Weźmy rok 1971, który świetnie pamiętam, bo wydarzyło się w moim życiu wiele i mogę łatwo przypomnieć sobie obrazki z życia Piaseczna w tym czasie. Rynek? Wizytówka miasta najczęściej odwiedzane miejsce przez zwiedzających Piaseczno, nie robił dobrego wrażenia.
Wybrałam rok 1971 nie bez przyczyny. Właśnie 15 czerwca 1971 r. poeta i pisarz Mieczysław Jastrun zanotował w swoim pamiętniku opinię o Konstancinie i Piasecznie, która mnie zaintrygowała. Znałam opinię o moim mieście pisarzy Marii Dąbrowskiej i Stefana Kisielewskiego, Jastrun też mnie zaciekawił. Bywał w Piasecznie. Jednocześnie pomyślałam, czy może zaraz po lekcji języka polskiego wyszłam z gmachu liceum i minęłam gdzieś na ul. Tadeusza Kościuszki poetę? Na ulicach było dużo przechodniów, pewnie nie poznałam tego wówczas starszego pana. Poeta urodzony w 1903 r. miał w 1971 roku 68 lat.
Mieczysław Jastrun w Piasecznie
W latach 60. i 70. Mieczysław Jastrun często korzystał z Domu Pracy Twórczej w Oborach, potem z domu w Konstancinie. Malkontent, co łatwo można wywnioskować z jego pamiętników, nie był zadowolony z niczego, no może jedynie ze swojego związku z młodszą od poety o ponad 20 lat poetką Mieczysławą Buczkowską, którą nazywał Miecią i z syna Tomasza, którego kochał miłością bezgraniczną. Wydaje się, że tak naprawdę szczęście odnajdywał tylko w okresach, gdy byli razem on, Tomasz i Miecia. A, że Tomasz urodzony w 1950 r. w latach 70. był dorosłym człowiekiem i nieczęsto zjeżdżał na łono rodziny ze swoich licznych wypraw w Tatry to i Mieczysław nie często był szczęśliwy. Biorąc ten stosunek do otaczającej rzeczywistości poety, można trochę złagodzić jego postrzeganie Piaseczna. Oto co napisał: „Wczoraj po kilkunastodniowym pobycie w Konstancinie... przyjechaliśmy znów do Warszawy. Pogody zmienne i denerwujące. Te okropne okazy pająków, jakie wkradają się do strychowego mieszkania pani Kornackiej, prześladują mnie we śnie, utrudniają mi pobyt w tym okropnie zaniedbanym „uzdrowisku” gdzie jednak jeszcze, jest czym oddychać i woda jest trochę lepsza niż w Warszawie. Byliśmy w Piasecznie. To osobny rozdział to miasteczko pełne brzydoty ludzkiej i architektonicznej, że typy debilów, niedołęgów, karłowate figury mężczyzn, skretyniałe twarze, nieroby brzuchate, siedzące na ławce obok kiosku w ulicy zatrutej spalinami. Sklep „bławatny” gdzie można się udusić, gdzie w upiornym migotaniu świateł sprzedawczyni ledwo żywa nie odpowiada na pytania kupujących...”. Szokująca opinia poety przywołała u mnie wspomnienia piaseczyńskich sklepów z obrażonymi na klientów sprzedawczyniami, ekspedientkami o złych twarzach. Świetlówkach u sufitu wiecznie zepsutych i migających upiornie białym światłem. Kolejek stojących wszędzie przy wejściu do sklepów i pytań – Co rzucili? Chodników z nierówno ułożonymi płytkami i ogólnie miasta bez parku, ze skwerem na rynku i przed urzędem miasta gdzie ławki często pozbawione były listewek. Było też Piaseczno inne. Z daleka od centrum, przedwojenne wille z pięknymi ogrodami, ale tam odwiedzający widocznie nie bywał. Pamiętam jedną budkę z piwem, tę przy ulicy Żabiej, która była wykładnią złych obyczajów i na przykład licealista z LO nr 34, gdyby tam stanął z kuflem w ręku, to świat by się skończył, a na pewno zobaczony przez nauczyciela ze szkoły miałby za swoje na godzinie wychowawczej. W ogóle picie piwa przy budce było grzechem. Tyle komentarza do tekstu Mieczysława Jastruna, bo sprawiedliwie poeta napisał.
9 października 1971 Mieczysław Jastrun w Konstancinie
Dla równowagi mojego tekstu udajmy się do Konstancina, do Obór i dodajmy trochę romantyzmu: „Dziś znowu w Konstancinie. Droga z Konstancina do Obór tak zwanym jarem. Piękna ciepła jesień. W paru miejscach widzieliśmy świeżo wyrosłe jaskry, motyl wzleciał nagle jakiś zwątlony, widmowy w swoim spóźnieniu. Krzaki tarniny owocują błękitnymi jagodami. Miecia zerwała gałąź z tymi jagodami. Będą na nalewkę. Na koniach młodzi panowie Trzeciakowscy piękni, długowłosi jak cała młodzież dzisiejsza. Biedny Tomasz musiał wczoraj (przed wojskiem) dać się ostrzyc. Jest to dla niego szczególnie przykra chwila. Podczas tej przechadzki do Konstancina (w końcu niewiele ponad 2 km) byliśmy bardzo weseli – jak dzieci – i wdychaliśmy czyste powietrze tych pól odchodzących w jesień. Odpoczęliśmy w naszym mieszkanku na strychu – i z powrotem. Po drodze nagle zacząłem mówić o Żeromskim, dopatrując się wielkości jego pisarstwa w widzeniu metafizycznym, całościowym życia". Trzeba było wracać do Warszawy, bo już 14 października Melchior Wańkowicz miał wykład w Auditorium Maximum na uniwerku, potem Jastrun w sali mniejszej, ale tłok się zrobił duży i poeta był zadowolony z tego. Widział na widowni Tomka i jego Ewę, to go wprawiało w doskonały nastrój. A ja zaraz sobie przypomniałam Melchiora Wańkowicza podpisującego „Ziele na kraterze” na kiermaszu książki w maju. Starszy już mocno pisarz, do którego każdy z kolejki do podpisu podchodził z wielkim uszanowaniem i jakąś niezwykłą estymą, jak do bohatera narodowego. A on w popielatej kurtce, jakiś zachodni i nie z tej socjalistycznej bajki, składał autografy, ale był jakby nie tu i teraz.
Tymczasem 14 października w Muzeum Mickiewicza w Warszawie, o czym pisze w pamiętniku Jastrun, otwarto wystawę pamiątek po Leopoldzie Staffie. Tak się składa, że byłam na tej wystawie. Starano się odtworzyć wiernie wnętrze mieszkania poety. Tego mieszkania przy ul. Nowy Świat. Zgromadzono meble, bibeloty, obrazy i rękopisy. Mieczysław Jastrun, Antoni Słonimski między innymi inaugurowali wystawę.
Pomyślałam, podsumowując ten tekst, że ładne czy brzydkie było to Piaseczno, to miało jedną wielką zaletę – było niedaleko Warszawy z łatwym do niej komunikacyjnym dostępem. I jeśli ktoś chciał uczestniczyć w spektaklach teatralnych, wystawach i kiermaszach to wystarczyło wsiąść do autobusu i w pół godziny z przystanku przed starą apteką być na Mokotowie. Albo w 40 minut z dworca PKP Piaseczno w Śródmieściu. Cdn.
Czytaj także:
Napisz komentarz
Komentarze