Reklama

Dużo rzeczy

Dużo rzeczy

Urodziłam się w pierwszej połowie lat 80. Ubrania z Myszką Miki miałam z kartonów, które słała ciotka ze Szwecji. No tak mi się udało w życiu, że mam odrobinę starszą siostrę i brata w tym pięknym i cudownym kraju. Klockami Lego bawiłam się ze szwedzkim bratem. Matchboxa dostałam w 90. roku, jak byłam w Szwecji (datsun z otwieranymi drzwiami jest teraz ulubionym samochodem mojej córki, jednym z kilkunastu – chociaż Ona nie ma 3 lat!).
Minęło bardzo dużo czasu, całe wieki. Nie potrzebuję wizy do Szwecji, nawet paszportu nie potrzebuję. Ogródki jordanowskie, jakie widziałam w 90. roku za morzem, powstają właśnie w Piasecznie. I ja też już wiem, podobnie jak moja ciotka wtedy, że posiadanie 30 resoraków nie jest fajne. Dla nikogo.
Dwa tygodnie temu koleżanka przywiozła mi dwie torby ubrań dla moich synków. Nawet ich nie wyjęłam, bo nie bardzo wiem, gdzie je włożyć. Nie mogę oddać, bo mam troje dzieci i tych ubrań nigdy za wiele. Choć i tak muszę robić pranie co dwa dni, bo po dwóch dniach brudne rzeczy wyłażą mi z kosza. Mogłabym więc kupić drugi kosz. Ale nie mam na niego miejsca.
Zresztą mogłabym kupić też kolejną szafę, ale nie mam jej gdzie postawić. Tzn. mam, kosz też się zmieści, tylko potrzebuję jednak jakiejś przestrzeni, aby moje dzieci mogły biegać po domu.
Ubrania to jest w ogóle jakieś piekło. W kółko je piorę, wieszam, układam, segreguję, wyrzucam, oddaję, pożyczam i odzyskuję. Czuję, że mam ich za dużo. Ale wcale nie mam schomikowanych ubrań, których nie widziałam 5 lat i nawet nie pamiętam, że je mam. W ogóle nie odczuwam związku emocjonalnego z ubraniami i kiedy stają się zbędne, to się ich pozbywam. A i tak mam ich za dużo.
Zabawek też mam za dużo, ale i tak relatywnie mało. Ale walczę o to od narodzin mojego pierwszego dziecka. Pierwsze urodziny, pierwsze święta, pierwszy dzień dziecka, drugie urodziny, drugie święta, pierwsze urodziny chłopców, drugi dzień dziecka. Proszę, błagam – kupujcie książki, nic grającego. Ja nie mam nic do dźwięków, u mnie zawsze gra jakaś muzyka. Ale melodyjki z dziecięcych zabawek (czy z drogich, czy z tanich) to jest absolutny koszmar. Za nic nie zrozumiem po co to dziecku. Nasze dzieci nie są wychowywane w ciszy, zapewniam Was. I nie trzeba im stymulować słuchu tymi piszczawkami.
Sąsiadka posprzątała pokój swoich dzieci i dała mi 6 pudeł puzzli. Wzięłam z radością, bo to jest genialna zabawka dla dzieci. Większość moich jest jednak zdecydowanie za mała, a najstarsza już ogarnia, ale bracia jej pogryzą, pogną, połamią, zniszczą. Więc znowu problem – gdzie ja mam to trzymać. Domy na szczęście mają strychy. Tam zresztą ląduje co jakieś pół roku worek z najmniej używanymi zabawkami. Wymyśliłam sobie, że co pół roku będę te worki wyciągać, dawać dzieciom zabawki, o których zapomniały (zupełnie jak nowe!) i chować do worka kolejne. Świetny plan, zapewne pomyśleliście. A nie! Zabawki lądują w worku, ale nie wracają na ziemię, bo tu cały czas przybywa, przybywa i przybywa. I nie mam na nie miejsca.
Książka zamiast zabawki to też mogłoby się zdawać wyśmienity pomysł, bo przecież książki to samo dobro (ile razy ja już pisałam to zdanie?). Dwa pudła samego dobra (co prawda mojego, a nie dzieci) też już wylądowały na strychu.
Trzy lata walki o brak nadmiaru przyniosły jednak skutki (słabe, ale zawsze jakieś). I nawet jeżeli rodzina i przyjaciele uważają, że jestem wariatką, bo odmawiam dzieciom tony zabawek, to pytają co kupić i wtedy łączę ich w pary i kupują np. jedną książkę, za to droższą. Brawo ja!
Przyznam jednak niestety, że nie był to przejaw mojego geniuszu. Po prostu napatrzyłam się w pierwszej ciąży na domy i mieszkania moich koleżanek, znajomych i przyjaciółek i stwierdziłam naocznie fakt, że mamy ZA DUŻO rzeczy, a kiedy pojawiają się dzieci, mamy ich jeszcze bardziej ZA DUŻO (rzeczy, nie dzieci).
Interesujące w tym jest to, że ze społeczeństwa niemającego wiele przeszliśmy w takie, które ma zbyt wiele. Za to w kółko słyszę, że nie mamy nic. Zresztą mniej zorientowanym zapewne przyszło do głowy kilka razy, że Grela może to oddać do domu dziecka albo domu samotnej matki. Ale oni mają. Nie tego tam brakuje.
Podobno istnieje bezpośredni związek między liczbą magnesów na lodówkach a ilością rzeczy w domu. Ja mam 4 i zdecydowanie za dużo rzeczy.
A Ty? Ile masz magnesów?


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu Przegląd Regionalny. MIKAWAS Sp. z o.o. z siedzibą w Piasecznie przy ul. Jana Pawła II 29A, jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Link do Polityki prywatności: LINK

Komentarze

Reklama