Był to zakład perfekcyjnie zorganizowany, którego załoga zawsze stawała na wysokości zadania. Znam opowieści o tym, jak to polscy inżynierowie pracujący w piaseczyńskiej fabryce potrafili uruchamiać linie produkcyjne, zanim instrukcje do ich uruchomienia przyszły z Paryża. Zakład zatrudniał także dużo firm zewnętrznych, które z reguły miały tu stałą pracę, przydzielone miejsce lokalizacji pakamer dla swoich pracowników, maszyn i materiałów. Do takich firm należały firmy zajmujące się usługami technicznymi, remontami, sprzątaniem, usługami gastronomicznymi itd. Dział Inwestycji mieszczący się w budynku głównym, nazywanym biurowcem, kierował nowymi inwestycjami i remontami. W czasach, o których chciałam tu opowiedzieć, dział ten podlegał Głównemu Energetykowi. Był to okres od około 2000 r. do końca istnienia działu Inwestycji. W latach, o których piszę, Inwestycjami kierowała inż. Elżbieta Świetlik. Pod koniec pierwszej dekady XXI w. zakład zaczął umierać, aż w końcu przestał istnieć. Był to czas, gdy pracownicy zapisywali się w kolejce do zwolnienia, uważając, że im szybciej zostaną zwolnieni, tym wyższe dostaną odszkodowania. Ciągle jednak piece huty były w rozruchu, ciągle trwała produkcja kineskopów, a tiry podjeżdżały pod magazyn i zapakowywały towar. Wszystko to o czym tu piszę, wymaga doprecyzowania i bardziej szczegółowych analiz. W tekstach „Tu zaszła zmiana” przedstawiam przemiany. Przemiana w krajobrazie i obyczajach społecznych jest taka na ten temat, że ostatnio poszła wieść po mieście, że zaczęto rozbierać budynki zakładu i może warto opowiedzieć o czasach gdy zakład szedł pełną parą i nikomu do głowy nie przychodziło, że to może się zmienić. A że jest lato, to opowiem o „Przerwie produkcyjnej”.
W czasie lata, na ogół w lipcu lub sierpniu zakład zamierał, ustawała produkcja i rozpoczynały się remonty i przebudowy. Był to czas dużej prosperity zakładów zewnętrznych, które wkraczały na teren firmy. Zaczynano od kosztorysów, sprawdzania obmiarów, wystawiania zamówień i podpisywania umów, ustawiania grafiku prac. I tak np. firma zajmująca się głównie malowaniem ścian zaopatrywała się w hurtowniach w farby, wałki do malowania, materiały do przygotowania powierzchni ścian z gipsu lub blachy. Firmy kupowały ubrania robocze, każdy pracownik musiał mieć identyfikator i przepustkę na zgodę do przebywania na terenie fabryki. Ileż to firm i sklepów liczyło zyski!
Grafik prac musiał być tak ustawiony, aby nie doszło do kolizji między firmami. Bo np. jednocześnie spawano konstrukcje na wysokości, stawiano nowe ściany z karton gipsu i wylewano plastidur, czyli posadzki epoksydowe żywiczne o wysokiej odporności na uszkodzenia, te musiały utwardzić się i wyschnąć, a jeszcze w międzyczasie trzeba było przygotować ściany do malowania, czyli zeskrobać starą farbę. Czyszczono i malowano też maszyny. Na koniec wchodziły firmy sprzątające. Co roku miało się wrażenie, że zakład nie ruszy w terminie, co było nie do pomyślenia, a jednak o tej godzinie zero wokoło robiło się pięknie, jasno i pachnąco od płynów do podłóg i preparatów do szyb. Wszyscy stawali na wysokości zadania.
W barach, w czasie trwania „przerwy produkcyjnej”, czyli w punktach gastronomicznych, funkcjonujących na terenie zakładu, zaludniało się od konsumentów. Można było iść na przerwę śniadaniową i za niewielkie pieniądze kupić coś ciepłego np. pyszne naleśniki z serem, zasiąść przy stolikach i odpocząć, zamówić herbatę i zjeść swoje kanapki. Woda, kawa i herbata były na bieżąco za grosze. Funkcjonowała też stołówka z obiadami. Wybór dań niewielki za to pyszne jedzenie prosto z kuchni, świeże i ile chciałeś nabrać głodomorze na talerz. Odpoczynek i odpowiedni posiłek był ważny, bo pracownicy pracowali po 10 godzin w upale, bo klimatyzacja w zakładzie była wyłączana i serwisowana. Na zewnątrz działały firmy utrzymujące zieleń dookoła hal, wszędzie były włączone wiatraki rozpylające wodę, trawa w związku z tym była żywo zielona, ozdobne krzewy i drzewa w świetnej kondycji.
Pewnego lata, gdy jeździłam samochodem po terenie, dostrzegłam zapowiedź końca fabryki, powiało grozą. Nagle uświadomiłam sobie, że zniknęły wiatraczki z wodą, trawa jest wysoka, żółta i nie koszona, na zewnątrz piętrzą się poukładane w stosy kineskopy. I to była ostatnia „przerwa produkcyjna”.
Napisz komentarz
Komentarze