Z Dawidem Fabjańskim, prawnikiem, Prezesem Animal Rescue Poland, o tym, czemu jedne gminy chcą pomagać zwierzętom, a inne nie, na co pozwalają przepisy i czego wymagają oraz o pomyśle na powiatowe schronisko nie tylko dla zwierząt domowych, rozmawia Joanna Grela.
PP: Czym zajmuje się Fundacja Animal Rescue Poland?
DF: Fundacja ma dwa cele. Pierwszy to ochrona zwierząt i interweniowanie w przypadkach znęcania się nad nimi. Drugi to wsparcie służb ratowniczych: policji, pogotowia, straży pożarnej w zdarzeniach, w których zwierzęta stanowią zagrożenie dla zdrowia, życia lub bezpieczeństwa ludzi. Są to np. wypadki drogowe, w których udział biorą dzikie zwierzęta albo wejście do mieszkania, w którym jest agresywny pies. Mamy sprzęt i możliwości, abyśmy mogli do takich zdarzeń wyjeżdżać. Fundacja jako nieliczna działa 24 h/7 dni w tygodniu. Wszystko dzięki sile wolontariatu.
Była taka sytuacja kiedyś w Górze Kalwarii, gdzie był wypadek drogowy, zmiażdżony samochód, w środku agresywny pies i poszkodowana osoba. Służby czekały kilka godzin, aby ktoś przyjechał i zabrał tego psa. W ratowaniu życia liczą się sekundy. Większa część nas przeszła kurs pomocy medycznej dla ludzi.
Jesteśmy zarejestrowani w Warszawie, ale nie mamy biura. Napisaliśmy do trzech firm z terenu powiatu. Odpowiedź po dwóch dniach otrzymaliśmy od TDP, które jest właścicielem terenu po byłym Polkolorze. Zgodzili się udostępnić nam 30-metrowe biuro za koszty energii. Teraz kładą nam nową instalację i niedługo się wprowadzamy. Zresztą różne instytucje nam pomagają. Komputery dostaliśmy od Straży Granicznej w Białymstoku.
PP: Kto odpowiada za domowe zwierzęta na terenie gmin?
DF: Jeżeli są to przypadki zwierząt domowych, to według ustawy powinna się tym zająć gmina, lecz dotyczy to zwierząt bezpańskich. Taki przykład z Konstancina. Agresywny pies pogryzł właścicielkę, gmina ma podpisaną umowę z lekarzem weterynarii, ale do bezpańskich zwierząt. Ten pies miał właściciela, bo właśnie go pogryzł. Gminny lekarz stwierdził, że to nie jego sprawa.
To pokazuje, jaka patologia istnieje w umowach. Muszą je zresztą zawierać ze schroniskiem, a nie weterynarzem. W naszym powiecie z posiadanych informacji tylko Piaseczno i Góra Kalwaria ma umowy ze schroniskami.
Jeszcze kilka lat temu jeden z weterynarzy, który miał podpisane umowy z kilkoma gminami z naszego powiatu, odławiał psa, potem wypuszczał go w innej gminie, potem go odławiał i tak w trzech gminach, wszędzie biorąc pieniądze za odłowienie, a na koniec sprzedawał psa na giełdzie w Słomczynie. Kiedy dowiedział się, że wiemy o tym, zaprzestał takich działań. Mieliśmy kontakt ze świadkiem. Niestety nikt z otoczenia tego weterynarza nie chciał zeznawać przed sądem.
Gminy płacą od 1 700 do 2 500 zł za odłowienie psa. Nikt nie sprawdza, czy jest kastrowany, sterylizowany, leczony, czy ma zapewnione warunki zgodnie z ustawą. Ktoś zgłosił bezpańskiego psa, hycel zabrał, temat jest zamknięty i pies jest z głowy – często dosłownie z głowy.
Prażmów i Tarczyn w ogóle się nie interesują. Podpisali umowy z podmiotem, który od lat wzbudza wiele kontrowersji.
PP: Ustawy jasno określają, kto jest odpowiedzialny za zwierzęta domowe. Problem jest natomiast z dzikimi. Niektóre gminy zapierają się, że sarna znaleziona na ich terenie to nie jest ich sprawa.
DF: Według ustawy należą one do skarbu państwa. Mamy jednak interpretacje prawne, które mówią o tym, że skoro według ustawy o samorządzie gminnym do gminy należy ochrona przyrody, to można przyjąć, że udzielanie pomocy dzikim zwierzętom przebywającym na terenie należącym do gminy, również.
Góra Kalwaria nigdy nie miała problemu z ratowaniem dzikich zwierząt. To nie są duże koszty, tylko zwrot kosztów paliwa i lekarza weterynarii. Największy koszt, jaki poniosła kiedyś gmina, to ratowanie sarny, która miała szanse na przeżycie, było to 800 zł. Większość kosztów to prowizja lecznicy, koszty utrzymania zwierząt w szpitalu na obserwacji.
Piaseczno usiłuje to jakoś rozwiązać, podejmuje wiele prób działań prawnych w tym temacie.
Konstancin zapłacił koszty jednej interwencji, potem stwierdzili, że nie ma podstaw prawnych, a po artykule o sarnie w „Przeglądzie Piaseczyńskim”, dzięki radnemu Tomaszowi Nowickiemu, zostaliśmy zaproszeni na komisję rolnictwa, gdzie gmina zadeklarowała pokrycie kosztów zaległych interwencji. To jest w sumie 3 000 zł, a interwencji było 30! Koło niestety się zamyka mimo miłego spotkania z Konstancinem, gmina tydzień temu ponownie odmówiła pomocy, tym razem lisowi.
PP: Rozwiązaniem tych wszystkich problemów mogłoby być miejsce zarówno dla zwierząt dzikich, jak i domowych.
DF: Mamy wybraną świetną do tego celu lokalizację, ale czekamy na decyzję Starostwa, aby udostępniło część tego terenu na cele społeczne. Resztę terenu chce przekazać Nadleśnictwo Chojnów. Gminy nie potrzebowałyby umów ze schroniskami i z weterynarzami, za które płacą kilkaset tysięcy złotych rocznie. Jedyne koszty to zatrudnienie lekarza weterynarii i koszty leków. Resztę robiliby wolontariusze, np. młodzież, która teraz ma promowany wolontariat. Nasza działalność pomogłaby w aktywizacji osób bezrobotnych oraz bezdomnych. Studenci weterynarii pobliskiego SGGW też mogliby skorzystać i pomóc.
Zwierzęta nie byłyby w kojcach (poza tymi, które wymagają kwarantanny), to jest teren leśny, ogrodzony. Wykluczone są też protesty mieszkańców, bo najbliżsi sąsiedzi tego terenu są kilka kilometrów dalej. Teraz w zasadzie wszystko w rękach Starosty.
Napisz komentarz
Komentarze