Właścicielką tych pocztówek była pani Janina Markowska żona piaseczyńskiego burmistrza i farmaceuty pana Mieczysława Markowskiego. To, że te pocztówki ocalały przez ponad 100 lat, jest cudem. Cud ten mógł się zdarzyć tylko dlatego, że przechodziły przez właściwe ręce, dbali o nie ci, którzy zdawali sobie sprawę z ich wartości. Na podstawie treści, często lakonicznych, ciekawych adresów, możemy prześledzić losy rodziny naszego piaseczyńskiego burmistrza urzędującego na tym stanowisku w latach 1937 - 1939.
Treść pocztówek jest wzruszająca. Oto pierwsza pocztówka z kolekcji, wysłana z Genewy od brata pani Janiny Józefa Neumana, adresowana do „Wielmożnych Państwa Markowskich”. Kartka jest z roku 1908, wysłana została 19 grudnia tuż przed świętami Bożego Narodzenia. 1908 rok to ważny rok dla rodziny Markowskich, bo w tym roku przychodzi na świat ich pierworodny syn Antoni. Oto treść zapisana na kartce:
„Dziękuję Tobie za przysłane mi życzenia Kochana Janiu i posyłam do ciebie w zamian, życząc Wam zdrowia i pociechy z syna i wesołego spędzenia czasu, a także parę bagatelek, dla Antosia dzwoneczek by dzwonił na wujaszka. Panu Mieczysławowi szpilkę, a Tobie broszkę. Kochający Wasz Józef”. Jakaż tu jest skarbnica wiedzy o obyczajach, ile uczucia do rodziny siostry.
Lata 1945 - 1970
Opowieść swoją zacznę od roku 1945, bo to wyjaśni, w jaki sposób kolekcja rodzinnych pocztówek Markowskich przetrwała aż do dziś.
Po pierwszej wojnie światowej państwo Janina i Mieczysław Markowscy wynajęli mieszkanie w Piasecznie w kamienicy u zbiegu ulicy Kościuszki z ul. Nadarzyńską od rodziny Rowińskich i zajęli parter i piętro. Zważywszy, że dom Rowińskich został wybudowany w 1929 r. Markowscy usytuowali tu aptekę w początkach lat 30., a więc na parterze była ich apteka, na piętrze mieszkanie składające się dużych pokoi od frontu i dużej kuchni. Za kuchnią był niewielki pokoik, który mógł służyć za służbówkę lub spiżarnię. Po II wojnie światowej, gdy pani Markowska została sama w swoim mieszkaniu, do tego małego pokoiku dokwaterowano lokatorkę. Duży pokój z balkonem zajęli Maria i Józef Ołdakowscy, dziadkowie pani Urszuli, która opowiedziała mi tę historię i jest właścicielką pocztówek. Pani Janinie Markowskiej pozostawiono tylko jeden pokój. Wydawałoby się, że czas powojenny dla Janiny był koszmarnie trudny. Strata męża i syna, pozbawienie dochodu z apteki i zaanektowanie mieszkania przez władzę ludową mogło mieć dla niej tragiczne konsekwencje. Na szczęście sąsiedzi, nowi lokatorzy domu, przypadli jej do gustu, polubiła ich wnuki, ich samych i zaprzyjaźniła się z tą rodziną. Wspierali się wzajemnie, pomagali sobie i opiekowali w czasie choroby, spędzali razem święta. Ciężkie czasy jednoczyły ludzi, sąsiad sąsiadowi był wsparciem, jeśli mieli do siebie nawzajem zaufanie, podobne doświadczenia wojenne, światopogląd. Oczywiście były też inne sytuacje: na przykład lokatorka zajmująca mały pokoik za kuchnią mało o sobie mówiła, była milcząca i trudna we współżyciu, być może doświadczenia wojenne spowodowały jej izolację od ludzi. Pani Janina natomiast była osobą pragnącą towarzystwa, wesołą, ciągle pełną życia.
Janina nigdy nie skarżyła się na swój los, też mało o sobie opowiadała, była pogodna i chętnie do swojego pokoju zapraszała wnuki sąsiadów. A dzieci przyjeżdżające do Piaseczna w odwiedziny do swoich dziadków uwielbiały przychodzić do Janiny w gościnę, bo było w jej pokoju dużo atrakcji. Z czasów, gdy Janina z Mieczysławem prowadzili aptekę, pozostało całe wielkie pudło opłatków. Były to maleńkie, białe, okrągłe opłatkowe pudełeczka, do których farmaceuci pakowali proszki zrobione w aptece. Pani Janina pozwalała dzieciom jeść te białe „cukiereczki”. Było coś jeszcze, coś, co przypominało fotoplastikon. Na końcu długiego, ruchomego, aluminiowego pręta była obsadka na pocztówki. Pocztówki typu „hawajskie dziewczyny lub weneckie fontanny” były umieszczane na półokrągło, czyli tak, że patrząc w odpowiednią lornetkę, widoczek sprawiał wrażenie trójwymiarowości. Przy pomocy takiej sztuczki dzieci wchodziły w bajkowy świat innych lądów i krain. A pani Markowska umiała o tym świecie opowiadać.
Święto 22 lipca w Piasecznie widziane z balkonu
Dzieci w odwiedziny do Piaseczna przyjeżdżały co roku na imieniny swojej babci Marii Magdaleny, które przypadają 22 lipca, w tym dniu było święto państwowe i dzień wolny od pracy. Ulicami miasta przechodził pochód, grała orkiestra, w orkiestrze wielkie trąby, były przemówienia, chorągiewki; jednym słowem można było posłuchać i pooglądać Polskę Ludową w pełnej krasie. Na balkonach domu przy ul. Kościuszki, tych nad apteką, ustawiano małe stołeczki i dzieci oczarowane wydarzeniami, oglądały obchody święta lipcowego. A że trybunę honorową przeważnie ustawiano vis-a-vis apteki, a przechodzące zespoły sportowe robiły tu przed władzami miasta popisy akrobatyczne, to jeszcze bardziej uatrakcyjniało widowisko. Tymczasem dorośli zasiadali za stołem w pokoju i mogli swobodnie rozmawiać i politykować. Dużo było tematów, których się przy dzieciach nie poruszało.
Sąsiedzi
Państwo Ołdakowscy, którzy dostali przydział pokoju u pani Markowskiej, mieszkali przed wojną na Powiślu w Warszawie. Dom w czasie powstania warszawskiego został doszczętnie zniszczony. Syn państwa Ołdakowskich w 1939 r. po kampanii wrześniowej dostał się ranny do niewoli niemieckiej, drugi syn zginął w walce w powstaniu warszawskim. Być może wspólne traumy wojenne Markowskich i Ołdakowskich połączyły rodziny, były powodem zrozumienia emocji i przyjaźni. W mieszkaniu przy ul. Kościuszki nad starą apteką wojna i dalsze lata zmieniły wszystko. Ołdakowscy przeszli gehennę wysiedlenia z Warszawy do Pruszkowa. Na szczęście dla nich zdołali się uwolnić z obozu pruszkowskiego. Pan Józef Ołdakowski miał w Piasecznie siostrę mieszkającą na ul. Reytana i do niej przyjechali oboje prosić o wsparcie. Siostra była matką znanego w Piasecznie weterynarza pana Morawskiego. Pozostali więc w Piasecznie. Dostali przydział do mieszkania pani Markowskiej. Mieszkanie było w amfiladzie, między pokojami były drzwi, które zastawiono szafą. Meble farmaceutów Markowskich z całego mieszkania ulokowano w jednym pokoju. Były to stylowe piękne meble, pamiątki rodzinne, bibeloty. Można sobie wyobrazić jak mało miejsca, pozostało w pokoju do poruszania się Janinie. Tu dygresja: mieszkanie na piętrze zostało na użytek kwaterunku przebudowane i dziś podział pomieszczeń jest nieco inny niż w projekcie.
Janina Markowska jeszcze przez jakiś czas pracowała w aptece w charakterze kasjerki i w końcu przeszła na emeryturę. Aptekę prowadził po wojnie pan Kotwica. W 1951 r. znacjonalizowano apteki i pewnego dnia o świcie zaanektowano w aptece i w mieszkaniu pana Kotwicy na ul. Reytana, gdzie miał magazynek, cały towar apteczny. Piękne stylowe meble apteczne przeszły na własność państwa. Cdn.
Napisz komentarz
Komentarze