Wydawało się, że cykl artykułów dotyczących wydarzeń w Piasecznie w październiku 1914 roku zakończy się na dwóch opowiadaniach, gdy zupełnie przypadkowo w „Gazecie Świątecznej” z 1914 roku odnalazłam dwa bardzo ciekawe listy. Dla śledzących uważnie historię miasta bezcenne. Listy swoją treścią dające wzruszające świadectwo czasu.
Jak wyglądał majątek Chyliczki w październiku 1914 roku? Szkoła hrabianki Cecylii Plater-Zyberkówny w dniu rozpoczęcia wojny istniała na terenie majątku Chyliczki od 23 lat, w tym czasie postawiono nowoczesny budynek szkoły, wyremontowano pałacyk myśliwski zwany „białym dworkiem”( Poniatówka) i wybudowano pomieszczenia gospodarcze. Majątek Chyliczki i szkoła był w rozkwicie. Tyle wstępu.
Oto listy:
List pierwszy:
„W dniu 10 października przybyli pod Piaseczno i Chyliczki niepożądani goście – Niemcy. Zasiedli w lasach zalewskich, chojnowskich i oborskich, i pozdrawiali nas pociskami armatnimi. Wielu mieszkańców Piaseczna schroniło się do naszego zakładu, bo im się tu wydawało bezpiecznie. Od południa prawie do godziny 3-ej kule sypały się na miasto nieustannie, aż dziw, że nie zrobiły szkody. Od godziny 7-ej wieczorem gdy w zakładzie naszym zapalono światła, Niemcy skierowali strzały na nasze budynki. Kule sypały się ze wszystkich stron jak grad. Nagle jeden pocisk pada na dach, przebija go, wpada do pokoju i zawala część domu. Można sobie wyobrazić jakie wstrząśnienie dało się uczuć w całym domu. Wielu z ludzi znajdujących się podówczas u nas było w kaplicy, inni schronili się byli do piwnicy, a kilka osób było przy samym zwalisku, ale z łaski Boga nikomu nic się nie stało.
Byliśmy wszyscy gotowi na śmierć. My, stałe mieszkanki zakładu, miałyśmy zamiar pozostać do końca w kaplicy, ale że i tam kule gęsto o mur się obijały, wiec nie można było na los szczęścia pozostawić Przenajświętszego Sakramentu; przeniesiono go do podziemi. W ołtarzu naprędce urządzonym przebywał tam Pan Jezus przez całą noc, a z dziesiątków piersi wydobywała się modlitwa błagalna. Ze wzniesionymi rękoma, głosem drżącym zanosiliśmy z głębi serc błaganie: O Jezu, miej nad nami miłosierdzie.
O północy wiele osób poszło do Warszawy, reszta postanowiła tu pozostać. Ale nazajutrz rano ksiądz proboszcz, niespokojny o Najświętszy Sakrament, przyszedł dowiedzieć się, co się u nas dzieje i udzieliwszy Komunii św. tym wszystkim, którzy mogli do niej przystąpić, kazał nam stanowczo iść do Warszawy i błogosławił na drogę. Wyruszywszy wiec zaraz; tylko kilka osób pozostało dobrowolnie z narażeniem życia, aby dopilnować dobytku. W pierwszej chwili szłyśmy spokojnie, ledwie jednak znalazłyśmy się za miastem, aż tu kule zaczęły nam świstać koło uszu. Szłyśmy wszakże dalej, nachylając się co chwila i doszłyśmy szczęśliwie do Warszawy” – służące z Chyliczek.
Lista drugi:
„Dnia 12-go października zajechał o południu przed nasz dom podjazd niemiecki złożony z oficera i dwóch żołnierzy. W całym domu pozostało tylko sześć osób. Ja i jedna jeszcze z mieszkanek byłyśmy na ganku, ale zobaczywszy, że Prusacy do nas jadą, zamknęłyśmy wszystkie drzwi na klucz, a same wraz z innymi ukrywałyśmy się w piwnicy. Ale nic to nie pomogło. Niemcy zaczęli tak gwałtownie do drzwi się dobijać, iż zdawało się, że je na kawałki pogruchoczą. Choć z wielkim strachem musiałyśmy im otworzyć. A tu oficer jak zamierzy się batem, jak wrzaśnie: – Czemu nie otwieracie?! Potem łagodniej już pyta, czy są tu pokoje, gdzie by można przenocować, i zapowiada, że za godzinę osiemnaście osób przyjdzie na obiad. Kazał zaraz napalić w piecach, a ponieważ mało już było czasu, żeby zrobić obiad mięsny, kazał przygotować jajecznicę i kakao. Gdy przybyła cała zapowiedziana kompania i zasiadła do jedzenia, nie mogłam nadążyć ze smażeniem jajecznicy, tak bardzo znać im smakowała. Na wieczerzę zamówili sobie 10 kur. Ale pani gospodyni nie posłuchała tego rozkazu i kazał zabić tylko pięć kur. Oficera jednak zaciekawiło czy rozkaz jego spełniony, więc pyta: – Ile kur przygotowano na wieczerzę: – Gospodyni powiada, że pięć, bo kury są tak duże, że jedna wystarczy na czterech. A oficer na to: – Ja liczę kurę na każdego. – Do tych kur zachciało im się wyborowego kompotu „z weku”. Gospodyni mówi, że nie ma takiego kompotu. – Jak to nie ma?! – krzyknął oficer. – Skąpicie go nam, ale jak nie dacie, to ja go sam znajdę. – Trudna rada trzeba było dać najlepszego kompotu. Oprócz kur kazali sobie ugotować polewkę z grochu z kaszą i kartoflami. Tak się u nas rozpostarli. Jakby u siebie w domu. Na drugi dzień nawet kufry swoje poznosili do pokojów. Zamierzali, jak się okazało, mieszkać tu dwa tygodnie, ale Bóg dał, że ich zamiary nie ziściły się.
Straszne to były dni. Przy ciągłym huku armat odłamki szrapneli padały jak grad, że trudno było nawet głowę na dwór wychylić...
Nagle jeden ze szrapneli ominąwszy jakby cudem kaplicę, wpadł do stajni, jednego Prusaka trupem położył, dwóch poranił i zabił dwa konie. Nie minęła godzina, a tu patrzymy Niemcy opuszczają Chyliczki, i to tak pospiesznie, że nawet mięso z rondla wyciągnęli nieugotowane, przygotowane kluski zabrali do pudełka, a słodką leguminę powyrzucali z foremek do kubła – i co prędzej w nogi... Drzwi, stoły, krzesła, łóżka, a nawet poduszki i pierzyny pozabierali Niemcy do okopów. Od strasznych strzałów powypadały w zabudowaniach wszystkie szyby z okien; jeden pocisk przedziurawił nam dach i zrujnował pokój” – Franciszka Dylicka.
Niemcy przy kopaniu okopów zniszczyli w sadzie trzydzieści drzewek, zdewastowali park. Hrabianka Cecylia Plater-Zyberkówna nie była obecna w tym czasie w Chyliczkach, była chora, coraz mniej pracowała, często pozostawała w szkole przy ulicy Pięknej w Warszawie. Czas wojny przyczynił się do bezsenności, na którą zaczęła cierpieć. Pogłębił się lęk o przyszłość szkół. (koniec)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze