W gminie Prażmów w długi weekend odłowiono psa. Następnie okazało się, że dzień wcześniej odłowiono go w gminie Lesznowola. W obydwu przypadkach ludzie, którzy znaleźli psa, czekali na interwencję cztery godziny.
Niedziela, 14 sierpnia. Między godziną 14 a 15 rowerzyści jadący drogą z Łosia do Piskórki w gminie Prażmów spotykają psa, wycieńczonego, kulejącego i brudnego owczarka niemieckiego. Nie wiedzą, czy uległ on wypadkowi, czy jest chory. Wiedzą natomiast, że potrzebuje pomocy. I wody.
Żeby przyjechać po psa potrzeba 12 telefonów
Dzwonią na policję, policja radzi im zadzwonienie po straż miejską. Dzwonią pod ogólnopolski numer, odzywa się SM w Piasecznie. Mówią, że to nie ich rejon, ale w Prażmowie w ogóle nie ma straży. Radzą, żeby zadzwonili do Powiatowego Centrum Zarządzania Kryzysowego.
W PCZK nagrywa się 10 rozmów w sprawie owczarka. Jest m.in. telefon do gminy, zapewnienie, że zlecenie zostanie zrealizowane. Jest też telefon od rowerzystki, która żąda numeru telefonu do urzędnika odpowiedzialnego za realizację zadania. Pracownik PCZK podaje jej numer, który z kolei widnieje w piśmie z gminy Prażmów do starostwa podpisanym przez Wójta. Ponowny telefon od rowerzystki, która mówi, że urzędnik, do którego zadzwoniła na podany numer, był niezwykle nieuprzejmy i stwierdził, że jest to jego prywatny numer. Jest także nagrane, jak pracownik PCZK dzwoni do weterynarza z Wągrodna przy ulicy Słonecznej, który ma z gminą podpisaną umowę na odłów bezdomnych zwierząt, ale zgłasza się poczta. Po 1,5 godziny prób skontaktowania się z weterynarzem pracownik PCZK wzywa w końcu patrol z Fundacji Animal Rescue Poland. Urzędnik odpowiedzialny dzwoni do PCZK, żeby powiedzieć, że się skontaktuje z weterynarzem i żeby nie wzywać patrolu z Fundacji. Ostatni jest telefon od rowerzystki, która mówi, że pracownik PCZK był jedyną osobą, która usiłowała coś zrobić.
Patrol z Fundacji dociera na miejsce. Weterynarz w końcu także. Po prawie 4 godzinach od zgłoszenia. Rowerzyści cały czas tam są, bo nie chcieli zostawiać psa. Weterynarz mówi, że zabierze psa do lecznicy w Grójcu.
Art. 11. 1. Ustawy o ochronie zwierząt: Zapewnianie opieki bezdomnym zwierzętom oraz ich wyłapywanie należy do zadań własnych gmin.
Gminy podpisują więc umowy z weterynarzami. Weterynarz z Wągrodna nie przyjechał za późno. Okazuje się, że w umowie podpisanej z gminą ma na to 48 godzin, chyba że zwierzę jest agresywne – to 12 godzin. Można więc nawet stwierdzić, że weterynarz przyjechał dość szybko. Kto miałby zająć się psem, gdyby rowerzyści musieli jechać dalej i nie mogli czekać, nie wiadomo. Nie wiadomo też, kto miałby zająć się zwierzęciem przez ewentualne 48 godzin.
W umowie między gminą Prażmów a weterynarzem z Wągrodna odłowienie psa z zapewnieniem opieki weterynaryjnej i bytowej kosztuje gminę 1 750 zł.
Pies wędrujący
Fundacja wrzuciła zdjęcie znalezionego psa do internetu (weterynarz z Wągrodna nie wrzucił do internetu żadnego zdjęcia znalezionego zwierzęcia od maja). Nie miał wszakże czipa. Okazało się, że tego samego psa znaleziono dzień wcześniej pod hurtownią Action w Zamieniu w gminie Lesznowola. Psa odłowił weterynarz z Mysiadła przy ulicy Łabędziej, posiadający umowę z gminą Lesznowola.
Para, która zgłosiła o godz. 12 znalezienie psa, najpierw zadzwoniła na policję. Policja poinformowała, że należy zadzwonić do straży miejskiej, ale w Lesznowoli również nie ma SM. Podano więc numer do gminy. W gminie podano numer do weterynarza. Para zaznaczyła, że pies waży ok. 50 kg. Po 2 godzinach przyjechała z lecznicy pani, ale nie dała sobie rady z psem, więc odjechała. O 16 przyjechał weterynarz, któremu udało się załadować psa do samochodu.
Co się stało z psem?
Dzwonię do lecznicy w Mysiadle. Odbiera pani, która mówi mi, że pies jest w domu tymczasowym w Henrykowie i czeka na znalezienie się właścicieli (których nikt poza parą, która znalazła psa oraz Fundacją ARP, nie szuka) i cały czas tam przebywa, nie ma informacji, że uciekł. 6 dni po odłowieniu jeszcze nie został zaczipowany.
Dzwonię do weterynarza z Wągrodna. Mówi, że psa odebrał od niego dzień po odłowieniu weterynarz z Mysiadła, bo to podobno jego. Pytam się skąd, bo przecież miał jechać do Grójca od razu z miejsca zdarzenia. Ale psa odebrano jednak z Wągrodna, bo jeszcze nie zdążył pojechać do lecznicy do Grójca.
W domu tymczasowym mówią, żebym zadzwoniła do lecznicy.
Weterynarz z lecznicy, który widnieje na umowie, jest na urlopie, nie odbiera więc telefonu (dzwonię na numer podany na stronie kliniki jako całodobowy).
Nikt nie ma sobie nic do zarzucenia. Wszystko zgodnie z procedurami. Pies wędruje między gminami, a weterynarze go sobie odławiają. Ludzie czekają na interwencję 4 godziny.
Czemu pies niecałą dobę po odłowieniu w Zamieniu znalazł się koło Łosia? Jak wykończony i chory pies uciekł doświadczonym profesjonalistom? To są pytania, na które mimo prób nie uzyskałam odpowiedzi.
Napisz komentarz
Komentarze