„Służba zdana, służba rozpoczęta, służba przyjęta”.
Jest 7.45. Dwunastu strażaków z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej (JRG) w Piasecznie właśnie skończyło 24-godzinny dyżur, a kolejnych dwunastu rozpoczęło. Obie zmiany stoją umundurowane w równym szeregu naprzeciw siebie.
Zmiana służby. Dowódca zaczynającej pracę zmiany rozdziela zadania. Każdy strażak wie, w jakim samochodzie i w jakiej roli dziś będzie wyjeżdżał na akcje. To istotne, bo w razie alarmu dyspozytor podaje tylko informację, które samochody jadą do akcji. Wtedy wiadomo, kto musi rzucić wszystko i jak najszybciej ruszyć na miejsce zdarzenia.
Każdy dzień ma określony plan działań. Wszak bywają i takie, kiedy nikt nie wzywa ich na pomoc.
– Pierwszym zadaniem w czasie przyjęcia służby jest sprawdzenie samochodów – wyjaśnia mi Dowódca JRG st. kpt. Robert Jakubowski. – Ufamy sobie nawzajem, a ostatnim zadaniem zmiany kończącej służbę jest przegląd sprzętu, przygotowanie wozów dla następców i przekazanie informacji o tym, czy wszystko jest kompletne i nie budzi zastrzeżeń, niemniej jednak takie są procedury.
„Dwunastu wspaniałych” w czarnych mundurach. Parter budynku przy ul. Staszica to ich królestwo. Tu mają szatnię, łazienkę, siłownię. I kuchnio-jadalnię, w której jak się okazuje, nie tylko zjedzą śniadanie, ale też... ugotują sobie obiad.
Oczywiście każdego dnia ktoś do tego zadania zostaje wyznaczony i z założenia każdy ma szansę się wykazać. Nie oznacza to też, że dyżurny kucharz nie jeździ na akcje. Jeśli to jego zespół zostaje wezwany, przekazuje „chochlę” komuś, kto zostaje na miejscu. Dziś na obiad będzie rosół. W gigantycznym garnku ląduje kilkanaście udek z kurczaka i włoszczyzna. Rano jeden robi zakupy na obiad, a potem dzielą się kosztami.
– Tylko Pani tego nie pisze, bo żony nam będą kazały w domu gotować – żartuje jeden ze strażaków.
Zostawiam chłopaków z pierwszej linii ognia i ruszam piętro wyżej do Stanowiska Kierowania Komendanta Powiatowego PSP. Centrum zarządzania. Dosłownie. Tutaj pracuje dyspozytor. Jego dyżur trwa 12 godzin. To on odbiera zgłoszenia zarówno od dzwoniących bezpośrednio do straży pożarnej na numer 998, jak i tzw. „formatki” przekazywane przez Centrum Powiadamiania Ratunkowego (czyli od dzwoniących pod numer 112).
– Oczywiście wolę bezpośrednie zgłoszenia. Kiedy ktoś dzwoni, jestem w stanie dopytać o ważne dla mnie informacje, tak by w oparciu o nie podjąć najlepszą decyzję dotycząca zadysponowania sił i środków do danego zdarzenia – mówi st. asp. sztab. Paweł Chodakowski. Nie ukrywa, że komunikaty przekazywane przez CPR mieszczące się w Radomiu bywają zbyt lakoniczne albo niejasne, jeśli chodzi o lokalizację zdarzenia. – To jaką podejmę decyzję, wysyłając chłopaków na akcję, ma kluczowe znaczenie dla jej powodzenia. Jeśli wyślę niewystarczające środki, naprawienie tego błędu może być bardzo kosztowne – przyznaje Chodakowski.
– Zasada jest prosta – lepiej przeszacować niż wysłać za mało – wtrąca st. kpt. Łukasz Darmofalski z Wydziału Operacyjnego pełniący przy okazji rolę rzecznika prasowego naszej komendy. – Oczywiście zdarzają się przypadki, że do zwykłej stłuczki pojadą dwa samochody, bo jedyna informacja, która wpłynie do dyspozytora, będzie brzmiała: wypadek dwóch samochodów, w nich 5 osób. A na miejscu okaże się, z nikomu nic się nie stało i de facto potrzebna była tylko policja. W razie potrzeby możemy korzystać z pomocy sąsiednich komend. Najbardziej pomocne zaś są jednostki OSP. Dyspozytor w Piasecznie ma podgląd sprzętu we wszystkich jednostkach w powiecie. Zarówno w PSP, jak i OSP.
Piaseczyńska komenda swoim działaniem obejmuje obszar zamieszkały przez 180 tysięcy osób. W JRG pracuje w sumie 55 strażaków. Sami mężczyźni (choć w komendzie są 4 kobiety – 2 są funkcjonariuszami, a 2 cywilami). Na służbie każdego dnia jest 12 strażaków.
– Mało jak na tak wielki obszar. I na taką liczbę interwencji (najwyższa na Mazowszu po Warszawie, Radomiu i Wołominie – dop. redakcji) – przyznaje dowódca jednostki st. kpt. Robert Jakubowski. – Gdybyśmy mieli na każdej służbie 18 strażaków, byłoby optymalnie. Tym bardziej przydaje się pomoc druhów ochotników. W powiecie jest ich w sumie około 600. Funkcjonują w 35 jednostkach, z których 16 jest w krajowym systemie ratowniczo-gaśniczym. Wiąże się to z większą ilością sprzętu, jaki mają na swoim wyposażeniu, ale i większymi wymaganiami stawianymi wobec druhów należących do tych jednostek. Po odebraniu zgłoszenia dyspozytor dysponuje do zadania nie tylko zastępy z JRG, ale również najbliższą jednostkę OSP. Często realizację jakiegoś mniejszego zadania ostatecznie dowódca pozostawi ochotnikom, którzy są na miejscu, tak by jednostki, które muszą być w gotowości na obszar całego powiatu, mogły wrócić jak najszybciej do koszar.
Kiedy ja poznawałam tajniki zarządzania, strażacy skończyli śniadanie i dostali sygnał do udania się na ćwiczenia.
– Ćwiczenia są rozplanowane na cały rok dla każdego zastępu – wyjaśnia mi zastępca dowódcy JRG asp. sztab. Wojciech Kwiatkowski. – Czasem trenujemy w terenie jak w ubiegłym tygodniu na najwyższym wieżowcu w Piasecznie (Sand City), a czasem tu u nas, na terenie jednostki – dodaje. A ćwiczyć jest co, bo strażacy jak wiadomo zajmują się niemal wszystkim– od plam na zbiornikach wodnych, przez ratowanie kotów, wyciąganie ludzi, którzy wpadli do szamba, ratownictwo techniczne i medyczne, na gaszeniu pożarów kończąc.
Dziś będzie powtórka ze zwykłego gaszenia pożaru wodą. Strażacy w pełnym umundurowaniu rozwijają węże na boisku. Dwóch z nich musi założyć specjalne stroje pozwalające na przebywanie w znacznie mniejszej odległości od pożaru.
– Można w nich nawet na chwilę wejść w strefę ognia – informuje mnie Kwiatkowski. Pod kombinezonem ukrywa się maska, na plecach mają butlę, a ognioodporny materiał z pewnością nie jest przewiewny, co czują doskonale przy 30-stopniowym upale.
Teraz czas na szkolenie dla mnie. Mł. asp. Paweł Królikowski opowiada mi o kolejnych samochodach, ich wyposażeniu i przeznaczeniu. Największe wrażenie robią na mnie nożyce, które mają służyć do rozcinania metalu np. w samochodzie po wypadku.
Ważą bagatela 19 kg. Precyzyjne operowanie takim narzędziem wydaje mi się niemałym wyzwaniem. Każdy samochód jest wyposażony w podstawowy sprzęt do ratownictwa medycznego. Coraz częściej również tym zajmują się strażacy.
– Coraz więcej strażaków ma przygotowanie z ratownictwa medycznego. Myślę, że w przyszłości to będzie pewien standard – mówi Królikowski , który niedawno skończył studia z ratownictwa medycznego. Mój przewodnik właśnie opowiada mi o łódkach, kiedy rozlega się komunikat.
– Jedynka i dwójka. Wólka Dworska. Samochód wpadł do zbiornika wodnego.
Jest 11.20. Reakcja chłopaków jest błyskawiczna.
Nikt się już mną nie interesuje. Dosłownie w kilkadziesiąt sekund dwa wozy wyjeżdżają na akcję. W tym jeden z podpiętą łódką na przyczepie. Obaj dowódcy JRG ruszają za nimi na sygnale samochodem osobowym. Dostałam zgodę komendanta i mogą mnie zabrać ze sobą. Jazda jest naprawdę ekstremalna. Samochody często ignorują pojazd na sygnale, a drogi są zakorkowane.
Pierwsze na miejscu zdarzenia jest OSP z Góry Kalwarii. Okazuje się, że samochód stoczył się z pochyłości nad stawem na prywatnej posesji i całkowicie zatonął na głębokości 5-10 metrów.
Na szczęście nikogo w nim nie było ani nic z niego nie wyciekło. Mimo że powinna to być sprawa prywatna właścicieli auta, strażacy organizują im pomoc nurka. Na miejscu zostaje OSP, jednostki z Piaseczna wracają do koszar.
Po powrocie dostaję zaproszenie na zupę. W tzw. międzyczasie oprócz rosołu powstała też pomidorowa. Ze świderkami. Naprawdę niezła. A udka wylądowały w piekarniku. Po zupie czas na drugą porcję ćwiczeń. Między innymi planowane jest uruchomienie podnośnika i ćwiczenie podawania wody z wysokości.
14.30. Jeden ze strażaków, który ma wjechać na górę, właśnie zakłada uprząż, kiedy rozlega się kolejny komunikat:
– Coniew, samochód wjechał w słup, jedna osoba poszkodowana.
Dwa samochody, w tym jeden specjalistyczny ratownictwa techniczny (ten z rozmaitym sprzętem do cięcia i odginania metalu), błyskawicznie ruszają na zakorkowaną drogę do Góry Kalwarii.
– Znowu prawie koniec powiatu – zauważa Kwiatkowski, kiedy ruszamy w pościg za wozami strażackimi. Dlatego też w Górze Kalwarii i Tarczynie gminy finansują stały dyżur OSP. Wiadomo bowiem, że jednostce z Piaseczna dojazd zająć może nawet 20 minut. W Coniewie jest już karetka i ochotnicy. Poszkodowany kierowca czeka w karetce na helikopter. Strażacy oceniają sytuację z samochodem i stopień zagrożenia związany z wyciekiem różnych płynów z rozbitej osobówki.
Organizują ruch, zanim na miejsce dotrze drogówka. I zabezpieczają lądowisko dla helikoptera.
Nawet nie wiem, kiedy mija godzina. Słońce praży, na krajowej 79 tworzą się gigantyczne korki.
Zadaniem strażaków niewątpliwie będzie posprzątanie tego, co zostało z samochodu. Zanim jednak będą mogli podjąć te działania, muszą poczekać na policję, a czasem prokuratora, by ci mogli dokonać oględzin miejsca zdarzenia. Znowu zostanie z tym OSP. My wracamy do Piaseczna.
Dowódcom dzień pracy kończy się o 15.30. Wtedy jeszcze stoją na ulicy w Coniewie.
– To służba, nie praca. Jeśli jest akcja, to nikt nie patrzy na zegarek. Nawet jak wracamy do domu, to zawsze jesteśmy pod telefonem i w razie potrzeby przyjeżdżamy – wyjaśnia Jakubowski. Po powrocie do komendy sporządza jeszcze dokumentację z interwencji, zmienia mundur na cywilne ubranie i rusza na rowerze do domu.
Po ćwiczeniach nie ma już śladu. Jednak dowódca zmiany mł. bryg. Karol Kuras zleca chłopakom zorganizowanie mi wycieczki na 30 m nad ziemię.
Niewielki kosz na maksymalnej wysokości lekko się buja, choć nie ma wiatru.
– To proszę sobie teraz wyobrazić, że odrzut przy wystrzale wody z węża może być nawet na dwa metry – mówi mój towarzysz z kosza dźwigu zwany Justinem.
Po powrocie na ziemię strażacy dostają „zaproszenie” do aktywności sportowej. Dziś w planach jest mecz siatkówki.
Nie wszyscy są entuzjastyczni, ale wyjścia nie ma. Zakładają stroje sportowe, dzielą się na tych przed i po trzydziestce i z rosnącym zaangażowaniem oddają się walce o wygraną. Emocji jak to w sporcie nie brakuje. Zapominają, że towarzyszę im z aparatem albo oswoili się ze mną już na tyle, że niekoniecznie komunikują się językiem mickiewiczowskim.
Wygrali tym razem młodsi. Jest już po 19. Program zajęć obowiązkowych na dziś właśnie się skończył. Można odpocząć, wykąpać się, zjeść kolację. Część pójdzie obejrzeć telewizję, część położy się w pokojach, w których w spokojne noce czuwają.
– Nie da się tu spać normalnie – przyznaje jeden ze strażaków. Żartują, że to kwestia chrapiących towarzyszy, ale też specyfiki miejsca. W podświadomości cały czas są czujni. Cały czas na służbie. I tak aż do rana. Między 6 a 8 jest czas na przygotowanie jednostki do zdania służby. Przegląd samochodów, uzupełnienie wszystkich innych detali niezbędnych do tego, by kolejny zastęp mógł w razie potrzeby ruszyć ratować czyjeś życie, zdrowie czy dobytek.
To był wyjątkowo spokojny dyżur. Zaledwie 7 interwencji z czego 4 drobne załatwiły samodzielnie jednostki OSP. Czasem jednak w ciągu 24 godzin interwencji jest aż 60.
Cierpliwi, uśmiechnięci i chętni do pomocy. Ulubiona służba mundurowa Polaków. I ciesząca się największym zaufaniem grupa zawodowa. W całej Europie. Zaskakujące? Chyba nie.
7.45. dzień następny. „Służba zdana. Służba przyjęta. Służba rozpoczęta”. Zmiana Karola Kurasa wróci tu za 48 godzin.
Data dodania:
07.09.2016 05:58
KATALOG FIRM
- Budownictwo, dom i ogród
- Finanse
- Gastronomia i catering
- Kultura i Sztuka
- Komunikacja i Transport
- Komputery i Internet
- Zdrowie
- Agencje marketingowe & Reklama
- Motoryzacja
- Salony kosmetyczne, fryzjer
- Edukacja - przedszkola, szkoły, zajęcia dodatkowe
- Hotelarstwo - noclegi, sale, przyjęcia
- Sport & rekreacja
- Turystyka
- Media lokalne
- Galerie Handlowe
- Usługi
Reklama
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze