Radziecki IŁ 62M „Tadeusz Kościuszko”, należący do Polskich Linii Lotniczych LOT, odleciał z lotniska Okęcie do Nowego Jorku w sobotę 9 maja 1987 r. o godz. 10.17. Wkrótce po starcie, bo o godz. 10.41, w samolocie doszło do eksplozji dwóch z czterech silników. „Dwa silniki oberwało! Dwa silniki obcięło!” – meldowała wieży kontroli lotów na warszawskim Okęciu załoga IŁ-a.
Kapitan Zygmunt Pawlaczyk, pilot wojskowy z dużym doświadczeniem na samolotach pasażerskich, zdecydował o zawróceniu maszyny.
Kurs na Piaseczno
Awaryjne lądowanie samolotu mogło odbyć się na lotnisku wojskowym w Modlinie, jednak w trakcie uzgadniania takiej możliwości z wojskiem, w kabinie samolotu zapadła decyzja o obraniu kursu dłuższego, ale z odpowiednią infrastrukturą, dostosowaną do lądowania tak dużych samolotów oraz z zabezpieczeniem służb ratunkowych. Dłuższa trasa dawała też szansę na pozbycie się większej ilości paliwa z przeciążonego samolotu.
– Zrozumiałem. Kurs proszę na Piaseczno – potwierdzono z wieży kontroli lotów na warszawskim Okęciu.
„Cześć, giniemy!”
Maszyna cały czas traciła wysokość. Doszło też do kolejnego wybuchu i pożaru. To właśnie podchodzącego do awaryjnego lądowania od strony Piaseczna IŁ-a widziały bawiące się na boisku dzieci.
Nad Józefosławiem samolot zgubił jeszcze część elementów konstrukcji i wyposażenia. Znów pojawił się ogień, który dostrzec mieli oczekujący na samolot na lotnisku strażacy i pozostałe służby ratunkowe.
Mimo starań załogi, płonący samolot z rozerwanym kadłubem, brakiem sterowności, bez podwozia i innymi usterkami, rozbił się. – Cześć, giniemy! – to ostatnie słowa z kabiny pilotów.
Zabrakło kilku kilometrów
Zabrakło kilku kilometrów, by ocalić życie 172 pasażerów. IŁ-62M „Tadeusz Kościuszko”, rozbił się o godz. 11:12, ok. 5 kilometrów od pasa do lądowania.
Łącznie w tej największej katastrofie w historii polskiego lotnictwa zginęły 183 osoby. W momencie zderzenia z ziemią doszło do kolejnej eksplozji. Z okolicznych szklarni, których w latach 80-tych w tym rejonie było wiele, ale też z domostw, powypadały szyby. Samolot ściął rosnące w Lesie Kabackim drzewa na obszarze o długości ok. 400 metrów i szerokości 50 metrów.
Mieszkańcom, którzy dotarli na miejsce chwilę po katastrofie, ukazał się koszmarny widok. Pod butami paliła się trawa, w powietrzu czuć było zapach paliwa. Rozerwane fragmenty samolotu, walizek, garderoby, ale też ciał, leżały na ziemi i wisiały na drzewach.
Uroczystości upamiętniające ofiary
Przyczyną katastrofy były wady konstrukcyjno-technologiczne silnika w radzieckiej maszynie. Komisja badająca wypadek nie dopatrzyła się błędów po stronie załogi.
W katastrofie zginęło wiele osób z polskimi paszportami, w tym całe rodziny. Najstarsza ofiara miała 95 lat, najmłodsza – dziewczynka – zaledwie 1,5 roku.
Niemal co roku (z wyjątkiem pandemii) 9 maja w miejscu katastrofy odbywają się uroczystości upamiętniające ofiary lotu 5055.
CZYTAJ TEŻ:
Napisz komentarz
Komentarze