się z Ochoty w kierunku lasów sękocińskich i dalej chojnowskich. Kolumna żołnierzy i cywilów (około 700 osób) dowodzona przez ppłk. Grzymałę (Mieczysław Sokołowski) wyruszyła ulicą Tarczyńską, Grójecką szlakiem kolejki WKD w kierunku Pęcic.
Bohdan Szermer pseudonim Lwowicz... Znalazłam w Muzeum Powstania Warszawskiego, w dziale „Historia mówiona”, wywiad z 2006 roku – rozmowę prowadziła Małgorzata Brama. Oto jego fragmenty:
Szermer: „W pierwszym okresie, jak zacząłem pracę, początkowo jeszcze w konspiracji nie działałem, kontaktów szkolnych nie miałem. Ale jak się zaczynała wojna niemiecko-rosyjska, mój przyjaciel mówi; „Słuchaj, coś by trzeba było zrobić”. Zaczęliśmy szukać kontaktu. On złapał jakiś kontakt w Piasecznie, jak się potem okazało, to była Organizacja Konfederacji Narodu, wojskowa organizacja. Myśmy tam jakiś czas byli, kilka miesięcy chyba, mieliśmy trochę zbiórek. Potem to się wszystko rozsypało, bo była wsypa i kontaktów nie było. Zresztą nie bardzo można było łapać, bo można było dalej wpaść. Zaczęliśmy szukać innych kontaktów i wtedy trafiliśmy na „Szare Szeregi”, na drużynę, która później miała kryptonim OC 600, przedtem jakoś inaczej ją określano. Prowadził ją Jurek Rowiński, miał pseudonim „Rybowicz”. Chłopcy głównie pochodzili z Piaseczna i okolic, Zalesia, chociaż przydziały mieli do Ochoty. Właśnie stąd byliśmy cały czas potem jako Ochota. Drużyna się rozrastała, potem wydzielono z niej drugą drużynę. W czasie jak byliśmy w drużynie, oczywiście szło normalne szkolenie wojskowe. Najpierw podstawowy kurs, potem kursy podoficerskie, tak zwany „Wiarus”. Przeszliśmy „Wiarusa”, egzamin z „Wiarusa”, to był chyba już początek 1943 roku. Tak się złożyło, że egzaminatorem kursu podoficerskiego dla naszej klasy był porucznik „Jacek”, czyli Zürn. Myśmy tego nie wiedzieli, dopiero po Powstaniu się dowiedziałem, on był szefem wyszkolenia wojskowego „Szarych Szeregów”. Dość wysoko widocznie ocenił naszą klasę „Wiarusa”, bo myśmy bezpośrednio potem weszli do „Agrykoli”, czyli szkoły podchorążych... Zrobiliśmy „Agrykolę”. W październiku chyba był egzamin końcowy.
Bitwa pod Pęcicami – okolice dworu Sapiehów.
Szermer: Miałem sidolówkę i to taką, na którą się zamieniłem z jakimś chłopaczkiem młodszym z „Szarych Szeregów”, bo miał odkręcony kapsel i bałem się, że mu to wypadnie i wybuchnie, poza tym deszcz padał, [bałem się,] że mu zamoknie. Więc swoją dałem jemu, a wziąłem tą bez kapsla i kciukiem trzymałem, żeby wodą nie nasiąkło i żeby nie wyleciała plomba, która mogła zawleczkę wyrwać.
Podeszliśmy szczęśliwie, [to znaczy szczęśliwie] dla mnie, bo niestety niektórzy już zginęli na podejściu do parku: dowódca plutonu zginął, dowódca 1. drużyny zginął na podejściu, paru jeszcze innych. Ale myśmy doszli do rowu. Do drogi i do rowu biegnącego wzdłuż skraju parku. Znaleźliśmy się w rowie, to był suchy głęboki rów otaczający park. Mówię do mojego przyjaciela „Bociana” (Wojciech Hass), zastępcy dowódcy, który nie wiem, wiedział czy nie wiedział, że dowódca zginął: „Wojtek, z lewej, ze wsi, podchodzą Niemcy”. „To idź, ubezpieczaj lewe skrzydło”. Zobaczyłem, co jest, kto jest, czterech czy pięciu zagarnąłem, jeden miał karabin, ktoś miał zdaje się pistolet, może jeszcze jakieś granaty. Poszliśmy rowem, na lewy skraj zupełnie, tam zapadliśmy i czekaliśmy. Jakiś czas się nic nie działo, od czasu do czasu jakieś strzały były w parku koło dworu. Potem patrzymy: idą Niemcy polami za parkiem. Powiedziałem do moich chłopaków: „Uwaga, Niemcy podchodzą!”. Ten z karabinem niestety nerwowo nie wytrzymał i zamiast spokojnie wycelować, wymierzyć, trafić w dowódcę czy karabinowego, który z erkaemem szedł, strzelił dosłownie Panu Bogu w okno. Uzyskał tyle, że Niemcy się trochę zatrzymali, ale byli ostrzeżeni. Nie było już co tam siedzieć...
Jak historia z Niemcami się stała, oni rozstawili erkaem, gotowi do strzelania. Była wąska polana miedzy drzewami nad rowem a skrajem parku, więc przez pole ostrzału nie było jak przejść. Mówię: „Wycofujemy się rowem”. Potem, w pewnym momencie, idąc do przodu, trochę przesuwając się, patrzę: idą jacyś żołnierze, niosą erkaem. Ale niosą go jakoś bezradnie, magazynek niezałożony. Mówię: „Co z tym erkaemem?”. „On jest chyba zepsuty, nie możemy magazynka założyć”. Mówię: „Dajcie, pokażcie”. To był rzeczywiście nietypowy, belgijski. Ale mieliśmy dobre przeszkolenie. Obejrzałem, zobaczyłem, odłożyłem klapę, założyłem magazynek. Okazało się, że muszka była wykładana na bok, bo magazynek wchodził z góry prosto, więc linia celowania nie mogła być prosta, tylko była wyrzucona w bok i przesunięta. Jak zobaczyłem, że to pasuje, że chodzi wszystko, zamek działa, mówię: „Chłopaki, jak wy sobie nie możecie z nim poradzić, to go zostawcie”. Zadowoleni oddali. To był zdobyty w samochodzie przed Pęcicami.... Bardzo szczęśliwy, że mam broń, z tym że ta broń nie była dużo warta, bo to był belg ze specjalną amunicją i mieliśmy niecałe dwa magazynki amunicji: jeden pełny, jeden trochę już wystrzelany i to było wszystko, co mieliśmy. Jak się wystrzelało, to można było traktować jako maczugę...”. cdn.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama