Przedstawiamy drugą część wywiadu z księdzem Tomaszem Sadłowskim.
Rafał Lipski: Na wyjazd na Światowe Dni Młodzieży wszyscy zbierali pieniądze. Sasza również.
Ksiądz Tomasz Sadłowski: Sasza był nawet wzorem dla młodzieży tam, ponieważ oni nie wierzyli w to, że mogą pojechać. Nie wiedzieli, że my swoimi drogami gdzieś też próbujemy znaleźć pieniądze dla nich. Natomiast w pewnym momencie ja młodym, którzy chcieli jechać, powiedziałem, że Sasza z tych pieniędzy, które on uzbierał i które ludzie jemu dali, już może ufundować komuś drugiemu wyjazd. Odśnieżał drogi, zbierał złom. Druga rzecz to to, że ludzie, którzy słyszeli o tym, co Sasza robił albo widzieli go, przynosili nam pieniądze na wyjazd dla niego i tych pieniędzy było jeszcze raz tyle, niż było potrzebne. I w ten sposób Sasza został sponsorem jednej dziewczyny, która pojechała. A on spośród całej grupy pochodził z najbiedniejszej rodziny i rzeczywiście młodzieży było wstyd. Mówię: „Sasza już jedzie, minęło pół roku, a Saszka już ma fundusze. Gdzie jest Wasza wiara (śmiech)”. Modlił się na głos w kościele, mówił o tym, że chce jechać, że to jest jego marzenie.
RL: A jak ocenia ksiądz tegoroczne Światowe Dni Młodzieży?
TS: Kiedy byłem w Madrycie na ŚDM, to miałem takie myśli, patrząc na to, jak wyglądał program tych ogólnych spotkań, że dobrze, jakby to w Polsce było. Bo w Madrycie czułem, jakby organizatorzy bali się dawać zbyt dużo tematów związanych z duchowością, żeby nie przyduszać młodzieży modlitwą i tak naprawdę taki rzeczywisty czas modlitwy czy czas dla rozwoju wiary był, gdy przyjechał papież Benedykt. Poza tym to była rozrywka. To za mało, ci ludzie nie przyjeżdżają dla rozrywki, mogą jechać na inne festiwale młodzieżowe – tego jest mnóstwo. I rzeczywiście miałem taką nadzieję, że Polacy pójdą w tę stronę. Trochę miałem obaw na poziomie organizacyjnym, patrząc jak doświadczaliśmy pewnych problemów związanych z organizacją czy z kontaktem z centrum w Krakowie, natomiast moim zdaniem to było kapitalnie zrobione. Była taka zdrowa duchowość i w odpowiedzi na lęki związane z tymi aktami terrorystycznymi – to wszyscy mieli w nosie, nikt się tam tym nie przejmował. Nie wiem, czy z wiary, że Pan Bóg jakoś sam będzie się o to troszczył, czy po prostu z chęci pokazania światu, że my się nie będziemy bali. Papież też ani słowa nie powiedział o tym. I to moim zdaniem było bardzo budujące, że najzwyczajniej nie idziemy w tę stronę, takiego przeciwdziałania, że bardziej skupiamy się na tym, co jest w centrum.
RL: Pomówmy nieco o okresie pracy w Górze Kalwarii.
TS: Uuu... tu było fajnie. To była pierwsza parafia, a to zawsze się dobrze wspomina, bo wszystko jest nowe. Natomiast doświadczyłem też właśnie tego, co oznaczają „małe ojczyzny”. Ile one mogą zdziałać i jak dużą rolę może odgrywać parafia, która aktywnie funkcjonuje w tej małej społeczności lokalnej. W swojej historii bycia w parafii w Górze Kalwarii uczyłem w blisko wszystkich przedszkolach przez jeden rok. Znałem niemal wszystkie przedszkolaki. Właściwie przeszedłem przez prawie wszystkie szkoły. Przygotowałem młodzież do bierzmowania, a było to 200 osób. Był taki moment, gdzie prawie wszystkich się już znało. I rzeczywiście przy dużych chęciach i twórczych pomysłach istniało to współdziałanie samorządu, ośrodków kultury, parafii. Kapitalna sprawa, dużo rzeczy robiliśmy razem, w porozumieniu, poszanowaniu. Było pełne zrozumienie.
RL: A myśli ksiądz już o planach na przyszłość? Może jakiś inny kierunek np. Afryka?
TS: Nie, na razie to mi się ten Kazachstan spodobał. Mam konkretne plany, które dotyczą dalszego rozwoju oratorium. Myślimy nad tym, jak utrzymać to oratorium, żeby ta placówka, ta parafia mogła przetrwać i żeby ludzie, którzy tam są, mogli to dalej pociągnąć. My też nie jesteśmy wieczni na misjach i może się zmienić sytuacja polityczna, a wtedy będziemy musieli wrócić. Oprócz tego mam w sercu trochę troski o sytuację niepełnosprawnych intelektualnie, jestem bardzo wdzięczny tym osobom ogólnie w takim swoim ludzkim rozwoju. Jak na razie to wschód, ponieważ jest potrzeba. Na dzień dzisiejszy to Kazachstan jest dużo bardziej misyjny niż Afryka. To znaczy, Afryka jest bardzo mocno zewangelizowana.
RL: Choć nie jest tajemnicą, że na całym kontynencie toczą się waśnie pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami.
TS: A w Kazachstanie wygląda to zupełnie inaczej. Do dzisiaj pamiętam i byłem poruszony, jak mieliśmy rok temu wejście w obowiązki nowego biskupa i główny imam największego meczetu był na całej mszy i po niej miał przepiękne przemówienie. Następnie był na obiedzie, pokornie siedział. Później sobie pogadali razem z biskupem. Na każdym spotkaniu międzyreligijnym organizowanym przez państwo, a jest ich dużo, muzułmanie najwięcej mówią i bardzo stanowczo odcinają się od wszystkich aktów terroryzmu. Żeby broń Boże nikt ich nie utożsamiał z tym, co słychać i co widać w Europie czy w innych miejscach, że oni nie mają z tym nic wspólnego, a nawet współdziałają z państwem, żeby fundamentalistów islamskich nie wpuszczać do Kazachstanu.
Reklama
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze